Karol Noiszewski radość

Od kibica na Żylecie do kapitana rezerw Legii. Karol Noiszewski

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

12.12.2022 11:00

(akt. 13.12.2022 13:21)

Jako nastolatek miał karnet i był stałym bywalcem Żylety, dlatego gdy dostał ofertę z III-ligowych rezerw Legii, to długo się nad nią nie zastanawiał. Jest kapitanem "dwójki", z którą sięgnął w czerwcu po mazowiecki Puchar Polski, a na początku br. trenował z "jedynką" na obozie w Dubaju. Zapraszamy na rozmowę z 23-letnim Karolem Noiszewskim, który opowiedział też m.in. o łomocie z ŁKS-em II (0:7) i minionej rundzie w wykonaniu drugiej drużyny.

Zaczniemy prosto z mostu, czyli od spotkania z ŁKS-em II. Co się stało, że przegraliście aż 0:7?

– Jak mam być szczery, to nie wiem. Wyszliśmy zmotywowani jak na każdy inny mecz, wiedzieliśmy, że będzie trudno, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak się to potoczy. Szybko straciliśmy dwie bramki, potem trzecią. Mieliśmy okazje, nie wykorzystaliśmy ich. I zaczęły się kłótnie, których w tej sytuacji być nie powinno. Nie byliśmy drużyną. ŁKS miał za to dzień konia, wszystko mu wychodziło. Chcieliśmy atakować, odrabiać wynik, otwieraliśmy się i dostaliśmy kolejnego gonga, później stało się to samo. Zaryzykowaliśmy dość dużo, co się nie opłaciło, bo wszystkie akcje łodzian kończyły się w siatce, po strzałach z zerowych kątów. Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego. Wierzę, że to pierwszy i ostatni raz. Kolejne dni po tym spotkaniu były niezwykle ciężkie.

Jak wyglądały?

– Niełatwo. Każdy przeżywał porażkę na swój sposób. Byłem bardzo zdenerwowany, gdyż do tej pory nie spotkałem się z taką sytuacją. Takiej drużynie jak Legia nie przystoi przegrywać z nikim, a w takim stylu to niewyobrażalne. Czuliśmy duży wstyd i zarazem chęć jak najszybszej rehabilitacji. Powiedzieliśmy sobie w szatni kilka mocnych słów, co trzeba zrobić po takim występie, ale też stwierdziliśmy, że należy zmazać plamę. Nie mogliśmy się doczekać następnego meczu z Unią w Skierniewicach, gdzie uważam, że zagraliśmy najlepiej w całej rundzie, a mimo to przegraliśmy. Nasza postawa mogła zadowalać, prezentowaliśmy się bardzo dobrze, lecz niestety nie przełożyło się to na korzystny wynik. I – jak się okazało później – nie zrehabilitowaliśmy się już do końca jesieni.

Lanie od rezerw ŁKS-u spowodowało konsekwencje, kary?

– Tak. Zostaliśmy ukarani na swój sposób, ale nie chcę mówić o tym publicznie, opowiadać konkretów. Szatnia jest miejscem hermetycznym, więc niech ta sprawa zostanie w drużynie.

To spytam inaczej. Była to kara dotkliwa?

– W pewien sposób tak, ale nie dotknęła tak, jak porażka sama w sobie. Moim zdaniem, żadna kara nie byłaby adekwatna, bo – chcąc nie chcąc – niechlubnie zapisaliśmy się w kartach historii. Nie wiem czy pierwsza lub druga drużyna Legii kiedykolwiek tak wysoko przegrała. Sam fakt, że do końca życia moje nazwisko – tym bardziej jako kapitana "dwójki" w meczu z ŁKS-em II – zostanie w serwisie 90minut.pl, powoduje ogromny wstyd. To dotyka mnie najbardziej.

Jako kapitan próbowałeś też pewnie podnosić zespół z podłogi.

