Domyślne zdjęcie Legia.Net

Nie jest dobrze

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

04.10.2009 10:13

(akt. 17.12.2018 02:49)

Legioniści po dziewięciu kolejkach mają aż osiem punktów straty do liderującej Wisły Kraków, która nie gra olśniewającego futbolu ale konsekwentnie zbiera kolejne oczka. Wydawało się, że po zwycięstwach nad Lechią i Lechem zespół Legii wjechał na właściwe tory, że będzie coraz lepiej. Niestety potwierdziły się przedmeczowe obawy trenera <b>Jana Urbana</b> przestrzegającego, że po dwóch-trzech dobrych meczach przychodzi ten słabszy. Jeśli ten scenariusz będzie się powtarzał, tu już za kilka kolejek pozostanie jedynie walka o wicemistrzostwo Polski.
Legioniści w Białymstoku rozpoczęli pewni siebie i pełni wiary we własne umiejętności. Pierwsze minuty należały do Kiełbowicza, który najpierw wypracował dobre sytuacje Grzelakowi i Radoviciowi, a po chwili sam oddał bardzo soczysty strzał z zza pola karnego i pomylił się bardzo niewiele. Po tym uderzeniu Legii odgryzła się Jagiellonia. Piłkę stracił na swojej połowie Chinyama, Frankowski ograł Astiza w polu karnym i wyłożył jak na tacy piłkę Grosickiemu. Ten oddał strzał z pierwszej piłki, ale Mucha instynktownie obronił. To było ostrzeżenie, z którego legioniści nie wyciągnęli wniosków. Tak bowiem wyglądały wszystkie groźne akcje "Jagi" - strata na własnej połowie (najczęściej Chinyamy), Frankowski dogrywał do szybkiego Grosickiego, który kończył akcje strzałem. Tylko w taki sposób drużyna Michała Probierza stwarzała zagrożenie, ale mimo wszystko znalezienie pomysłu na tak grającego rywala przerosło legionistów. Swoje szanse po tej akcji mieli Iwański i Rybus, a później nastąpiła kopia wspomnianej sytuacji. Strata, piłka trafiła do Frankowskiego, który zagrał piłkę między dwóch stoperów Legii. Wbiegł w pole karne Grosicki, przełożył sobie Choto i uderzył na bramkę. Mucha nie miał wielkich szans na interwencje i zrobiło się 0:1. Kilka minut później napastnicy Jagiellonii zamienili się rolami, Grosicki ponownie ograł Choto, ale tym razem wyłożył piłkę Frankowskiemu, który jednak nie trafił na pustą bramkę. Później miejsce miała przerwa, jednak podczas jej trwania nikt nie wpadł na pomysł jak zaradzić schematycznym atakom gospodarzy. Chwilę po wznowieniu gry znów nastąpiła strata w środku pola i Grosicki ruszył z piłką w kierunku bramki Legii. Nikt go nie dogonił więc znalazł się w sytuacji sam na sam z Muchą. "Grosik" posłał piłkę nad bramkarzem ale także i nad bramką. Niczego to nie nauczyło legionistów i kilka minut później znowu Jagiellonia tak samo rozegrała kontratak. Chinyama stracił piłkę na własnej połowie, futbolówka trafiła do Frankowskiego, który uruchomił prostopadłym podaniem Grosickiego. Ten pognał w pole karne i silnym strzałem umieścił piłkę w siatce. 0:2. W tym momencie z piłkarzy Legii do końca uszło już powietrze, próbował swoich sił tylko Iwański, ale nie mógł znaleźć zrozumienia wśród partnerów. W doliczonym czasie gry po strzale "Ajwena" piłkę na spojenie słupka z poprzeczką sparował jeszcze Sandomierski. Był to pierwszy celny strzał Legii w drugiej połowie meczu. Po nim nastąpił koniec spotkania i zasłużona porażka w Białymstoku. Przygnębiające jest to, że Jagiellonia nie zagrała wielkiego meczu. Miała szybkiego "Grosika" i dobrze podającego mu "Franka". W defensywie solidnie grał Cionek i te atuty gospodarze potrafili wykorzystać. Na Legię to wystarczyło, która szczególnie w drugiej odsłonie biła głową w mur, była bezradna. - Na nic nam wygrane z Lechem czy Wisłą, jeśli będziemy przegrywać z Odrą czy Jagiellonią - mówił po meczu najlepszy wśród legionistów Iwański. Święte słowa, tylko co zrobić aby taki stan rzeczy zmienić? Trener Jan Urban po ostatnim gwizdku był zdenerwowany, mówił o braku odpowiedniego zaangażowania, boiskowej walki. Tyle, że w Legii walczaków, którzy nie odstawiają nogi jest bardzo mało. Należy do nich Tomasz Jarzębowski i może jeszcze Pance Kumbev. Pozostali zawodnicy w kadrze zespołu są to gracze o innym charakterze, dobierani do drużyny pod innym kątem.Tego elementu zatem nie da się znacząco poprawić. Napastnik Legii Adrian Paluchowski mówił po spotkaniu, że zespół musi zacząć strzelać bramki, że to skuteczność jest największą bolączką. Zgadza się, ale taki problem istnieje od dawna, skoro nie udało się go poprawić do tej pory to trudno zacząć oczekiwać, że rozwiąże się nagle w następnych tygodniach. Tym bardziej, że czołowi napastnicy Bartłomiej Grzelak i Takesure Chinyama w przerwach między meczami się leczą i dochodzą do pełni sił. Jaka jest więc recepta na skuteczniejszą grę Legii? To zagadka, na którą rozwiązanie muszą znaleźć szkoleniowcy. Muszą się spieszyć, bo czasu jest coraz mniej, a przewaga Wisły stale rośnie i o mistrzostwie wkrótce będzie można tylko pomarzyć.

Polecamy

Komentarze (37)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.