Miro Radović najpopularniejszym sportowcem Warszawy

Miroslav Radović: Nie tęsknię za futbolem

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Kanał Sportowy, Przegląd Sportowy

17.07.2020 10:30

(akt. 17.07.2020 20:11)

- Powiedziałem sobie, że muszę odpocząć od piłki i zrobiłem to. Myślałem, że będę bardziej tęsknił za futbolem, ale na razie mnie jakoś nie ciągnie. Wydaje mi się, że maksymalnie wykorzystałem ten wolny czas. Odpocząłem, poświęciłem się dzieciom. Cieszę się z tego. Rok minął i czas pomyśleć, co dalej – mówił w programie „Liga PL” Miroslav Radović, były zawodnik Legii Warszawa.

Chcę zostać przy piłce. Odpowiada mi rola skauta, menedżera. Dość poważna firma menedżerska z Niemiec zaproponowała mi, abym zajął się polskim rynkiem. To jedna z opcji. Zastanawiam się, bo chcę podjąć mądrą decyzję.

Były jakiekolwiek propozycje pozostania w Legii – w roli skauta, trenera?

- Nie było propozycji pozostania na dłużej. Nie rozmawialiśmy nawet na ten temat. Plany były takie, żeby jeszcze pograć przez rok i zakończyć karierę piłkarską. Tak się nie stało. Rozstaliśmy się, ale wydaje mi się, że – przede wszystkim - nie zamknąłem drzwi. Można powiedzieć, że 90% kariery spędziłem przy Łazienkowskiej. Wszyscy w klubie zdają sobie sprawę, że byłem oddany tej drużynie. Uważam, że jeśli pojawi się jakakolwiek oferta, to na pewno się zastanowię, bo to mój klub.

Jak trudny był dla pana ostatni rok przy Łazienkowskiej?

- Bardzo. Przyszedł nowy trener z Portugalii i zostałem przez niego potraktowany nieelegancko. Zacisnąłem zęby, nie odzywałem się, robiłem swoje. Wszystkie treningi przepracowałem solidnie, byłem fair wobec siebie i klubu.

Nie korciło, żeby się odezwać, zbuntować?

- Znając mój charakter, na pewno korciło. Przychodziłem do domu i zastanawiałem się, co zrobić, bo wiedziałem, że nie zasłużyłem na takie traktowanie. Najłatwiej byłoby się pokłócić, zrobić aferę, jednak nie chciałem tego ze względu na Legię. Jest dla mnie zbyt ważna. Mam czyste sumienie, każdemu w tym klubie mogę spojrzeć prosto w oczy. Dziś mogę powiedzieć tyle, że taka osoba jak Ricardo Sa Pinto nigdy nie powinna się znaleźć przy ulicy Łazienkowskiej. Cóż, wszyscy uczymy się na błędach.

Dlaczego Sa Pinto schował pana do szafy?

- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Od początku dziwiło mnie jego postępowanie. Wydaje mi się, że gdy do klubu przychodzi nowy trener, to pierwsze, co powinien zrobić, to porozmawiać z kapitanem zespołu, ze starszymi zawodnikami. On tego nie uczynił. Na dzień dobry oznajmił, że jest bossem, decyduje o wszystkim i nikt, oprócz zawodników oraz jego portugalskiego sztabu, nie ma wstępu do szatni. Miał nad wszystkim pełną kontrolę, a w taki sposób nie da się odpowiednio funkcjonować. I nie mówię o jego warsztacie trenerskim, bo ma o tym pojęcie, ale jako osoba zupełnie nie pasował do Legii. Pod koniec swojej pracy, zanim jeszcze został zwolniony, powiedział mi, że zdaje sobie sprawę, że był wobec mnie nie fair. Tylko co to zmienia? Wszyscy o tym wiedzieliśmy, zresztą nie tylko ja zostałem w taki sposób potraktowany. Mam do niego żal, ale widocznie tak musiało być.

Portugalczyk skończył panu karierę?

- Na pewno odebrał mi przyjemność z gry w piłkę, pozbawił statusu, jaki miałem w klubie. Myślę, że na to nie zasłużyłem. Te osiem miesięcy sprawiło, że teraz nie tęsknię za futbolem. Mogłem jeszcze pograć, miałem możliwość kontynuowania kariery. Ale trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Zrobiłem to w odpowiednim momencie. Cieszę się, że dotrzymałem słowa i nigdy nie zagrałem w innym polskim klubie niż Legia.

Trudno było wchodzić w konflikt z człowiekiem, który miał tak dużą władzę w klubie.

- Byłem bardzo mocno zdziwiony, jak szybko można przejąć klub, jak szybko zrobił to trener Sa Pinto. Był dyrektorem, trenerem, prezesem. Nie wyobrażam sobie, jak można było mu na to pozwolić. To był prawdziwy dyktator.

Kiedy Sa Pinto zastąpił Aleksandrar Vuković, pan wcale nie zaczął odgrywać ważnej roli w zespole.

- Złapałem się na ławkę rezerwowych, parę razy wchodziłem na kilka ostatnich minut, ale po tylu miesiącach brakowało mi rytmu meczowego. Vuko myślał, że pozostali mogą dać drużynie zdecydowanie więcej niż ja. Szanuję tę decyzję, wiem, że nie była dla niego łatwa. Znamy się od dawna, kiedy jeszcze grał w piłkę, podczas zgrupowań mieszkaliśmy razem w pokoju. Wie o mnie niemal wszystko. Zdaję sobie sprawę, że tym trudniej było mu tak działać. Nie mam najmniejszego żalu. Trzymam za niego kciuki, wiem, że długo czekał na tę szansę. Teraz stał się bardzo dojrzały pod każdym względem. Podoba mi się pewność w jego działaniu. I odwaga, bo ruchy, które wykonał przed rokiem były konieczne, ale i ryzykowne. Vuko postawił na kolektyw, na razie to się sprawdziło, chociaż moim zdaniem drużyna potrzebuje dużych nazwisk. W takim klubie jak Legia potrzebne są osobowości, które przyciągają ludzi.

Które pozycje w Legii wymagają wzmocnień?

- Na pierwszy rzut oka – napastnik. Poza tym, dobry skrzydłowy. Wydaje mi się, że w tym sezonie – z tego, co oglądałem – to zespół bez gwiazd. Trener Aleksandar Vuković postawił na kolektyw. I to się sprawdziło, lecz sądzę, że to nie wystarczy na europejskie puchary. Oczywiście, to jest moje zdanie: drużyna potrzebuje konkretnych wzmocnień, zwłaszcza z przodu. Potrzebny jest zawodnik, który zrobi różnice. Owszem, podoba mi się gra Luquinhasa, ale brakuje mi – jeżeli mówimy o jego statystykach – wykończenia, ostatniego podania. Moim zdaniem być może dawałby więcej na „dziesiątce” niż na skrzydle. Oczywiście, to decyzja trenera. Jeśli chodzi o Legię, to wolę wziąć dwóch dobrych piłkarzy niż pięciu.

Zapis całej rozmowy z Miro Radoviciem można przeczytać w dzisiejszym wydaniu "Przeglądu Sportowego".
 

Polecamy

Komentarze (39)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.