News: Miroslav Radović: Rado jeszcze się nie skończył

Miroslav Radović: Rado jeszcze się nie skończył

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

09.06.2017 12:15

(akt. 07.12.2018 10:23)

- Wiem, że pojawiło się wiele krytyki na temat mojej osoby i gry. Krytykę trzeba potrafić przyjąć. Rozumiem, że kibice nie widzieli tego Rado, którego się spodziewali. Przyczyną był uraz. Nie chciałem o tym mówić w trakcie sezonu, bo chciałem, aby wszyscy skupili się na mistrzostwie. Mogłem iść się leczyć, ale kapitanowi po prostu nie wypadało odpuścić jako pierwszemu. Czułem na sobie odpowiedzialność i mówiłem sobie, że ja jako ostatni mogę odpuścić - opowiada w rozmowie z Legia.Net, Miroslav Radović. Zapraszamy do lektury.

Już po zakończeniu sezonu miałeś rozmowę z trenerem Jackiem Magierą, który postawił przed tobą jedno zadanie – masz się wyleczyć.


- To prawda, rozmawialiśmy na ten temat. Wspólnie podjęliśmy decyzję, bym nie wznawiał treningów, póki się nie wyleczę, póki nie będę zdrowy w stu procentach. Jest to w tej chwili dla mnie priorytet, muszę wyleczyć kolano by wrócić do normalnej dyspozycji. Wszyscy widzieli, że wiosną słabo wyglądałem na boisku, nie dawałem drużynie tyle, ile powinienem, nie dawałem pewnie nawet 50 procent tego, co jesienią. Głównym powodem i przyczyną takiego stanu rzeczy, były właśnie problemy z kolanem.


Ale te problemy masz już dość długo. To ciągnie się od lutego, zaczęło na zgrupowaniu w Hiszpanii.


- Tak, wtedy pierwszy raz poczułem pewien dyskomfort w kolanie. Tak to jest ze stawem kolanowym, trudno je szybko wyleczyć, wszystko wolno się goi. Masz rację, trochę to już trwa. Był taki moment, gdzieś półtora miesiąca temu, że ból był naprawdę duży i nie wyglądało to dobrze. Zależało mi jednak na tym, by dograć sezon do końca i pomóc w wywalczeniu mistrzostwa Polski. To tytuł, na którym ogromnie mi zależało – wiele jest powodów. Zaczynając od mojego powrotu do Warszawy, który był bardzo skomplikowany i kosztował wiele nerwów, a kończąc na trenerze Jacku Magierze, któremu po prostu chciałem pomóc. Jestem bardzo szczęśliwy, że nam się udało, choć było naprawdę ciężko. Ale koniec końców obroniliśmy mistrzostwo Polski i patrząc na cały sezon, to zasłużyliśmy sobie na taki triumf.


Wracając jeszcze do twojej kontuzji – to trwało prawie cztery miesiące. Wielu graczy na twoim miejscu poszłoby do lekarza, dostało zwolnienie i poszło się leczyć. Czemu tak nie postąpiłeś?


- Byłem jednym z kapitanów - nie można zapominać o Jakubie Rzeźniczaku. Tak się jednak złożyło, że w tym roku to ja najczęściej zakładałem opaskę i wyprowadzałem zespół na murawę. To dla mnie ogromny zaszczyt, ale i odpowiedzialność. Zimą paru ważnych zawodników odeszło, to też miało znaczenie. Kapitanowi po prostu nie wypadało odpuścić jako pierwszemu. Czułem na sobie odpowiedzialność i mówiłem sobie, że ja jako ostatni mogę odpuścić. Wiem, że pojawiło się wiele krytyki na temat mojej osoby i gry. Krytykę trzeba potrafić przyjąć. Rozumiem, że kibice nie widzieli tego Rado, którego się spodziewali. Przyczyną był uraz. Nie chciałem o tym mówić w trakcie sezonu, bo chciałem, aby wszyscy skupili się na mistrzostwie. Poza tym nie lubię się tłumaczyć. Ale teraz, kiedy już osiągnęliśmy ten najważniejszy cel mogę oznajmić – to był trudny sezon dla wszystkich, dla mnie dodatkowo przez kontuzję właśnie.



Pytaliśmy trenera Jacka Magierę o ciebie wiosną. Odpowiedział, że grałeś, bo i tak wygrywałeś rywalizację na treningach, a poza tym nawet w słabszej formie skupiałeś na sobie uwagę dwóch rywali, przez co robiło się miejsce dla innych. Trener podkreślił, że w ten sposób gola strzelił choćby Nagy.


- Przez lata starałem się grać jak najlepiej. Efektem tego jest fakt, że trenerzy rywali często uczulają zawodników by wyłączyć z gry Radovicia czy Odjidję Ofoe. Dzięki temu, że skupiali się na nas, inni mieli czasem łatwiej. Ja się tylko mogę cieszyć, że Nagy czy Kucharczyk mieli troszeczkę więcej miejsca i potrafili to wykorzystać. Jeśli pomogłem zespołowi, a mam nadzieję, że pomogłem, to bardzo się z tego cieszę. Mistrz został w Warszawie i ten tytuł i droga do niego na zawsze pozostaną w mojej pamięci.


Dlaczego akurat ten tytuł mistrzowski tak bardzo cenisz?


