Kacper Gościniarek

Mógł zostać narciarzem, postawił na piłkę

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

06.11.2019 14:35

(akt. 09.11.2019 08:29)

Którego piłkarza bacznie śledzi na Instagramie? Czy trenerzy ganią za przygotowywanie „cieszynek” przed meczami? Czym urzekł Włochów na stoku narciarskim?  Nad którymi elementami piłkarskimi  pracował w ostatnim czasie? Czego wymaga od niego szkoleniowiec oraz kilka słów o NBA. Przed Państwem Kacper Gościniarek, zawodnik Legii Warszawa z CLJ. Zapraszamy do zapoznania się z lekturą wywiadu z pomocnikiem „Wojskowych”.

Jak to jest być legijnym odpowiednikiem Jessego Lingarda?

- (Śmiech). Nie ma co ukrywać, jest to bez wątpienia miłe uczucie. Często śmiejemy się z kolegami z tego, że wiodę prym w szatni, jeśli chodzi o tańce czy śpiewy, bo jak rozumiem, o to chodzi w tym pytaniu. Regularnie śledzę jego poczynania na Instagramie. Obserwuję te ruchy w mediach społecznościowych, a także cieszynki, które bardzo mi się podobają. Nie jest jednak moim idolem boiskowym.

To w takim razie od kogo czerpiesz boiskowe wzorce?

- Oglądam Marco Verattiego czy Lukę Modricia. Nie mam głównego autorytetu, na którym się skupiam. Nie chcę bowiem, żeby moja gra opierała się na tym, co prezentuje tylko jeden piłkarz. Dążę do tego, żeby było to zbilansowane, połączone w oparciu o możliwości wielu graczy.

Wracając do Lingarda, to z pewnością niezły gracz. W bieżących rozgrywkach nieco „przygasł”. Miał wcześniej przełomowy sezon i udał się z reprezentacją Anglii na mistrzostwa świata. Potrafi z powodzeniem występować na kilku pozycjach, co też jest jego przewagą i zaletą. Tak jak wcześniej powiedziałem, zwracam u niego uwagę na trochę inne aspekty, które nie wiążą się stricte z umiejętnościami piłkarskimi.

Rozumiem, że cieszynki prezentowane po twoich golach, czy trafieniach kolegów, są inspirowane wymienionym wyżej Lingardem?

- Tak, aczkolwiek staram się też czerpać wzorce również od innych piłkarzy. Często próbuję też scalić dwie cieszynki w jedną i stworzyć mieszankę wybuchową. Lubię eksperymentować w tej kwestii, wprowadzić powiew świeżości. W dużej mierze są to spontaniczne pomysły, na zasadzie: co wyjdzie, to wyjdzie.

Trenerzy czasami ganią za przedmeczowe celebracje?

 - Wydaje mi się, że nie. Uważam, iż taka wizualizacja jest potrzebna w sporcie, zresztą nie tylko w piłce. Oczywiście, najpierw trzeba jednak skierować futbolówkę do siatki, co nie należy do najprostszych zadań.

Słyszałem, że potrafisz także ożywić szatnię nie tylko tańcem, a także śpiewaniem piosenek.

- Tak, przeważnie to co wpadnie mi do ucha lubię odtworzyć szerszej publiczności, w tym wypadku kolegom. Często korzystamy z głośnika. Nie tylko ja śpiewam, reszta drużyna także jest niezwykle aktywna. Kiedy jest czas na zabawę, trzeba z tego korzystać.

Podobno jesteś fanem seriali.

- Zgadza się. W tym momencie bardzo spodobał mi się „Dom z papieru”. Jestem jego fanem i nie mogę doczekać się kolejnego sezonu.

Gdy wychodziłeś na boisko z opaską kapitańską, co w tym sezonie miało już miejsce, dodatkowo cię to pobudzało?

- Na pewno. Gdy masz tę opaskę na ramieniu, czujesz większą pewność siebie. To bodziec, który napędza do zdwojonej walki. Na wielu ludzi działa to różnie. Na mnie – pozytywnie. Bardziej mi pomaga niż przeszkadza.

Poza boiskiem starasz się podpowiadać zawodnikom z zespołu?

- Tak jest. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, udzielam jej zawsze, kiedy tylko mogę. Wydaje mi się, że każdy z kolegów w Legii taki jest. To nic nowego i jednocześnie nic dziwnego. Warto wzajemnie się wspierać zarówno na murawie, jak i poza nią.

Za wami kilka kolejek w tym sezonie...

