Domyślne zdjęcie Legia.Net

Ojciec o synu czyli Kosa o Kosie

Marcin Szymczyk

Źródło: Magazyn Futbol

04.02.2010 19:48

(akt. 16.12.2018 14:01)

- To ja wychowałem syna piłkarsko, przez dziewięć lat. Zaczynał w Nantes, potem Montpellier, Chicago Fire, chciałbym, żeby w dorosłej piłce poszedł tą drogą. Wysoko zawie­szam mu poprzeczkę. Nazwisko mu będzie przeszkadzało, wiem o tym, ale przecież się nic nazwę Muzamba. Jestem Kosecki i mój syn też, musi się do tego przyzwyczaić. Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, kiedy w Polsce nie będzie klubów stać na to, żeby Ko­secki u nich grał - mówi o swoim synu Jakubie <strong>Roman Kosecki</strong>.

A teraz?

- Kompletnie się nie wcinam w to, co on robi. Gdzie chce grać? Zostawiam to trenerom, menedżerom, on ma osiemnaście lat, ja nie dzwonię do Urbana, Trzeciaka, czy Jóźwiaka. On ma duży talent, jest piekielnie szybki, ma dobrą technikę, mógłby przytyć z pięć, sześć kilo, takie są do niego zastrzeżenia.

Ale zgodzisz się, że nadchodzi decydujący czas. Albo będzie bardzo dobry, albo przeciętny. Rozstrzygnie najbliższy rok, może dwa.

- Dobrze, niech tak będzie. Tylko nie mówmy chłopakowi, że ma 19 lat i jest za stary, że się za wolno rozwija. Na takiego piłkarza trzeba mieć plan. I ciągle go uczyć. U nas przestajesz uczyć zawodnika w momencie, gdy trafia do seniorskiej piłki. Niech on dalej się uczy, ma indywidu­alne zajęcia.

Czy twój syn ma tyle determinacji co ty, żeby zrobić karierę piłkarską? Dorastałeś w innych czasach, on miał dobrobyt od dziecka, Ty musiałeś to wywalczyć.

- Ma. Jestem pewny, że ma zacięcie, że chce zostać piłkarzem. I czyta czasem, co o nim piszą na portalach Legii.

No raz się nie popisał. Kiedy zaprosił kolegę "na balety" po meczu na Łazienkowskiej za pośrednictwem Naszej Klasy. Musiałeś z nim o tym porozmawiać?

- Nie, bo to fikcja. Ktoś wszedł na jego konto i nawypisywał głupot.

Wierzysz w to?

- Wierzę, bo ja trzymam łapę na jego wyskokach. On skończył 19 lat, ale mieszka u mnie w domu i musi przestrzegać reguły tam panujące. Wkurza się czasem. Pamiętam jak debiutował z Cracovią w Pucharze Polski i mógł nawet strzelić gola, wyszedł sam na sam z bramkarzem. Potem mówię do niego: "Synu, ja bym to strzelił z zamkniętymi oczami". Nie ma ze mną łatwo. Ja go czasem prowokuję, ale to zwykle rodzinne żarty i nic poza tym.

A przeżywasz jego mecze?
 
- Pewnie, to moja krew. Miał jeszcze drugie marzenie, zostać pilotem. Nie wiem czemu, może dlatego, żeśmy dużo latali i mu się spodobało (śmiech).

A nie było takiej sytuacji, że przyszedł i powiedział: Tato, takim piłkarzem jak ty to ja ni będę.

- Nie, on jeszcze nie ma takich przemy­śleń, nie dojrzał do takich deklaracji, bierze piłkę z dnia na dzień, on chce grać i to jest dla niego najważniejsze. Teraz poszedł na siłownię, chce przybrać, ale to też musi mieć sens, tak żeby nie stracił najlepszych walorów. Zastanawialiśmy się, jaką drogą ma pójść. Pan Kita, prezes Nantes chciał, żeby kontynuował grę tam, we Francji, pan Walter pytał: - A czemu nie tu, my też go przypilnu­jemy. Skończyło się dobrze, bo zdał przy okazji maturę i to za pierwszym razem, sam się zdziwiłem (śmiech). Ja to zdałem maturę w 2000 roku, w liceum dla dorosłych, wcześniej to jeszcze jak grałem w Ursusie, potem na Sandomierskiej, w technikum, siedziałem z Gołotą w ławce. To były czasy. Wieczorówka, on był wtedy w Legii, ja w Gwardii. Raz pani nas wyrzuciła z klasy, bo rozrabialiśmy w ostatniej ławce, na następny dzień kupiliśmy kwiaty i padliśmy przed nią na kolana. Wygłupialiśmy się cały czas. Potem widzieliśmy się w Chicago, on czasem wpadał na nasze mecze, potem szliśmy na piwko. Lu­bię gościa, pozdrawiam przy okazji.

Polecamy

Komentarze (10)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.