Patryk Konik: Dzięki wytrwałości dalej gram w Legii
02.12.2019 22:00
Ile razy oglądałeś swojego gola z meczu z Odrą w Pucharze Polski?
- Kilka razy mi się zdarzyło. Nie ukrywam, bardzo cieszyła mnie ta bramka. Sądzę jednak, że wracanie do tej historii nie jest teraz zbyt ważne, tak samo jak wielokrotne oglądanie gola. Tuż po meczu było to sporym przeżyciem, chciałem obejrzeć powtórkę, ale nie przykładam do tego takiej wagi. Gol pomógł w awansie, ale to zasługa całego zespołu. Dałem z siebie ile mogłem, wchodząc na boisko w drugiej połowie.
Od razu po otrzymaniu piłki od Szymona Włodarczyka wiedziałeś co chcesz zrobić?
- Początkowo szukałem dryblingu. Zauważyłem, że do bramki jest dosyć daleko, a obrońca był ustawiony blisko mnie. Tata zawsze mi mówi, żebym strzelał, kiedy mam okazję. Mam te słowa w pamięci i wiem, że jak znajduję się w odpowiedniej sytuacji, muszę oddać strzał. Pod wpływem chwili zdecydowałem się uderzyć i... decyzja okazała się dobra, choć zadziwiająca. Zakończenie było bardzo pozytywne i pełne radości. Trzeba wierzyć, że coś się uda, gdy się próbuje. Czułem, że trzeba zaryzykować, zwłaszcza, że nie kreowaliśmy zbyt wielu sytuacji. Każdy strzał mógł być na wagę awansu.
Czuliście, że Odrę można wyeliminować?
- Przed rozpoczęciem pucharowej przygody w tym sezonie, jeszcze przed spotkaniem z Wigrami, ufaliśmy naszym umiejętnościom. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż trudno będzie pokonać rywali. Na boisku okazało się, że nie jest to aż tak mocny przeciwnik, żebyśmy nie mogli nawiązać równorzędnej walki. Przed Odrą byliśmy podbudowani zwycięstwem z Wigrami, lecz czuliśmy, iż będzie to zupełnie inna drużyna. Nie gra tam zbyt wielu młodych zawodników. Mieliśmy świadomość, że będą dominować na murawie, jednak wierzyliśmy w nasze możliwości.
Jakie nastroje towarzyszyły po wylosowaniu Piasta?
- Czeka nas trudna przeprawa. Najlepszym zespołem w kraju, poza wszelkimi wątpliwościami, jest Legia. Gliwiczanie są drudzy w kolejności, ale to jedna z najlepszych drużyn w Ekstraklasie, aktualny mistrz kraju. Przed nami świetna przygoda, bo jesteśmy graczami powoli wkraczającymi w seniorski futbol. Dla niektórych to pierwszy taki sezon, a już będzie okazja do rywalizacji z mistrzami. Poszukamy swoich szans, ale wiemy, żenie jesteśmy faworytem. Postaramy się wyciągnąć z tego spotkania tyle nauki, ile tylko się da. Spodziewamy się ciekawego spotkania i nie możemy się go już doczekać! To interesująće wyzwanie. Zobaczymy na jakim poziomie jesteśmy my, a na jakim oni.
Mecz z Piastem będzie najważniejszym w dotychczasowej karierze?
- Jednym z ważniejszych. Wiadomo, zależy to też od punktu widzenia. W tym momencie może być najważniejszy. W przeszłości pojawiały się spotkania o podobnym ciężarze gatunkowym. Każde spotkanie toczy się o jakąś stawkę. To duża szansa na pokazanie swoich umiejętności. Rywalizacja będzie transmitowana w telewizji i towarzyszy jej spore zainteresowanie. Puchar Polski jest już na dość zaawansowanym etapie. Na pewno będziemy obserwowani przez trenerów, selekcjonerów, menedżerów. Ale nie można patrzeć tylko na chęć pokazania się. Jesteśmy drużyną, walczymy razem o jak najlepszy rezultat, a nie tylko o siebie. Kto wie, być może ten mecz będzie dla niektórych przełomowy?
Dla was lepiej byłoby podejmować Piasta w Ząbkach czy przy Łazienkowskiej?