- Po części już powiedziałem. Zaczynałem sezon w Partizanie, podpisałem kontrakt. Gdy po dwóch miesiącach okazało się, że mogę wrócić, wydawało się to nierealne. Po wielu rozmowach i negocjacjach udało się – wróciłem, choć wiele osób przy Łazienkowskiej nie było do tego powrotu przekonanych. Słyszałem, że jestem stary, gruby i już nic nie dam zespołowi. Było inaczej – zwłaszcza jesienią. Po przyjściu trenera Jacka Magiery wszystkim nam znów zaczęło się chcieć, tchnął w nas nowego ducha, odmienił. Jestem przekonany, że gdyby ktoś inny zamiast Magiery trafił na miejsce Hasiego, to by sobie nie poradził, nie poukładał by szatni tak szybko i w taki sposób. Dał nam wiarę i obdarzył nas zaufaniem. Bardzo mi zależało na tym, aby mu pomóc i obiecuję jeszcze nie raz dam wiele drużynie – tylko muszę się wyleczyć.



Kończąc temat kolana i kontuzji – co ci właściwie jest i czy może cię zabraknąć na początku okresu przygotowawczego?


- Mam uszkodzoną chrząstkę, ale nie chcę wdawać się w szczegóły. Będę rozmawiał z lekarzami i wspólnie obierzemy najlepszą drogę, aby się w pełni wyleczyć. Ile zajmie leczenie i rehabilitacja? Dziś tego nie wiem. Na pewno musimy wszystko ustalić, jak mają dla mnie wyglądać najbliższe tygodnie.


W lidze cały czas goniliście lidera, gdy już go wyprzedziliście mistrzostwo wydawało się proste. Na koniec wszystko sprowadzało się do ostatniego meczu z Lechia. Odprawa przed tym spotkaniem podobno była tak przygotowana, że ruszyła wszystkich zawodników?


- Tyle lat gram w piłkę i pierwszy raz w życiu widziałem taką odprawę. Nie było piłkarza, którego by to nie ruszyło. Film był poświęcony nam i naszym rodzinom. Mam wrażenie, że każdy bez wyjątku poczuł, że warto być w tym danym momencie w Legii, być częścią zespołu i tworzącej się historii. Wychodząc z pokoju odpraw po twarzach widziałem, że każdemu zależy, że każdy jest gotów na poświęcenie. Wtedy już wiedziałem, że mistrzostwo zdobędziemy!



Wiedziałeś, ale przez 10 minut po meczu chyba mocno się denerwowałeś?


- Śmiałem się, że te 10 minut zabrało mi 5 lat życia… Nie było takiej końcówki ligi nigdy. Już w przerwie wiedzieliśmy, że Lech prowadzi 2:0 i to nas chyba za bardzo uspokoiło i miało jakiś wpływ na naszą grę. I nagle dowiadujemy się, że Jagiellonia wyrównała, jest 2:2 i gra w przewadze, a mecz został przedłużony o wiele minut. Nieprawdopodobne emocje, nerwy, zerkanie na kolegów, na telefon, na miny kibiców na trybunach. Czekanie się wydłużało w nieskończoność, to były najdłuższe minuty w moim życiu. Chyba tylko piłka nożna jest w stanie zapewnić takie emocje. Kiedyś trener Skorża powiedział, że liga będzie ciekawsza. Teraz była tak ciekawa jak nigdy. Jeszcze kolejkę przed końcem nic nie było wiadomo.


Z niczym została Lechia. Nie szkoda ci twojego dobrego kolegi, Dusana Kuciaka?


- Szkoda mi i Dusana i całej Lechii – uważam, że mają dobry skład i zasłużyli na puchary. Ale taki jest sport, ktoś musi przegrać, by inny mógł wygrać.


Za tobą kolejna feta. Którą wspominasz najmilej?


- Ta pierwsza zrobiła na mnie największe wrażenie i na zawsze pozostanie w pamięci. W niedzielę oczywiście też było fajnie, jak zawsze. Może tylko pogoda trochę popsuła to święto. Kibice Legii nie mają konkurencji, nie tylko w Polsce, ale i poza granicami kraju. Rozmawiałem ostatnio z obcokrajowcami i zespole i każdy podkreślał, że to wielka sprawa grać dla takich kibiców. Warto więc się poświęcić, aby później przeżyć coś takiego jak feta.



A z całego sezonu, co będziesz najchętniej wspominał?


- Chyba jednak dwie bramki z Realem, któremu od dawna kibicuję. To było coś niesamowitego. Graliśmy z zespołem, który zdobył Ligę Mistrzów, a strzeliliśmy mu cztery gole, w tym trzy w jednym meczu. Myślę, że trochę nas zlekceważyli, ale to nie nasz problem. Chwali się, że potrafiliśmy to wykorzystać. Zagraliśmy dobry mecz, a trzech bramek z „Królewskimi” chyba nikt w inny w tym sezonie nie zdobył. Potem graliśmy z Ajaksem, który był finalistą Ligi Europy, a niewiele brakowało byśmy okazali się od nich lepsi. Te dwie rywalizacje wspominam i pewnie jeszcze długo wspominał będę. Pokazaliśmy, że potrafimy grać, że drużyna ma jakość.


Trener Jacek Magiera powiedział nam, że runda jesienna to była w twoim wykonaniu runda życia, że on nie pamiętał wcześniej takiego Rado.


- Dobra runda, pełna zgoda. Początek był niesamowity i do zimy wyglądało to świetnie. Mogę jednak obiecać, że ten poziom wróci, Rado jeszcze się nie skończył – tylko muszę być zdrowy. Nie muszę nikomu nic udowadniać, ale pokażę, że jeszcze dam kibicom wiele radości.


Polecamy

Komentarze (38)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.