– W tym meczu zawiodłem, nie udźwignąłem ciężaru, nie do końca sobie poradziłem. Było u mnie za dużo nerwów, choć na boisku taki już zazwyczaj jestem. Mam 23 lata, jestem dość młody jak na kapitana. Oczywiście opaska bardzo mnie cieszy, ale powoduje sporą odpowiedzialność. Występ z ŁKS-em II to dobra nauczka na przyszłość, również pod tym kątem. Potem było nieco spokojniej. Robiliśmy wszystko na 200 procent, zależało nam na odpowiedniej reakcji, szybkiej rehabilitacji. Moją główną rolą stało się pomaganie reszcie, pozytywne nakręcanie chłopaków, spowodowanie, by każdy był gotowy na kolejny mecz. Wydaje mi się, że to się udało, oprócz wyniku.

Wysoko, bo 0:5, przegraliście również z Wisłą Kraków w Pucharze Polski.

– Ten mecz dał dużo doświadczenia. Było widać jaka jest jeszcze przepaść w jakości, skupieniu, trzymaniu taktyki, bo Wisła, mimo że nie grała najmocniejszym składem, okazała się zorganizowana. Mieliśmy momenty dobrej koncentracji, ale potem doszło do zagapienia i straty gola, później dostaliśmy czerwoną kartkę, która nie pomogła, ale za wiele by też nie zmieniła. To spotkanie pokazało ile brakuje, by być w I lidze, gdzie panuje m.in. zdecydowanie większy poziom, dyscyplina taktyczna, co uważam za klucz do sukcesu w III lidze. Dostaliśmy lekcję futbolu od zespołu z Krakowa, który zagrał z nami tak, jak my powinniśmy grać z rywalami z tabeli.

Karol Noiszewski

Wspomniałeś o koncentracji, z którą mieliście kłopot również w innych meczach. Czego jeszcze brakowało wam w minionej rundzie?

– Na pewno szczelnej obrony, gdyż straciliśmy za dużo bramek, co nie przystoi. Rywale strzelali nam gole praktycznie w każdym meczu – wyjątkami okazały się dwa wyjazdowe zwycięstwa w sierpniu. Nie broniliśmy najlepiej jako zespół, pojawiały się błędy indywidualne, problemy z dyscypliną taktyczną, którą nie wszyscy trzymali. Brakowało też skuteczności. Były spotkania, w których mieliśmy 5-6 sytuacji, nie wykorzystaliśmy ich, po czym przeciwnik zabierał się do kontry, strzelał gola i ogrywał nas 1:0, jak np. Unia w Skierniewicach. Uważam, że gdyby dwa ostatnie, wspomniane elementy, czyli skuteczność w ofensywie i dyscyplina taktyczna, funkcjonowały na wyższym poziomie, to mielibyśmy znacznie więcej punktów po rundzie jesienniej.  

Ale pamiętajmy, że latem doszło do zmiany trenera, taktyki, kadra tworzyła się w trakcie przygotowań. To wszystko się musi zgrać. Z doświadczenia wiem, że zawodnik, który przychodzi do rezerw, musi się zmierzyć z rzeczywistością, bo mimo że w składzie znajduje się kilku starszych piłkarzy, to jesteśmy drużyną juniorską. Młodzi mają to do siebie, że w jednym meczu zagrają super, a w drugim słabo, ich forma się waha. Poza tym dochodzi do wielu rotacji, gdyż schodzą do nas gracze z "jedynki", dołączają zawodnicy z U-19. Uważam, że naszym głównym problemem w minionej rundzie okazał się brak – tak potrzebnej w seniorach – stabilności, lecz myślę też, że nawet bez niej powinniśmy spokojnie ogrywać każdego. Sądzę, że niebawem zostaną poczynione kroki ku temu, by "dwójka" stała się stabilniejsza, a co za tym idzie, zaczęła w końcu zwyciężać. Uważam, że w zimę, gdzie są praktycznie trzy miesiące przygotowań, wszystko zacznie prawidłowo działać. I będzie dużo lepiej.

Jak wyobrażasz sobie te kroki, zmiany na półmetku sezonu?

