Oceniamy letnie transfery Legii
26.12.2017 22:24
Łukasz Moneta – Wracał do Legii z podniesioną głową - jako ten, któremu wypożyczenie i okres gry poza Warszawą posłużył. Swoją grą w Ruchu Chorzów, a wcześniej postawą w Wigrach Suwałki, meczami w reprezentacji młodzieżowej, zasłużył na ponowną szansę przy Łazienkowskiej. Jego przygoda zaczęła się obiecująco – najpierw 30 minut w spotkaniu z Mariehamn, zaś w rewanżu pełne 90 minut. Wywalczył wtedy rzut karny, nie wykorzystał dwóch idealnych sytuacji podbramkowych. Schody zaczęły się wtedy, gdy dostał szansę na lewej obronie. Od początku był źle nastawiony do gry w tym miejscu, o czym wspominał w przedsezonowych wywiadach. W spotkaniu z Wisłą Puławy pokazał, że nie może być alternatywą dla Adama Hlouska – źle się ustawiał, przegrywał pojedynki, miał kłopoty z czytaniem gry. Miał też znaczny udział w straconej bramce, bo nie nadążył za rywalem, który miał przez to dużo czasu i miejsca, by dokładnie dośrodkować. Za ten słaby występ zaczął regularnie grać w rezerwach. Na kolejną szansę gry czekał do następnej rundy Pucharu Polski i meczu z Ruchem Zdzieszowice. Nie błyszczał zarówno w obronie jak i pomocy. I znów wpadł do poczekalni, aż do spotkania z Bytovią Bytów – zagrał 30 minut, zaliczył asystę przy golu Hildeberto, zmarnował dwie okazje. Ogólnie było słabo, nie tak zapewne wyobrażał sobie swój powrót do Legii. Wystąpił w pięciu meczach pierwszego zespołu – dwóch w eliminacjach do Ligi Mistrzów i trzech Pucharu Polski. Przebywał na murawie przez 329 minut. W tym czasie zdołał zanotować dwie asysty. Zamiast w Ekstraklasie grał na murawach w III lidze – wystąpił w jedenastu meczach, zdobył jedną bramkę. Jak zapowiedział jego menedżer, zimą ma zmienić klub na zasadzie transferu definitywnego.
Ocena negatywna - Legia to wciąż za duży klub dla Monety. Dla własnego dobra i rozwoju, powinien poszukać szansy gry w zespole z mniejszą presją na wyniki.
Krzysztof Mączyński – Transfer od razu okrzyknięty najbardziej wartościowym i prawdziwym wzmocnieniem – przechodził do Legii reprezentant Polski, kadry plasującej się w czołówce światowego rankingu. Zagrał w barwach Legii aż dwudziestu sześciu meczach – drugi wynik pod względem liczby spotkań. Lepszy od niego był tylko Adam Hlousek. Nie można więc powiedzieć, że się nie sprawdził czy nie przydał w rundzie jesiennej. Ale wydaje nam się, że gdyby w lepszej dyspozycji byli Thibault Moulin i Tomasz Jodłowiec, to mógłby mieć problemy z wyśrubowaniem podobnego wyniku. Nie zawodził, ale też nie zachwycał. Lepszy miał początek, gdy układał grę w środku pola, miewał bardzo dobre prostopadłe podania. Później było gorzej – ograniczał się do gry niemal wyłącznie defensywnej, często grał na alibi, podawał niedokładnie - na auty. Postawa defensywna miała sens wyłącznie w parze z „Tibo”, Francuz mógł wtedy bardziej skupić się na ofensywie. Zdobył dwie bramki w spotkaniach z Piastem Gliwice i Wisłą Puławy, zanotował też dwie asysty, ujrzał jedną żółtą kartkę. Nie było źle, ale spodziewaliśmy się po nim więcej. W ustawieniu Adama Nawałki wygląda zdecydowanie lepiej.
