News: Nikodem Niski: Chcemy uciszyć hejterów wygrywając ligę

Nikodem Niski: Chcemy uciszyć hejterów wygrywając ligę

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

20.08.2018 15:00

(akt. 02.12.2018 11:22)

Kto jest jego legijnym bratem bliźniakiem? Który zawodnik nadał mu ksywkę Komar? Z kim walczył w parterze i przegrał? Dlaczego został nazwany „szybki, głupi, bomba z kąta”, a także kilka słów o pozytywnym podejściu do życia. O tym wszystkim opowiada Nikodem Niski, prawy obrońca stołecznego klubu w Centralnej Lidze Juniorów.

fot. Piotr Kucza/Fotopyk

 

Jak się czujesz z tym, że jesteś bratem bliźniakiem Macieja Rosołka?


- Czysta przyjemność (śmiech). To na pewno rzadko spotykana sytuacja – zwłaszcza u osób, które nie są ze sobą spokrewnione. Z „Rosim” trzymam się poza boiskiem i każdy – kolega, trener, osoba – mówi, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Po meczu, schodząc z murawy się nas porównuje. Nie tyle, co pod kątem pozycji czy umiejętności stricte piłkarskich, ale właśnie z wyglądu. Gdy jeszcze jakiś czas temu miałem podobną fryzurę do Maćka, byliśmy praktycznie nie do odróżnienia (śmiech).

 

Wasze wspólne cieszynki po golach – przeważnie Maćka -  są w pewnym stopniu rytuałem?

 

- Maciek strzela, ja mu towarzyszę. Po bramkach w lidze czy nawet na treningach jest tak samo. Jak walczymy razem w drużynie, cieszymy się – to normalka.  Jak ja trafiam do siatki, on do mnie podbiega. Chociaż ja rzadziej pokonuję bramkarzy, znacznie częściej czyni to „Rosi” (śmiech).

 

Śmiech jest kluczowy w twoim życiu?


- Tak. Zawsze jestem uradowany i uśmiech musi mi towarzyszyć.

 

Pytam, bo potrafisz się zaśmiać w każdej sytuacji – nawet podczas rozmowy z trenerem.


- Czasami tak (śmiech). Wiadomo, podczas dyskusji ze szkoleniowcem trzeba się opanować i pokazać szacunek w stosunku do drugiej osoby.

 

Ksywki Ślepy, Chińczyk czy Komar wzięły się właśnie z twojej mimiki twarzy podczas okazywania radości?

 

- Pierwsze dwa pseudonimy są bardzo proste do wytłumaczenia – podczas śmiania się, mam małe oczy i stąd zostałem tak nazwany. Komar? Po przyjściu do Legii musiał minąć pewien czas, abym doczekał się ksywki. Gabor Grabowski wpadł na innowacyjny pomysł i to on zapoczątkował – tak, o – taki, a nie inny pseudonim. Mega spontaniczność, ale wszedł w życie.

 

Miałeś też okazję, podczas turnieju w Norwegii, walczyć w parterze, lecz musiałeś uznać wyższość kolegi.


- Tak. Dwa dni przygotowywałem się do walki wieczoru z Patrykiem Pedą. W mojego trenera indywidualnego wcielił się Gabor Grabowski, z młodszego rocznika. Bardzo dobrze nastawił mnie do tej konfrontacji, ale niestety doznałem przykrej porażki. Patryk założył mi dźwignię, dobrze mnie złapał, przez co musiałem odklepać i przełknąć gorzką pigułkę.

 

Domyślam się, że rozluźnianie atmosfery – nie tylko w szatni – idzie ci jak po maśle.

 

- Trudno powiedzieć. W tamtym sezonie mogłem uchodzić za takiego człowieka, który rozładowywał napięcie. Teraz tak jeszcze nie jest, ponieważ przebywam w szatni z zawodnikami o dwa lata starszymi ode mnie i trochę nie wypada mi wychodzić przed szereg. Nie jestem z kolei z tyłu, ale po bardziej w środku stawki.

 

Codzienne jeżdżenie pociągami z Wołomina na treningi jest utrudnieniem?


- Myślę, że nie. Korzystam z pociągów tylko w wakacje, gdy mam więcej czasu. Sprawa wygląda inaczej w ciągu roku szkolnego, ponieważ mieszkam wtedy – razem z chłopakami z drużyny – w bursie.

 

Jesteś osobą, która czasami lubi czegoś zapomnieć?