– To już pytanie nie do mnie. Ale nie oszukujmy się, jesteśmy pewnie jedną z niewielu profesjonalnych drużyn w III lidze, codziennie trenujemy i wyniki być muszą, niezależnie czy będzie stabilność, zmiany, czy nie. Jaka by ta kadra nie była, to uważam, że do końca powalczymy o awans. Sądzę, że jesteśmy w stanie zwyciężyć w każdym meczu w rundzie wiosennej. Ktoś kiedyś powiedział, że nie da się wygrywać wszystkiego, a ja myślę, że jeśli da się wszystko przegrać, to da się i wszystko wygrać.

Co może być dobrym prognostykiem na przyszłość?

– To, że jesienią strzelaliśmy dużo goli w końcówkach, walczyliśmy do końca, pokazywaliśmy charakter. To zupełnie odmienna sytuacja względem poprzedniego sezonu, w którym pod koniec meczów bramki na ogół traciliśmy. Plusem jest też to, że często potrafiliśmy odwracać losy spotkań, co pokazywało, że trafienia rywali nas nie podłamywały, tylko dodatkowo nakręcały.

Z czego to wynikało, że mieliście niezłe, skuteczne końcówki?

– W treningach pracowaliśmy nad tym, by uwolnić charakter, który gdzieś w nas drzemie, tylko może niektórzy go nie pokazali. Solidne końcówki wynikały także z tego, że gdy rywale prowadzili 1:0 i należało się wziąć do roboty, to dawaliśmy radę, budziliśmy się, wrzucaliśmy wyższy bieg. Zamiast być skupionym od 1. minuty i grać z taką myślą, że niby przegrywamy, to koncentracja odpalała się dopiero wraz ze stratą bramki.

Kogo z młodszych zawodników mógłbyś wyróżnić za rundę jesienną?

– Janka Ziółkowskiego, który przyszedł do nas latem i dobrze się wkomponował. Na początku nie grał, ale ciężko pracował na swoją szansę w III lidze. To spokojny, poukładany, inteligentny chłopak, który mocno trenuje, wie, co ma robić, dąży do celu. Pokazał, że to piłkarz ze sporym potencjałem, na którego warto stawiać. W końcówce rundy grał cały czas i prezentował się niezwykle dobrze. Widzę w nim zawodnika, który już nawet za rok, bo rozwija się w bardzo szybkim tempie, byłby w stanie dołączyć do kadry pierwszej drużyny. Życzę mu jak najlepiej, będę mu kibicował, pomagał na tyle, ile mogę.

Ciekawym piłkarzem jest również Jakub Jędrasik.

– Zgadza się. Jeśli miał swój dzień, to mocno pomagał nam w meczach. Ofensywny zawodnik, który wciąż musi lepiej i więcej pracować w defensywie, ale jeśli będzie zdobywał sporo bramek i asyst, to zostanie mu to wybaczone. To gracz z bardzo dużym potencjałem, który może być jeszcze większy, jeśli dołoży od siebie więcej ciężkiej pracy – o ile w przypadku Ziółkowskiego widać to na co dzień, to u Jędrasika są przebłyski, czyli raz zasuwanie, a za chwilę troszkę odprężenia. Ja pewnie też miałem tak kilka lat temu, czyli wahania formy, lepsze i gorsze dni.

A w minionej rundzie należałeś do kluczowych zawodników rezerw, za tobą udana jesień. Najlepszym potwierdzeniem tego jest fakt, że prowadzisz w klasyfikacji kanadyjskiej, grając w… defensywie. Masz na koncie 5 goli i 7 asyst.

– Dla środkowego obrońcy to bardzo dobre statystyki, których brakowało mi trochę w poprzednim sezonie – zwłaszcza bramek, gdyż parę asyst się nazbierało. Jesienią było i to, i to, co podświadomie cieszy, ale jako kapitana i stopera bardzo boli mnie to, że mamy 10 punktów straty do lidera i sporo straconych goli. Zrobiłem dużo dla ofensywy, lecz w defensywie jest mnóstwo do poprawy. Czy mam za sobą udaną rundę? Osobiście uważam, że nie, bo jeśli drużyna jest na 10. miejscu, to jesień, co bym nie zrobił, nie mogła zostać uznana za solidną.