- Lepiej będzie zagrać w Ząbkach. To obiekt, na którym gramy na co dzień. Gliwiczanie nie mieli jeszcze szansy na nim rywalizować. Na pewno to może być nasz atut. Niewielu z nas miało okazję występować przy Łazienkowskiej. W pojedynczych przypadkach mieliśmy styczność z tą murawą, gdy na niej trenowaliśmy. Wiadomo, byłoby to wtedy nasze boisko, ale tak naprawdę Piast grał na nim częściej od nas.
Sprawiasz wrażenie spokojnego człowieka, ale chyba nie brakuje ci luzu? Kiedy stałeś się przebojową osobą?
- Na początku przygody z Legią doszło u mnie do sporych zmian w życiu. Dla młodego chłopaka spod Warszawy, który zawsze kibicował „Wojskowym”, było to wielkim osiągnięciem. Trafiłem do zespołu w szóstej klasie "podstawówki". Wiedziałem, że muszę całkowicie skoncentrować się na grze w piłkę i edukacji, do której dużą wagę przywiązuje klub. Starałem się jak najlepiej wywiązywać ze swoich obowiązków. Musiałem gdzieś tam hamować w sobie jakieś głupoty, odłożyć na bok nieważne sprawy i skupić się na futbolu. Tak jest do dziś. Przebywam przy Łazienkowskiej już szósty rok i wiem jak to funkcjonuje. Przyzwyczaiłem się do tego. Zawsze trzeba udowadniać, jakim się jest człowiekiem. Nie czuję już presji związanej z tym, że ktoś ciągle mnie obserwuje, chce mnie poznać. Mogę podejść do tego na luzie. Znam większość trenerów, którzy również wiedzą kim jestem. Z kolegami tak samo nawiązałem fajne znajomości. Wszystko jest swobodniejsze, naturalne. Początkowo było trudno, byłem spięty, ale to już minęło.
Przejdźmy do korzeni: jak znalazłeś się w MKS-ie Piaseczno?
- Zawsze grałem w piłkę na osiedlu ze starszymi. To dość standardowa historia. Ciągnęło mnie do regularnej gry. Pamiętam, iż bardzo zależało mi na tym, żeby pójść na trening. Miałem kolegów, którzy uczęszczali na zajęcia MKS-u. Prosiłem rodziców i w końcu się doprosiłem. Mój tata chciał, żebym uprawiał ten sport. Lubił futbol. Nie był zawodnikiem, jednak jak większość mężczyzn, preferował piłkę nożną i uwielbiał ją oglądać.
Spodziewałeś się, że możesz kiedyś zostać zauważony przez Legię?
- W tamtym okresie zupełnie nie. Z czasem otrzymywałem jednak powołania do kadry Mazowsza, łapałem kontakt z chłopakami z Legii. Zobaczyłem, że to wcale nie jest odległy poziom. Zetknąłem się z ludźmi, którzy okazali się normalnymi osobami, a nie takimi „ą” czy „ę”, tak jak zawsze się myślało. Zacząłem występować w reprezentacji województwa. W ostatniej klasie "podstawówki" „Wojskowi” zaprosili mnie na testy, w trakcie których przebywałem z wieloma piłkarzami, którzy przeszli do Legii, a teraz grają na wypożyczeniach. Mowa o Konradzie Matuszewskim, Wiktorze Preussie czy Mateuszu Leszczuku. Testy odbywały się na hali w Bemowie. Później dostałem propozycję półrocznego wypożyczenia, na próbę. Potem była chęć dalszej współpracy. Początkowo zaczynałem jako napastnik, ale z czasem przestawiono mnie do defensywy. Mimo pierwszych nerwów, teraz mogę być wdzięczny trenerowi. Dobrze się czuję grając na lewej flance. W Legii występowałem też w środku, na prawej obronie, a teraz grywam też na boku pomocy. Jestem uniwersalny, choć najlepiej czuje się z lewej strony defensywy.
Jak wyglądały początki przy Łazienkowskiej, jeżeli chodzi o aspekt czysto piłkarski?