- Jesteśmy zadowoleni z początku sezonu. W tym momencie troszeczkę zwolniliśmy, co widać po wynikach. Wiemy, że nie możemy się tym jakoś zbytnio przejmować, bo przed nami długa droga. Celujemy bardzo wysoko.

Jak duży wpływ masz obecnie na drużynę?

- Pod względem piłkarskim, gdy znajduję się w optymalnej dyspozycji, potrafię szybko grać piłką, co pomaga drużynie. Przekłada się to na wyniki. Jestem w stanie zmotywować resztę zespołu do zdwojonego wysiłku. Każdy jednak pomaga sobie wzajemnie, należy do drużyny, którą wyróżnia prawdziwa jednolitość.

Faktycznie, w poprzednim sezonie otrzymałem powołanie do starszego rocznika, do CLJ, w której gram w bieżących rozgrywkach regularnie. To na pewno miłe uczucie, lecz skupiam się na sobie, na teraźniejszości, na tym, żeby grać dobrze. Gdy całkiem niedawno znalazłem się w kadrze trzecioligowych rezerw, chłopaki trochę się śmieli, ale to „szyderka” na porządku dziennym. Ewidentnie to coś normalnego w szatni piłkarskiej.

Szymon Włodarczyk, Kacper Gościniarek CLJ

Przyzwyczaiłeś się do „Gośki”, twojego pseudonimu?

- Oczywiście, przyjął się w naszym środowisku już bardzo długo. Mogę powiedzieć, że od około czterech czy nawet pięciu lat. Szybko zaakceptowałem ten pseudonim, nie miałem z nim większych problemów. Nie wiem czy na taką ksywkę reagują ligowi rywale. Jeżeli mam być szczery, nie zwracałem na to uwagi. Pewnie często się dziwią, że ktoś krzyczy do kogoś „Gośka”. Trudno, nic z tym nie zrobimy (śmiech). Nauczyciele w szkole mówią do mnie co prawda po imieniu, lecz nie mają żadnego kłopotu, gdy ktoś woła mnie używając ksywki.

Jak to się stało, że zacząłeś grać w piłkę?

- Ciekawa historia. Pamiętam, że przebywałem na boisku razem z moją opiekunką. Moi rodzice w tym czasie mieli bowiem swoje obowiązki. Udałem się na trening KS-u Ursynów, który akurat ćwiczył na tej murawie. Na początku, mama i tata nie byli do końca zadowoleni z tego pomysłu. Ostatecznie jednak potrafiłem skutecznie ich przekonać. Od tamtej pory wszystko się zaczęło.

Początki wyglądały obiecująco?

- Tak. Strzelałem sporo goli, czułem się niezwykle swobodnie na placu gry… Wówczas bardziej traktowałem futbol jednak jako zabawę. Okazało się, że nawet dobrze mi ona wychodzi, więc postanowiłem to kontynuować. W ten sposób przeszedłem do stołecznego SEMP-a. Następnie trafiłem tutaj, na Łazienkowską.

Zastanawiałeś się nad ofertą, którą złożyli „Wojskowi”?

- Tak. Nie ukrywam, zastanawiałem się jak to się potoczy. Co by nie mówić, przeskok był znaczący. Występowałem bowiem w mniejszym zespole i otrzymałem propozycję od większego. Przeanalizowałem sytuację, wymieniłem parę zdań z najbliższym dla mnie otoczeniem i zdecydowałem się przyjąć wyzwanie. Wiedziałem, że będzie to dobra decyzja. Czemu miałaby być zła?

Łatwiej wchodzi się do takiego klubu osobie z tego miasta niż zawodnikom, którzy pochodzą z innych miejscowości?

- Faktycznie, miałem pewne ułatwienie. Przykładowo: po treningach mogłem normalnie wrócić do siebie do domu. Osoby, które nie pochodziły ze stolicy wracały wtedy do bursy, z dala od rodziny i spędzały czas z kolegami. Nie mówię, że to coś złego tylko po prostu innego. Tacy gracze musieli się zaaklimatyzować, przystosować się do nowego środowiska. Pod tym kątem, rzeczywiście było mi lżej, aczkolwiek trafiłem do zupełnie nowego zespołu, gdzie trzeba było się pokazać i dobrze w niego wkomponować. Wszyscy przyjęli mnie jednak serdecznie, wydaje mi się, iż wyglądało to niezwykle sprawnie.

Z kim zacząłeś się szybko dogadywać?