- Tak. Zdarza się, że – wychodząc na boisko – zapominam zabrać ze sobą trykotu meczowego, w którym będę występował. Wówczas proszę o pomoc jednego z kolegów, który zaczyna spotkanie na ławce, aby pobiegł i przyniósł mi koszulkę. Nigdy nie ma z tym kłopotów.

 

Czasami potrafisz z kolei narzekać na jedzenie przygotowane przez babcię i mamę.


- Zgadza się. Posiłki, o które troszczy się głównie babcia, co jakiś czas nie trafiają w mój gust. Przykładowo dostawałem od babci kanapki z tuńczykiem, ale akurat tej ryby nie preferuję w moim jadłospisie. Zdecydowanie wolę jakiegoś dobrego kurczaczka (śmiech). Staram się jednak nie narzekać.

 

Przestrzegasz diety czy takowej nie posiadasz?


- Korzystam z diety. Staram się unikać napojów gazowanych czy słodkich, odpadają także wypady do McDonalds’a. Wspomniany kurczak z kolei czasami ląduje na talerzu, ponieważ jest smaczny i również – zdrowy.

 

Gen szaleńca na boisku przykuwasz w zaletę?


- Szaleństwo ma swoje plusy i minusy. Wadą jest zdecydowanie sytuacja, w której śmieję sie podczas rozmowy z  trenerem – to po prostu nie wypada. Otoczenie zresztą sugeruje, że lepiej być uśmiechniętym niż podłamanym, ponieważ rzadko kiedy wychodzi to na dobre. Na murawie nie można nazwać mnie szaleńcem. Staram się powstrzymywać siebie i koncentrować się na spotkaniu.

 

Można spotkać na ulicy smutnego Nikodema Niskiego czy to sytuacja jedna na milion?


- Myślę, że musiałoby się stać coś poważniejszego, abym chodził przygnębiony. Wtedy pojawia się chwilowy smutek, zakłopotanie. Koledzy podchodzą i zastanawiają się, o co chodzi. Najwięcej  pytań ma Maciek Rosołek, w rodzinie - oczywiście - mama i tata. To niecodzienna sytuacja dla mnie i moich przyjaciół czy najbliższych. Szybko jednak to przezwyciężam i wracam do poprzedniego stanu. Wracam do żywych (śmiech).

 

Co jest dla ciebie motywacją do większej pracy?


- Chciałbym kiedyś zagrać na głównej płycie stadionu przy Łazienkowskiej. Każdy adept akademii o tym marzy. Daję z siebie maksimum na treningach i w meczach, aby wejść na tę murawę jak najszybciej.

 

Najszybciej czyli kiedy?


- Trudno powiedzieć. Fajnie by było trafić do pierwszego zespołu za dwa lata. Będzie to jednak ogromne wyzwanie, ponieważ w Legii nie każdy jest w stanie się przebić.

 

W piłce też nie każdy jest w stanie zrobić ciekawą karierę. Masz jakiś plan B, gdyby – ewentualnie - nie poszło ci w futbolu?


- Chciałbym zostać przy piłce. Sądzę, że poszedłbym w kierunku trenera. Dysponuję do tego odpowiednim charakterem.

 

Trochę jak Łukasz Łakomy lubiący tłumaczyć pewne ćwiczenia na treningu, których niektórzy zawodnicy nie mogą zrozumieć.

 

- Dokładnie, „Łaki” chętnie pomaga. Czasami, gdy na siłowni robię coś źle, potrafi podejść, poprawić mnie i wyjaśnić, co dokładnie mam wykonać. Podobnie jest z Jaśkiem Golińskim. Mega gość, zawsze jestem z nim w parze na „siłce”, podtrzymuje mnie, przez co mam bezpieczną asekurację (śmiech).

 

Na siłowni trenujemy dwa razy w tygodniu – w poniedziałki i w środy. Po treningach, w domu robię rollowanie i rozciągam się. Bardzo mi to pomaga. Jeszcze brakuje mi trochę gibkości, ale jest coraz lepiej.

 

Przez jednego z trenerów zostałeś nazwany „szybki, głupi, bomba z kąta”. Rozwiń, o co chodziło.

 

- Szkoleniowiec Tomasz Kycko praktycznie do każdego szybkiego zawodnika posyłał taki zwrot. Oprócz mnie, słyszeli to jeszcze Oliwier Olszewski czy Michał Sparwasser. Bomba z kąta – nieco opiszę tę definicję – to zejście do środka i od razu posłanie „ładunku”. Nie patrzysz na bramkę i uderzasz bez namysłu. Stwierdzenie poniekąd się przyjęło i tak już zostało. 