Gdybyś nie grał z kontuzją, to pewnie miałbyś inne zdanie.

– Zdecydowanie. Uważam, że bez bólu – który doskwierał we wszystkich meczach, np. przy mocniejszym kopnięciu, sprincie – dałbym drużynie jeszcze więcej. Problem z powłokami brzusznymi pojawił się już przed… finałem mazowieckiego Pucharu Polski (w czerwcu – red.) w poprzednim sezonie, więc męczyłem się z tym dość długo.

Nie było szansy, by spróbować się wyleczyć po minionych rozgrywkach?

– Była, ale wtedy musiałbym opuścić pół jesieni, na co nie chciałem pozwolić. Stwierdziłem, że grudzień będzie najlepszym momentem, gdyż zimą pojawi się sporo czasu, by w pełni się wyleczyć. A jesienią musiałem sobie radzić. Gdy bolało mocniej, to brałem leki przeciwbólowe, a jak czułem mniejszy dyskomfort, to wychodziłem bez żadnych proszków, blokad i robiłem, co mogłem, by wspomóc zespół.

Karol Noiszewski Marcel Krajewski

Wspomniałeś o finale Pucharu Polski. To pewnie jedno z dwóch wydarzeń, oprócz zgrupowania z pierwszym zespołem, które w tym roku będziesz wspominał z uśmiechem.

– Zgadza się. To fajne uczucie móc podnieść trofeum jako kapitan. Co prawda to tylko mazowiecki Puchar Polski, ale dał satysfakcję, szansę sprawdzenia się z Wisłą Kraków. Powiedzmy, że było to pocieszenie po nieudanym sezonie w lidze, braku awansu, który też był celem. Super doświadczenie. Zawsze fajnie coś zdobyć, dlatego czuliśmy dużą radość.

Dużą radość czułeś też pewnie wtedy, gdy zostałeś kapitanem rezerw.

– Oczywiście, że tak. To dla mnie ogromne wyróżnienie – tym bardziej, że pochodzę spod Warszawy i od dziecka kibicowałem Legii. Zanim zacząłem grać w wyższej lidze, to byłem stałym bywalcem Żylety, miałem karnet, chodziłem na wszystkie mecze przy Łazienkowskiej.

Jakie masz pierwsze skojarzenie związane z Żyletą?

– W pamięci utkwił mi mecz z Lechem Poznań. Remis 2:2, centrostrzał Tomka Brzyskiego i bramka Dossy Juniora w doliczonym czasie gry. Jedno z pierwszych moich spotkań na Żylecie, miałem 15-16 lat. Świetna atmosfera, wyciągnięty punkt w końcówce, który dał sporo uśmiechu.

Zakładam, że zdarzyło ci się pojawić na fetach z okazji mistrzostw Polski.

– Na fecie akurat nigdy nie byłem. Nie pamiętam dlaczego, ale zbiegało się to już chyba z poważniejszym graniem w piłkę. Dopóki reprezentowałem IV-ligową Mazovię Mińsk Mazowiecki, to miałem sporo czasu i pojawiałem się przy Łazienkowskiej. Transfer do Rakowa, czy później do Znicza Pruszków, to zablokował, lecz nie w pełni, gdyż często przyjeżdżałem do Warszawy i oglądałem mecze na stadionie – może już nie z Żylety, a innych trybun.

Podejrzewam, że obóz z "jedynką" okazał się dużą ekscytacją.

– Oj, tak, zdecydowanie. Gdybyśmy rozmawiali 1,5 roku temu, czyli w momencie mojej gry w Skrze Częstochowa, i byś mi powiedział, że pojadę z pierwszym zespołem Legii na zgrupowanie do Dubaju, to bym się mocno zaśmiał. Dlatego gdy otrzymałem ofertę z rezerw, to długo się nad nią nie zastanawiałem, bo występy z "eLką" na piersi to wielkie wyróżnienie. Forma w "dwójce" okazała się na tyle dobra, że pozwoliła na załapanie się do kadry na obóz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, z czego się bardzo cieszę. Te wspomnienia zostaną ze mną pewnie do końca życia, bo nie ukrywam, że od dziecka miałem marzenie, by reprezentować Legię. Teraz został jeszcze tylko debiut przy Łazienkowskiej. Mam nadzieję, że może kiedyś uda się to osiągnąć.