- Dobry kontakt miałem z Jakubem Michorem, Patrykiem Pedą oraz Franciszkiem Majewskim, którzy zmienili drużyny. Co więcej, szybko zakolegowałem się z Jerzym Munikiem. Tak na dobrą sprawę z wszystkimi zawodnikami mogłem się fajnie porozumiewać. Nie było z tym żadnych problemów.

Słyszałem, że zdarza ci się „dokarmiać” w szkole piłkarzy, którzy na co dzień mieszkają w bursie, kanapeczkami przygotowanymi w pudełku.

- (Śmiech). Racja. Często przynoszę sobie drugie śniadanie, aby je przekąsić w trakcie szkolnej przerwy. Niektórzy chłopcy proszą mnie czasami o to, żebym podzielił się z nimi swoim jedzeniem. W takich sytuacjach nie odmawiam tylko spełniam ich prośby.

Żałujesz czasami, iż nie mieszkasz w internacie?

- Miałem takie myśli. Rozmyślałem o tym, że fajnie byłoby z całą drużyną pomieszkać sobie przez dłuższy czas, wspólnie jeździć na treningi oraz do szkoły… Nie wiem czy byłoby to jednak konieczne.

Jesteś osobą, która z powodzeniem łączy naukę ze sportem?

- Łatwo nie jest. Przeważnie jest tak, że o siódmej wychodzę z domu, natomiast wracam koło 19, a zdarza się, że nawet i później. Staram się jednak jak mogę, chcę się edukować. Wiem, że to ważna sprawa w życiu człowieka i może się przydać w każdej chwili. Tak jak zdanie matury. Z jakim przedmiotem mam największy problem? Wskazałbym na matematykę, z nią mam pewne kłopoty.

Kacper Gościniarek

Kto ma najlepsze stopnie?

- Pilnym uczniem jest bez wątpienia Jerzy Munik i zdecydowanie Michał Kochanowski. Wymienię też oczywiście Kamila Rokosza. Ta trójka uzyskuje wysokie oceny i świetnie radzi sobie z nauką.

Zmieniłeś się po przejściu do klubu z Łazienkowskiej?

- Oczywiście, że tak. Nie będziemy się przecież oszukiwać. Bycie w Legii to wielkie wyróżnienie, duma, która napędza. Wracają do pytania – tak, zmieniłem się. Wydaje mi się, że na plus. Jest to jednak naturalna kolej rzeczy, gdy robisz się coraz starszy.

Zdarzało się trochę „odlecieć” w trakcie występów z „elką” na piersi?

- Nie przypominam sobie takiego momentu. Twardo stąpam po ziemi. „Sodówki” nie było, po prostu robię swoje.

Co robisz, aby dążyć do doskonałości?

- Analizuję spotkania, dodatkowo trenuję. Są to niuanse, małe rzeczy, które w tym momencie mogą się wydawać nieistotne, lecz w przyszłości mogą zaprocentować. W kontekście futbolu przeczytałem wiele biografii, przede wszystkim zapoznałem się z podstawowymi. Chodzi o książki poświęcone Cristiano Ronaldo czy Zlatanowi Ibrahimoviciowi.

Sporo osób podkreśla, że jesteś profesjonalistą. Na jakie rzeczy zwracasz jeszcze szczególną uwagę?

- Staram się zdrowo odżywiać. Nie mam co prawda określonej diety, aczkolwiek wiem, co jeść i przykładam do tego dużą wagę. Poza tym, pamiętam o tym, żeby spać odpowiednią liczbę godzin i być wypoczętym następnego dnia. Odpoczynek jest niezwykle istotny w życiu każdego człowieka, nie tylko osoby, która wyczynowo uprawia sport.

O czym myślisz ty oraz koledzy w twoim wieku, uprawiający sport?

- Sportowcy myślą o tym, żeby za jakiś czas osiągnąć wielki sukces i robią wszystko, aby się temu podporządkować. Kosztuje to wiele wyrzeczeń, ciężkiej pracy, lecz w życiu nie ma niczego za darmo. Wielu z nas marzy o sporych osiągnięciach, mierzy wysoko, lecz tak to powinno wyglądać. Trzeba zawieszać sobie poprzeczkę jak najwyżej, aby mieć motywację do jej przeskoczenia.

Miewasz momenty, w których chcesz odciąć się na chwilę od piłki i spędzić czas w trochę inny sposób?

- Tak, zdarzają są takie chwile. Nie można przecież żyć futbolem 24 godziny na dobę. Trzeba czasami o tym zapomnieć. Nie wyobrażam sobie raczej mojego życia bez piłki. To jest coś, co kocham i wiążę z tym przyszłość.