 

To właśnie dynamiczność i kreatywność sprawiła, że trafiłeś z Huraganu Wołomin do Legii?


- Wydaje mi się, że tak. Szybkość jest – na chwilę obecną – moim największym, piłkarskim atutem. Dzięki temu, potrafię zrobić różnicę na murawie. W 2014 roku zameldowałem się na Łazienkowskiej na testach, lecz nie zostałem przyjęty. Warszawiacy powiedzieli, że to jeszcze nie ten moment, ale będą mnie obserwować. Wówczas przyjeżdżałem do Warszawy raz w tygodniu, w środę, przez cztery tygodnie. Minęły trzy miesiące, zadzwonił do mnie skaut, który powiedział, abym przyjechał do stolicy na rozmowę. Wszystko przebiegło sprawnie i w wakacje - ówczesnego roku – zostałem przyjęty do zespołu. Razem ze mną, do klubu przychodził wtedy Kacper Czajkowski.

 

Z pozycją prawego obrońcy miałeś już przetarcie w Wołominie?


- Nie. W Huraganie zaczynałem przygodę z piłką na „dziewiątce”. W sezonie, po dwudziestu meczach, potrafiłem strzelić pięćdziesiąt goli. Najpierw – tak jak wspomniałem – grałem w ataku, a później trener z mojego macierzystego klubu przesunął mnie na skrzydło. Transformacja z bocznego pomocnika, na bocznego obrońcę wydarzyła się już przy Łazienkowskiej.

 

Szkoleniowcy Legii argumentowali, dlaczego zdecydowali się na cofnięcie do defensywy?


- Mówili, że jestem szybki i dużo biegam. Nie ukrywam, że na początku było mi trudno przystosować się do nowej pozycji. Zawsze miałem ciąg na bramkę przeciwnika, chciałem strzelać czy asystować, a teraz jest tego mniej. Nie mam z tym jednak kłopotu, jest w porządku.

 

Starasz się podpatrywać jakiegoś idola z boiska?


- Najbardziej podoba mi się gra Cristiano Ronaldo. Portugalczyk pokazuje, że ciężką pracą można osiągnąć wiele. Ostatnio czytałem zresztą jego biografię, która bardzo mi się spodobała.

 

Co robisz, aby dążyć do perfekcji?


- Poza treningami i zdrowym trybem życia, dbam o sen, który jest najważniejszą regeneracją dla sportowca. Obecnie śpię po osiem, dziewięć godzin, kładąc się w okolicach 22. Podobno to trochę za długo, bo na Legii mówią, że siedem godzin snu jest optymalnym rozwiązaniem.

 

Chyba dobrze zadomowiłeś się w Centralnej Lidze Juniorów.

 

- Zawsze, jak wchodzę do zespołu, nie mam większego problemu, aby zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu. Tak naprawdę, w tamtym sezonie grałem z kilkoma chłopakami w starszym roczniku. Teraz również zostałem dobrze przyjęty, co bardzo mnie ucieszyło. Nie miałem żadnych obaw.

 

Czujesz jakiś przeskok między Centralną Ligą Juniorów, a grą w ubiegłych rozgrywkach?


- Jest dużo ciężej, niż w tamtym roku. Z drugiej strony, graliśmy do tej pory z zespołami, które nie mają zbyt wielkiego doświadczenia w CLJ. Tutaj trzeba jednak dużo szybciej operować futbolówką. W zespole do lat 17 mogłeś kiwnąć dwóch, pomyśleć, rozejrzeć się i zagrać. Teraz tak nie ma – przed przyjęciem piłki trzeba wiedzieć, gdzie podać.

 

Na razie grasz na krajowym podwórku praktycznie cały czas.

 

- Tak i wierzę, że to się nie zmieni. Wszystko zależy od trenera, który ma swoją koncepcję na dane spotkanie. W miarę dobrze realizuję się w założeniach szkoleniowca. Nie mam jakichś trudności z planem, który nakreśla na mecz. Liczę, że dalej będę regularnie występował i łapał jak najwięcej minut.

 

Gdy trener Marek Saganowski objął nasz zespół, pragnął, żebyśmy jak najwięcej wychodzili do pressingu i szybko doskakiwali do przeciwnika. Chce również, aby grać w kompakcie – podobnie jak w poprzednim sezonie za kadencji Tomasza Sokołowskiego w zespole do lat 17. Można zatem powiedzieć, że nie miałem z tym żadnego kłopotu.