- Było trudno. W MKS-ie byłem jednym z wyróżniających się zawodników. Na Łazienkowskiej byli już gracze lepsi ode mnie, a wszyscy przynajmniej tak dobrzy jak ja. Musiałem robić wszystko na sto procent, za każdym pokazywać swoje zaangażowanie. W pierwszym półroczu trafiłem na trenera Klimkowskiego, z którym fajnie mi się współpracowało. Stawiał na mnie, dawał szansę gry i na pewno mnie to pozytywnie zbudowało. Czułem, że szkoleniowiec ufa moim możliwościom. Przez to uwierzyłem w siebie i fakt, że mogę występować w Legii.
Obawiałeś się, że możesz sobie tutaj nie poradzić?
- Pierwsze pół roku było całkiem obiecujące. Na etapie gimnazjum zaczął się trudniejszy okres. Wtedy Legia, tak jak ma w zwyczaju, sprowadza wielu chłopaków z całej Polski. Nie byłem jednym z czołowych zawodników. Zawsze intensywnie pracowałem, szkoleniowcy zwracali na to uwagę i dodawali, że mam odpowiednią mentalność. Może brakowało mi gdzieś po drodze umiejętności, większej wiary w siebie czy zaufania od trenera? Jesienią praktycznie nie grałęm. Nastąpiło zderzenie z wyselekcjonowanymi graczami z kraju. Dużą rolę odgrywał wtedy rozwój fizyczny. Miałem braki w tym aspekcie, a pozyskiwani piłkarze byli masywniejsi, szybsi, wyżsi i na tamtym etapie miało to ogromny wpływ. Trudno było mi się przebić.
Nie myślałem o tym, żeby odejść z Legii. Zdawałem sobie sprawę, że muszę pracować i walczyć o miejsce w składzie. Byłem zły, pozbawiony wiary w swoje umiejętności, lecz udało mi się to przezwyciężyć. Wielu chłopaków, z którymi przebywałem w jednej szatni, występuje teraz w zupełnie innym miejscu. Każdy ruszył swoją ścieżką, inni zmagają się z problemami, kontuzjami i tak dalej. Może dzięki wytrwałości, jestem w Legii do dziś.
Z kim złapałeś najlepszy kontakt po transferze?
- Z ekipą, która regularnie jeździła na kadrę Mazowsza. Chodzi o Jana Golińskiego, Macieja Anusika, Damiana Sędzikowskiego, Pawła Gieracha czy Mateusza Cichockiego. Ostatniego z wymienionych nie znałem z reprezentacji, lecz poznaliśmy się chwilę po tym, gdy zostałem graczem stołecznego klubu. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Do teraz jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, dalej utrzymujemy kontakt, choć nie ma go już w Legii. Potem pozyskano kilku graczy. Wtedy dobrze dogadywałem się z Mateuszem Szyszkowskim, a od półtora roku – z Mateuszem Misiakiem. Jest zdecydowanie moim faworytem w tym zestawieniu. Trafił na wypozyczenie, ale wciąż mamy kontakt.
Udaje ci się sukcesywnie łączyć szkołę z piłką?
- Nie mam z tym problemu. Aktualnie znajduję się w klasie maturalnej. Chciałbym grać profesjonalnie w piłkę, ale nigdy nie wiadomo co się stanie, stąd poświęcam czas na edukację. Trzeba mieć jakąś alternatywę. Ostatnio uczęszczam nieco rzadziej do szkoły. Nie mogę być na wszystkich lekcjach, ponieważ kolidują one nieco z treningami. Próbuję jak najlepiej się uczyć. Futbol jest na pierwszym miejscu, ale edukacja jest równie istotna. Przez całe gimnazjum oraz w pierwszej klasie liceum udawało mi się mieć świadectwo z czerwonym paskiem.
Kiedyś nie mogłeś się pogodzić z tym, że otrzymałeś 2+ z testu z matematyki.
- (Śmiech). Doświadczyłem wtedy pierwszej "dwójki" w karierze i to od razu z matematyki, czyli przedmiotu, z którego chciałem być najlepszy. Wtedy "łapałem" same piątki i szóstki. To też nawiązanie do moich początków w Legii, kiedy pragnąłem, żeby wszystko było idealne, denerwowałem się wieloma sytuacjami. A ocena? Byłem załamany i smutny. Chłopaki się śmiali, bowiem dla niektórych z nich 2+ okazywało się wybawieniem, a dla mnie – najgorszą karą. Niesamowicie przeżywałem ten sprawdzian, na szczęście nie mam już takich problemów.