Ocena pozytywna – choć bliska neutralnej. Zaczął dobrze, później było gorzej, usiadł nawet na ławce rezerwowych kosztem Michała Kopczyńskiego. Z pewnością stać go na więcej. Wierzymy, że wiosna będzie lepsza – to okres poprzedzający Mundial w Rosji.
Hildeberto Pereira – Przychodził jako młody i obiecujący zawodnik, niektórzy widzieli w nim przyszłego Vadisa Odjidję-Ofoe. Niestety jak na razie jedynym wspólnym mianownikiem z Belgiem jest nadwaga z jaką przyszedł do klubu. O ile VOO szybko pozbył się wagi i pokazał klasę, to „Berto” schudł niewiele a forma z miesiąca na miesiąc była słabsza. Na początku zasłynął jako piłkarz z największą tkanką tłuszczową w historii klubu. Nie przykładał się do zaleceń dietetyków, obrażał się, gdy kazano mu zmienić nawyki żywieniowe. Zadebiutował w spotkaniu z Wisłą Puławy, ale widać było, że doszło do tego zdarzenia za wcześnie. Był za ciężki, dryblingi wyglądały jak z podwórka, często tracił piłkę. W kolejnych meczach z Wisłą Płock czy starciami z Sheriffem Tiraspol widać było, że umiejętności ma, ale przygotowanie fizyczne nie pozwalało mu na rozwinięcie skrzydeł. Z Zagłębiem Lubin zszedł z kontuzją po 30 minutach. Nie licząc nieudanego występu z Lechią Gdańsk przez pół godziny, szansę otrzymał tylko z Bytovią Bytów. Na obronie wyglądał katastrofalnie, jak parodia zawodowego gracza, ale po przerwie został przesunięty do przodu i nieco się ogarnął, zdobył dwie bramki. Do tego dorobku w pierwszym zespole dorzucił jeszcze jedną asystę i jedną żółtą kartkę. W rezerwach mecze niezłe przeplatał z fatalnymi, gdy należał do najgorszych na boisku. W sześciu spotkaniach strzelił dwa gole. Miał za dużo przestojów, zbyt wiele kiepskich dryblingów i złych wyborów. Do tego jeszcze zaczął irytować wpisami w mediach społecznościowych, fotografiami i filmikami nago. Niestety to zawodnik, który psychicznie nie dojrzał do zawodowego futbolu, woli się bawić niż ciężko pracować. Ma jednak dopiero 21 i może jeszcze zmądrzeje. Na razie uda się na wypożyczenie do Northampton Town.
Ocena negatywna – nie może być inna. Piłkarz, który nie zarabia mało, a pożytku z niego niemal żadnego. Głównym problemem wydaje się być głowa i podejście do zawodu.
Cristian Pasquato – W zeszłym sezonie w Krylji zagrał 26 meczów, zdobył pięć bramek. Wydawało się, że skoro poradził sobie w siłowej i silniejszej od naszej lidze rosyjskiej, to tym bardziej musi się sprawdzić u nas. Tymczasem początek miał bardzo słaby. Widać było na treningach, że z techniką nie jest na bakier, piłka mu nie przeszkadza w grze. W rezerwach zagrał tylko jedno spotkanie – z Sokołem Ostróda. Należał do najlepszych, zdobył dwie bramki. Ale w czasie meczów w Ekstraklasie nie radził sobie z grą z kontaktową, przez co w starciach z rywalami tracił mnóstwo piłek. Wydawało się, że podzieli los Helio Pinto, że po prostu nie pasuje do stylu jaki panuje w Polsce. Ale z czasem jednak coś zrozumiał, zaczął unikać gry kontaktowej, szybciej pozbywać się piłki, grać na jeden kontakt. I to zaczęło przynosić efekty. Zdobył dwie bramki w dziewiętnastu występach w pierwszym zespole – z Bytovią Bytów i przepiękne trafienie w starciu z Bruk-Betem. Zapamiętamy też jego asystę na wagę remisu z Sandecją, w sumie miał cztery podania, które koledzy zamienili na bramki. Obejrzał jedną żółtą kartkę. Zaczął być ważną postacią, która powalczyła o pierwszy skład pod koniec rundy. Oby tak dalej. Umiejętności z pewnością ma. Wiele obiecujemy sobie po nim, gdy przepracuje okres zimowy z naszym klubem.