 

Staram się słuchać uwag trenera i błyskawicznie poprawiać się na boisku. Wiadomo, nie jest to forma uwzięcia się na mnie – szkoleniowiec chce po prostu dla mnie jak najlepiej. To wskazówka, aby nie powielać tego samego błędu.

 

Masz jakieś rytuały przedmeczowe?


- Dobra muzyka w autobusie przed pierwszym gwizdkiem. Preferuję rap, aczkolwiek nie mam ulubionego wykonawcy. Słucham tego, co wpadnie mi w ucho. Mam swoją playlistę, na szczycie której góruje między innymi Kękę z kawałkami „Rutyna” czy „Nigdy ponad stan”. Te utwory napędzają mnie i pobudzają parę chwil przed meczem. Lubię też odpalić sobie na Youtube komplikacje z udziałem Neymara czy Kyliana Mbappe i popatrzeć jak wykonują zwody czy oddają strzał. Czasami potrafię to odwzorować, wszystko zależy jednak od dnia i mojej formy (śmiech).

 

Wielu obawiało się o wasz start, wejście w ligę, a zanotowaliśmy dwa zwycięstwa, strzeliliście dziewięć goli.

 

- Cieszymy się, ale nie poprzestajemy na tym. Do końca sezonu zostało jeszcze 28 kolejek. Nie wprowadzamy dodatkowej „pompki”, ponieważ chcemy dalej prezentować się równie dobrze. Przed nami starcie z Pogonią Szczecin. Trudny rywal i teren, ale chcemy stawić im czoła i wygrać na wyjeździe (rozmawialiśmy kilka dni przed tym spotkaniem, warszawiacy przegrali 0:2 - przyp. red.)

 

Dla ciebie inaczej gra się z „eLką” na piersi i orłem na piersi?


- Występy dla kadry narodowej to coś innego niż gra w klubie. Nie ma to jednak większego znaczenia. Wychodzę na boisko i robię to, na co mnie stać. Reprezentowanie kraju to marzenie każdego piłkarza.  Będę starał się przebijać i pokonywać kolejne szczeble, również w barwach Polski. Przed nami turniej - „Syrenka” w województwie świętokrzyskim, gdzie zmierzymy się z Portugalią, Anglią, Belgią. Zobaczymy, jak mi pójdzie.

 

Masz świadomość, że za jakiś czas możesz otrzymać kilka ciekawych ofert z innych klubów?


- Staram się od tego odłączać. Robię swoje, a zapytania czy propozycje z jakichś drużyn będę rozważał zdecydowanie później.

 

W styczniu testowałeś się w akademii Liverpoolu. Wyniosłeś coś z tego pobytu na Wyspach Brytyjskich?


- Multum doświadczenia. Świetni ludzie, fantastyczny klub i miasto. Myślę, że sporo nauczyłem się tam, ponieważ grałem z chłopakami o rok starszymi. Przed pierwszym treningiem w „The Reds” zdawałem sobie sprawę, że mogę być gorszy od reszty. Później, obawy zniknęły i - wręcz przeciwnie – trochę lepiej radziłem sobie od niektórych (śmiech).

 

Czym Legia może cię przekonać do pozostania na dłużej?


- Tylko i wyłącznie grą od pierwszej do ostatniej minuty. W wieku juniora najważniejsze są występy. Im więcej grasz, tym jesteś lepszy. To najbardziej by mnie zachęciło, aby regularnie biegać ze starszymi od siebie.

 

Stawiasz sobie jakiś cel – indywidualny i drużynowy – na ten sezon?


- Przede wszystkim – chcemy zdobyć mistrzostwo kraju. To jest priorytet. Indywidualnie – zależy mi po prostu na regularnej grze. W poprzednich rocznikach nie udawało nam się sięgać na tytuły. Teraz pojawia się okazja na zgarnięcie skalpu. Zrobimy wszystko, aby wygrać ligę i uciszyć hejterów (śmiech). Legia to klub z historią. Gdy seniorzy sięgają po mistrzostwo, później tego samego oczekuje się od juniorów. To normalne, postaramy się temu sprostać.

 

Co możesz obiecać, gdy uda się temu sprostać?


- Ogolę się na łyso – tak na trzy milimetry (śmiech).

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.