Jak wspominasz kąpiel w morzu z Mateuszem Misiakiem po meczu z Arką w CLJ?
- Wprowadziliśmy się do hotelu, który znajdował się tuż przy plaży. Udaliśmy się na spacer. Stwierdziliśmy razem z Mateuszem, że nie możemy nie skorzystać z tak dogodnej okazji do kąpieli, choć było tak zimno, że wszyscy mieli zapięte kurtki. Doszliśmy do wniosku, że poczujemy się trochę na wakacjach i postanowiliśmy się wykąpać. Poszło szybko i sprawnie, ponieważ na dwór wyszli również trenerzy. Nie chcieliśmy, aby się o tym dowiedzieli.
To pierwsza sytuacja, w której wcieliłeś się w „morsa”?
- Nie. Miałem okazję kilkukrotnie wykąpać się w jeziorze, kiedy pogoda niezbyt dopisywała. Na pewno tej zimy też spróbuję (śmiech).
Jak idzie nauka jazdy skuterem?
- Zaczęła się od tego, że w Warszawie pojawiły się skutery na wynajem przez telefon. Szybko podchwyciliśmy pomysł z chłopakami. Dochodziło do sytuacji, że wychodziliśmy ze szkoły i na przerwie jeździliśmy sobie wokół niej (śmiech). Było trochę zwariowanych akcji z tym związanych. Nie prowadziłem źle, nie brakowało mi umiejętności, aczkolwiek lubiłem jeździć ryzykownie.
Do dzisiaj korzystacie ze skuterów czy przerzuciliście się na hulajnogi?
- Ze skuterami jest jak z każdą rzeczą – po czasie się nudzi. Gdy potrzebuję gdzieś podjechać, a nie mam jak wsiąść do komunikacji miejskiej, zdarza się, że wypożyczę skuter. Aktualnie zostały wprowadzone hulajnogi, które są nawet wygodniejsze. Przychodzi czas na zrobienie prawa jazdy, więc może niedługo będę jeździł samochodem.
Jak to jest być „najszybszym” w drużynie? Nie chodzi o szybkość biegu...
- Chłopaki śmiali się, że ubieram się czasami trochę w stylu... osiedlowym i przez to jestem „najszybszy”. Mam wielu kolegów, którzy ubierają się w podobny sposób. Uważam jednak, iż nie należy czerpać z nich inspiracji, bo nie zawsze są dobrym przykładem. Od razu sprostuję: do szkoły nie chodzę w dresach, wiem kiedy należy założyć coś bardziej eleganckiego. Gdy przyjaciele przyjeżdżali do mnie do Piaseczna czy gdzieś wychodziliśmy, potrafiłem wyciągnąć z szafy dresy. Chłopaki podłapali ten temat, dlatego tak mnie nazwali. Dla jasności, jestem normalnym chłopakiem, mam pewne wartości, a kolegów z różnych środowisk, także kibicowskich. Jedni są spokojniejsi, niektórzy mniej. Staram się trzymać z zawodnikami z Legii, zwłaszcza z drużyny.
Wspierałeś Legię od najmłodszych lat. Kiedy po raz pierwszy przyszedłeś na stadion, poczułeś klimat?
- Byłem bodajże w czwartej klasie "podstawówki". Na Łazienkowską zabrał mnie tata, z którego kolegami byliśmy na sektorze rodzinnym. Stadionowy debiut przypadł na derby Legii z Polonią. Mogłem na żywo doświadczyć śpiewu kibiców. Sektor gości był wypełniony po brzegi. Mecz, pod względem atmosfery, przebiegał na niezwykle wysokim pułapie. Byłem usatysfakcjonowany nie tylko oglądaniem poczynań boiskowych, ale również żywiołowym dopingiem. Dwa-trzy lata temu przeniosłem się na „Żyletę”. Wcześniej na ogół nie omijałem domowych meczów, aczkolwiek siedziałem na sektorze przeznaczonym dla akademii. Z czasem stwierdziłem, iż chciałbym poczuć atmosferę trybuny północnej. Odkąd pierwszy raz tam poszedłem, bardzo mi się spodobało. Można powiedzieć, iż to pewnego rodzaju pasja. Na pierwszym miejscu stawiam treningi, ale kiedy idę na mecz, trzymam się z kolegami, którzy malują oprawy. Często robią to po nocach, siedzą w garażach i halach, by wszystko wyglądało jak najlepiej.