Ocena neutralna – Po słabym początku, kiedy był już przez niektórych określony mianem niewypału transferowego, trochę się ogarnął, a w końcówce rundy pokazał, że może być kluczową postacią.
Armando Sadiku – W poprzednich latach też był przymierzany do Legii, ale zawsze decydowano się na kogoś innego – raz przeszedł Nemanja Nikolić, a następnym razem Aleksandar Prijović. „Do trzech razy sztuka” – w końcu doczekał się Albańczyk przenosin do Warszawy. Kiedy w debiucie, kilka dni po przylocie, wszedł na boisku w meczu z Górnikiem i zanotował świetne trafienie, choć na otarcie łez, wydawało się, że to jest gość, którego nam potrzeba. Dziesięć dni później strzelił gola w Astanie. Później wystąpił jeszcze w dwudziestu trzech meczach, ale bramki zdobywał już głównie w starciach ze słabymi rywalami jak Wisła Puławy, Ruch Zdzieszowice czy Bytovia Bytów. Choć pamiętać trzeba też o golu z Zagłębiem Lubin, dzięki któremu sięgnęliśmy po trzy punkty. W sumie w dwudziestu pięciu meczach zanotował 7 trafień i miał 4 asysty. Liczby robią wrażenie, ale gra już nie. Przede wszystkim wkurzało jego przyjęcie piłki – futbolówka zwykle odskakiwała mu od nogi i przychwytywał ją przeciwnik. Miał też kłopoty z grą w powietrzy, przodem do bramki. Marnował dogodne okazje stworzone przez kolegów jak pudło po zagraniu Michała Kucharczyk z Wisłą Płock. Nie dziwi więc, że przegrał rywalizację z Jarosławem Niezgodą, który w spotkaniach z każdym przeciwnikiem grał na podobnym poziomie, a w polu karnym zawsze był groźny. Sadiku to piłkarz, który gole strzelać potrafi – udowodnił to już nie raz w innych klubach i reprezentacji. Ale w Warszawie nie jest gwiazdą, postacią, na którą wszyscy grają. Na razie nie radzi sobie z nową rolą.
Ocena negatywna – mimo niezłych statystyk, nie przekonał nas do siebie, trenera Romeo Jozaka również. Dużo pracy przed nim, choć podobno w klubie rozważana jest opcja wypożyczenia do innego klubu.
Inaki Astiz – transfer last minute. Przechodził obok stadionu z tragarzami i tak już na nim został. Odchodził dwa lata wcześniej z Warszawy jako obrońca, które najlepsze lata miał już za sobą. Wrócił, bo kontuzji doznał Jakub Czerwiński, a wcześniej do Azerbejdżanu wyjechał Jakub Rzeźniczak. Miał być tylko rezerwowym, grać wtedy, gdy inni będą pauzować za kartki lub mieć kontuzje. Ale z miejsca wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. Na początku bardzo pomógł drużynie i całej defensywie. Jego doświadczenie i spokój, były dla mistrzów Polski nieocenione. Później miał kilka interwencji, które można było nazwać złymi – tak było, gdy Arkadiusz Malarz po jego wślizgach popisywał się kapitalnymi interwencjami, tak było też, gdy spowodował rzut karny w meczu z Piastem. Można mieć do niego pretensje za ostatnie mecze, ale wcześniej nie zawodził. W sumie zagrał w piętnastu spotkaniach, obejrzał trzy żółte kartki i był wzmocnieniem drużyny.
Ocena pozytywna – Mimo swoich lat, dał wiele korzyści zespołowi, stawiali na niego zarówno trener Jacek Magiera, jak i trener Romeo Jozak. Sami jesteśmy ciekawi jaka będzie pozycja Hiszpana w drużynie po zimowych obozach przygotowawczych.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.