Gdyby nie futbol, w jaką stronę byś podążył?

- Jeździłbym na nartach, co czynię od dziecka. Była taka sytuacja, że kiedyś udaliśmy się na narty z rodzicami do Włoch, gdzie uwielbiam jeździć ze względu na fajną pogodę, piękne krajobrazy oraz obecność naturalnego śniegu. Wracając do sedna - miałem do pokonania dosyć trudny slalom, przejechałem go, a następnie spotkałem grupkę miejscowych trenerów. Ku mojemu zdziwieniu, chcieli mnie natychmiast przyjąć do swojej szkółki narciarskiej. Tata i mama porozmawiali z nimi dłużej. W tym czasie grałem już jednak w piłkę w SEMP-ie. Trzeba było dokonać wyboru, ponieważ nie mogłem wykonywać dwóch dyscyplin jednocześnie. Postawiłem na futbol. W przerwie zimowej zdarza mi się wybrać z rodzinką poza Polskę w góry, żeby trochę sobie pojeździć.

Poza nartami szczególnie się czymś interesujesz?

- Koszykówką, szczególnie NBA. Sporadycznie gawędzimy sobie z „Włodim” (Szymonem Włodarczykiem – przyp. red.) na ten temat, obserwujemy zmagania w tej lidze. Nie ukrywam, to niezwykle ciekawy, dynamiczny sport.

Kiedy czułeś największy strach w życiu?

- Serce biło mocniej, gdy przystępowałem do egzaminów gimnazjalnych. Trochę się bałem, ale były to złe miłego początki, bowiem poszły mi one bardzo dobrze.

Stresujesz się, gdy wchodzisz na boisko?

- Należę do osób, które nie odczuwają przedmeczowego stresu. Delikatny „stresik” pojawia się czasami przed najważniejszymi spotkaniami w sezonie, jednak na ogół go nie odczuwam. Przeważnie dochodzi wtedy do podniecenia, chęci jak najszybszego wejścia na murawę. Potrafię się wyłączyć i skupić na pozytywnych aspektach.

Jak wspominasz celebrację mistrzostw Polski z Legią do lat 17?

- Śpiewanie, tańczenie zarówno w szatni jak i na boisku zaraz po odbiorze tytułu. Świętowania było co niemiara, aczkolwiek był to koniec sezonu i większość zawodników udała się w swoje rodzinne strony. Pamiętam, że spotkaliśmy się na wspólny posiłek, dyskutowaliśmy w szerszym gronie i gratulowaliśmy sobie udanych rozgrywek.

Myślisz, że ta ekipa jest godna tego, żeby w przyszłości zaistnieć? Był poniekąd głosy, że wasz rocznik (2002 – przyp. red.) należy do najbardziej obiecujących w stołecznej akademii.

- Nieraz słyszeliśmy podobne głosy, że roczniki ’02 oraz 03’ mają większy potencjał niż reszta. Na pewno się z tym nie zgadzaliśmy. Pragnęliśmy to bowiem potwierdzać na boisku. Wydaje mi się, że ta sztuka nam się udała, co pokazaliśmy wygrywając historyczne mistrzostwo U-17 z Legią. Chcemy to kontynuować, iść w odpowiednim kierunku. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Dzięki temu, że znaczna większość zawodników z U-17 przeszła do U-18 lepiej wam się współpracuje?

- Jak najbardziej. Znamy się już dosyć dobrze. Razem walczyliśmy w poprzednim sezonie, teraz jest podobnie. Sądzę, iż komunikacja między nami oraz integracja stoi na wysokim poziomie. Atmosfera to naprawdę istotna sprawa, u nas tak właśnie jest. Wszyscy się rozumieją, co przekłada się na boisko oraz osiągane rezultaty. Wszystko jest na swoim miejscu.

Kto jest wodzirejem w szatni?

- Gabor Grabowski lubi sobie pożartować, szepnąć coś komuś czy powiedzieć na głos. Wszystko odbywa się jednak w formie zabawy, aczkolwiek to zwłaszcza on wychodzi przed szereg i potrafi rozładować napięcie (śmiech).

Zmieniliście styl od tamtego sezonu?

- Raczej nie, prezentujemy się niemalże identycznie. Zbytnio nie zmieniły się założenia przedmeczowe, my również wyglądamy praktycznie tak samo. Wiadomo, doszły jakieś małe dodatki, które mogą nam tylko pomoc.

