Domyślne zdjęcie Legia.Net

Najdziwniejszy mecz Jacka Magiery

Życie

Źródło:

20.03.2004 00:00

(akt. 30.12.2018 15:25)

W 1993 roku wraz z młodzieżową reprezentacją wywalczyłem tytuł mistrza Europy i w niedługim czasie - jako drużyna do lat siedemnastu - zostaliśmy zaproszeni, można powiedzieć, na taki nieoficjalny puchar Ameryki, rozgrywany w Wenezueli. Oprócz nas i gospodarzy, wystąpić miały między innymi również ekipy z Włoch, Hiszpanii, Kolumbii, Meksyku, a nawet niewielkiej wyspy Aruba. Jako mistrzowie Starego Kontynentu byliśmy uważani za jednego z głównych kandydatów do wygrania turnieju. Trzeba przyznać, że mieliśmy wtedy bardzo dobry skład, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że był to swego rodzaju dream team. Wystarczy powiedzieć, że w bramce grał Andrzej Bledzewski, byli też Mirek Szymkowiak, Mariusz Kukiełka, Maciek Terlecki, Artur Wichniarek. Podczas imprezy każdy grał z każdym, więc emocji nie brakowało. W pierwszym meczu pokonaliśmy Arubę 11:0, w drugim Włochy 3:0, potem pokonaliśmy 1:0 Kolumbię, Nie dała rady nam również Hiszpania, której strzeliliśmy trzy gole, nie tracąc żadnego. Następnie graliśmy z Wenezuelą, a na koniec z Meksykiem. Ale po kolei. Mecz z gospodarzami na długo zapadł mi w pamięć. Organizatorzy włożyli niesamowicie dużo pracy, by spotkanie było jak najbardziej atrakcyjne. Bezpośrednia relacja w telewizji, a jakby było mało - od rana do wieczora trąbili w całym kraju, że Wenezuela gra z mistrzami Europy, że będzie fantastyczny mecz i warto przyjść na stadion. Czy było warto, ludzie przekonali się później... Wszyscy liczyli na gospodarzy, którzy mieli odegrać dużą rolę w tym turnieju, a nam wystarczał remis, by spotkać się w finale z Meksykiem. Przed meczem mieliśmy odprawę, na której trener Andrzej Zamilski powiedział, że będzie to spotkanie dla nas spokojne i przestrzegał, byśmy nie rzucali się na przeciwnika na hurrra, żeby to gospodarze pierwsi zaatakowali. Trener dobrze wiedział, że Wenezuela się nas obawia i nie zaatakuje na wariata. Gdy wyszliśmy na rozgrzewkę, naszym oczom ukazał się wypełniony po brzegi stadion, kilkanaście telewizyjnych kamer. Tak jak trener powiedział, mieliśmy spokojnie rozgrywać piłkę na swojej połowie i nie wychodzić do przodu, jak najdłużej być przy futbolówce. Transmisja się zaczęła, na stadionie tumult niesamowity, rozpoczęliśmy grę od środka i nasi napastnicy podają do tyłu, do obrońców. I w tym momencie - całkowita konsternacja. My na swojej połowie, oni na swojej, a do tego żaden z Wenezuelczyków nie stara się nas zaatakować! To wyglądało bardzo komicznie. A trener podszedł do linii i krzyczy, abyśmy za nic w świecie nie szli do przodu. I tak przez czterdzieści minut graliśmy na swojej połowie, a rywale u siebie - po prostu komedia! Konsternacja była na tyle duża, że telewizja przerwała transmisję, drugiej połowy już nie dali, bo to wyglądało na jakiś antyfutbol, wręcz prowokację. Komentatorzy męczyli się, co by tu powiedzieć, bo musieliby tylko wymieniać nazwiska naszych obrońców i pomocników, ale nawet i napastnicy stanęli przy liniach podparci jak krakowiacy i czekali na rozwój wydarzeń. Schodziliśmy do szatni przy niesamowitych gwizdach kibiców. Trener powiedział, byśmy grali tak samo, ale tu była inna komedia: drugą połowę rozpoczynali przeciwnicy... Mieliśmy przechwycić piłkę i grać to samo. Jednak ku naszemu zdziwieniu, Wenezuelczycy nie chcieli wcale wygrać, tak się nas bali, że gdy wywalczyliśmy piłkę, zupełnie nas nie niepokoili. Najdziwniejsze było to, że my do 60., 70. minuty nie oddaliśmy strzału na ich bramkę, bo nie było potrzeby. W 87. minucie trener zrobił cztery zmiany. Powiedział do wchodzących, że te ostatnie minuty gramy już na "maksa". Mieliśmy rzut z autu i - co jest najśmieszniejsze z tego wszystkiego, chociaż trudno uwierzyć - tych czterech wymieniło między sobą piłkę i Mariusz Kukiełka strzelił gola, dzięki któremu wygraliśmy 1:0. Jednym słowem, mój najdziwniejszy mecz był zabawny, wręcz przekomiczny i... jak najbardziej prawdziwy. W finale ulegliśmy Meksykowi po mocno podejrzanych karnych, jednak to już jest historia na oddzielną opowieść...

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.