Jakie obrazki zapamiętasz ze zgrupowania pierwszej drużyny?

– Obóz dał mi dużo powodów do radości jako kibicowi Legii i piłkarzowi. Mogłem się rozwinąć u boku takich zawodników jak Wieteska czy Jędrzejczyk, którzy znaleźli się w kadrze Polski na mistrzostwa świata. Było mnóstwo pracy, zajęcia za trenera Vukovica okazały się naprawdę ciężkie. Wiadomo, jaka była wtedy sytuacja klubu. Nie można było sobie pozwolić na żadną pomyłkę, więc należało zasuwać, by wiosną walczyć o jak najlepszą pozycję.

Co powinno być kluczem do udanej wiosny w wykonaniu rezerw?

– Solidnie przepracowany okres przygotowawczy powinien być podstawą do tego, by walczyć o awans. Zimą pojawi się więcej czasu na zgranie, taktykę, dopracowanie stylu. To główna kwestia. Jeśli będziemy grać na swoim poziomie, realizować założenia, to powinniśmy wygrywać mecz za meczem.

Czego oczekujesz od drużyny, piłkarzy w drugiej części sezonu?

– Więcej pewności siebie u młodych zawodników, bo o ile jest ona w szatni, to brakuje jej na boisku. To sprawia, że niektórzy młodzi – świetnie wyszkoleni technicznie, kapitalnie przygotowani motoryczne – nie mogą wejść na swoje obroty i czasami nie potrafią wygrać pojedynku z piłkarzem, który pewnie od poniedziałku do piątku pracuje, a w soboty jeździ na mecze z przyjemności.

Jesteście na 10. pozycji w tabeli, tracicie 10 punktów do lidera. Jesienią mieliście parę szans, by wykorzystać wpadki rywali z czołówki, ale sami też się potykaliście. Jeśli wiosną znowu dojdzie do gry w kratkę, to trudno będzie walczyć o 1. miejsce.

– To prawda, dlatego musimy ustabilizować formę, zacząć seryjnie zwyciężać. Moim zdaniem, plusem jest to, że w tym sezonie nie ma faworyta do awansu, każdy traci punkty z każdym, przez co tabela jest spłaszczona. Nie ma czegoś takiego jak w poprzednim sezonie, gdy Legionovia oraz Polonia szybciej odskoczyły i walczyły między sobą, a reszta była już wyłączona z rywalizacji o II ligę. Sądzę, że to dla nas korzystne, iż pod awans jest podpiętych jeszcze sporo drużyn, każdy będzie grał z każdym o wszystko. Zespoły przed nami potracą sporo punktów.

Awans jest realny?

– Jesteśmy w takiej sytuacji, że to nie zależy od nas. Nawet jeśli wygramy wszystkie mecze, a Pogoń Grodzisk Mazowiecki straci punkty tylko w spotkaniu z nami, to i tak będzie wyżej w tabeli. Ja osobiście wierzę w awans. To tylko 10 punktów straty, w futbolu nie takie rzeczy się działy. Najważniejsze jest ustabilizowanie formy, złapanie serii, ogrywanie rywali zarówno z czołówki, jak i dołu tabeli. Uważam, że to realne, bo – moim zdaniem – Pogoń, Legionovia czy Świt nie będą w stanie zwyciężyć 5-6 razy z rzędu, a później zatną się remisem, tylko będą to kluby grające w kratkę.

Półtora roku temu przychodziłem do Legii II z celem, by awansować do II ligi. Uważam, że "dwójka" już dawno powinna tam być – szczególnie, że na tym poziomie grają rezerwy Lecha, Śląska czy Zagłębia. Miejsce drugiej drużyny "Wojskowych" też tam jest. To mój główny cel na przyszły rok, a co pokaże czas, to zobaczymy.

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.