Jak reagujecie po porażkach?

- Po przegranych spotkaniach towarzyszy chęć ponownego rewanżu, nawet tego samego dnia. Czujemy wówczas rozczarowanie, niedosyt, zwłaszcza kiedy tracimy punkty po dobrym występie. Każdy jest wkurzony, pojawia się nadmiar emocji. To jednak normalne, bo nikt nie lubi przegrywać.

Który piłkarz z tej drużyny mają szansę na zaistnienie w piłce?

- Trudno powiedzieć, wpływa na to wiele czynników, ale każdy jest kowalem swojego losu.  

Jaki element piłkarski poprawiłeś w ostatnim czasie?

- Stałem się silniejszym zawodnikiem, to bardzo ważna sprawa. Możesz wtedy wygrywać więcej fizycznych starć, wychodzić z opresji i pójść za akcją. Ponadto pracuję cały czas nad słabszą prawą nogą, ponieważ moją wiodącą jest lewa.

Na boisku jest ciebie pełno, pokazujesz się do gry i poruszasz się w wielu sektorach. Męczysz się stojąc, a odpoczywasz biegając?

- Nie przesadzajmy (śmiech). Może po prostu wyrobiłem sobie taki styl. Składa się na to wiele czynników, m.in. to na jakiej pozycji występuję. Defensywa jest równie ważna jak ofensywa. Często walczę w obronie, jednak podłączam się regularnie do ataku i wspieram kolegów ustawionych wyżej.

Na jakiej pozycji możesz uwypuklić najwięcej walorów?

- Na „szóstce”, „ósemce” i „dziesiątce” czuję się dobrze – na tych pozycjach najlepiej mi się gra. Miałem nawet epizod i występowałem na skrzydle. Jeżeli byłaby sytuacja awaryjna, podjąłbym się ponownego wyzwania na boku pomocy.

Czego trener Grzegorz Szoka wymaga od ciebie na boisku?

- Muszę zwracać uwagę na to, żeby szukać gry na jeden dwa-kontakty. Co więcej, mam za zadanie obserwować to, co dzieje się dookoła przed tym jak przyjmę futbolówkę. W swoich poczynaniach muszę grać szybko, nie zwlekać.

Z jakiego meczu jesteście najbardziej zadowoleni?

- Wydaje mi się, że nieźle poszło nam przeciwko Arce Gdynia. Mieliśmy kontrolę nad tym spotkaniem, pokazaliśmy się z dobrej strony i dominowaliśmy nad rywalem. Ja również zaprezentowałem się solidnie i dobrze wspominam ten mecz. 

Które drużyny będą największymi rywalami w tym sezonie?

- Zagłębie Lubin, Pogoń Szczecin – te ekipy będą pewnie liczyć się do samego końca w walce o pierwsze miejsce. Mistrzostwo? Nie wybiegajmy aż tak w przód, skupmy się na teraźniejszości. Myślimy jednak o zdobyciu tego tytułu. Aby po niego sięgnąć, trzeba jednak prezentować się solidnie w każdym kolejnym spotkaniu.

Co możesz zrobić, gdy uda wam się sięgnąć po to mistrzostwo?

- (Chwila ciszy). Myślę, że mógłbym przefarbować sobie włosy. Nie wiem jaki to byłyby kolor, lecz po wygraniu tytułu wykonam to wyzwanie.

Czekasz na to, że niebawem zawitasz do rezerw?

- Oczywiście, dążę do tego. Chciałbym trafić do „dwójki” jak najszybciej. Szczególniej o tym jednak nie rozmyślam. Po prostu muszę wyglądać solidnie na murawie, dawać z siebie maksimum możliwości i prędzej czy później awansuję do seniorskiej ekipy.

Wiążesz przyszłość z Legią?

- Tak. Życie piłkarza jest jednak przewrotne i pisze różne scenariusze. Nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć, niektóre sytuacje dzieją się bardzo szybko. W tym momencie jednak skupiam się na Legii i to dla niej dalej chcę grać.

Patrzysz na takich piłkarzy jak Mateusz Praszelik, Maciej Rosołek czy Michał Karbownik, którzy znajdują się w pierwszym zespole i zaczynają budować swoją pozycję?

- Oczywiście. To fajne przykłady pokazujące, iż marzenia o byciu w „jedynce” nie są niemożliwe. Na pewno każdy młody chłopak występujący przy Łazienkowskiej chciałby znaleźć się w takim miejscu. Przed każdym jednak długa droga pełna ciężkiej pracy.

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.