Jesteś chyba jednym z nielicznych zawodników Legii przebywającym na „Żylecie” zamiast na sektorze, na którym zazwyczaj siadają piłkarze.
- Chodzą jeszcze ze dwie-trzy osoby z akademii, które spotykam na trybunie północnej. Odpowiada mi ta atmosfera. Nie ubliżam graczom czy sympatykom innego klubu. Jako kandydat na piłkarza, nigdy nie wiem, jak potoczy się moja kariera. Muszę szanować wszystkich. Miłość do Legii nie będzie przez nikogo uznawana za coś złego. Nie zamierzam się specjalnie ukrywać z faktem chodzenia na „Żyletę”. Sądzę, iż nie jest to rzecz, której miałbym się obawiać czy wstydzić. Uważam, że ten kto kibicuje swojemu klubowi, póki nie obraża uczuć innych i nie wyzywa drugiego człowieka, zachowuje się w porządku. Każdy powinien to zrozumieć.
Po meczu z Wisłą Kraków pojawiło się zdjęcie, na którym wspierałeś Legię właśnie z trybuny północnej.
- Zrobienie tego zdjęcia zbiegło się ze strzelonym golem z Odrą Opole w Pucharze Polski. Gdyby nie ta bramka, fotografia ujrzałaby jedynie mój profil w mediach społecznościowych i nic więcej. Szczęście, nieszczęście – to się okaże. Oficjalna strona Legii udostępniła to na swojej tablicy, inne witryny także zaczęły podawać to dalej. Nie uważam, że to było coś negatywnego. Może dla niektórych to dosyć kontrowersyjny kadr, ktoś może powiedzieć, iż nie powinienem tam być. Moim zdaniem kibicowanie Legii, drużynie z miasta, w którym się urodziłem, nie jest niczym złym.
Czujesz się legionistą z krwi i kości?
- Zdecydowanie. Jestem w stanie zrobić dla Legii wszystko. Odkąd byłem małym dzieckiem, klub wszędzie się przewijał. Pierwsze mecze, debiut na trybunach, starsi koledzy czy znajomi także wspierali Legię. W końcu sam doświadczyłem możliwości pójścia na mecz, poczucia atmosfery. Sam fakt tego, że jestem zawodnikiem „Wojskowych” potęguje moją pasję i uczucie do Legii.
Wróćmy na chwilę do momentu, w którym zacząłeś grywać w Centralnej Lidze Juniorów, jeszcze za kadencji Piotra Kobiereckiego.
- Pamiętam, iż nadszedł pewien okres, że część chłopaków z CLJ trafiła do „dwójki”, a ja występowałem jeszcze w U-17. Zwolniło się przez to trochę miejsc, dlatego paru chłopaków z młodszej kategorii wiekowej zaczęło być przymierzanych wyżej. Zacząłem trenować z zespołem z Centralnej Ligi Juniorów na początku 2018 roku. Było to dla mnie wtedy dosyć duże wyzwanie, a treningi ze starszymi kolegami sporo mi dały. Nie grałem regularnie. Miałem okazję zadebiutować, aczkolwiek na ogół schodziłem na mecze do ekipy ze swojego rocznika. Początki nie były łatwe, bo nastąpiło zderzenie z piłką młodzieżową na najwyższym poziomie, ogólnopolskim. Ciekawe doświadczenie, które zaprocentowało.
Byłeś jednym z zawodników, którzy prawie dwa lata temu rywalizowali z drużyną Bayernu do lat 17. Wspominacie ten mecz mimo niechlubnego wyniku?
- Czasami zdarzy nam się wspomnieć (śmiech). Aktualnie już w kategorii żartu, aczkolwiek w tamtym momencie na pewno tak tego nie odbieraliśmy. Była to bardzo bolesna porażka. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego, ale zespół z Monachium pokazał nam, gdzie jest nasze miejsce. Ich umiejętności stały na wysokim poziomie. Trudno powiedzieć czy mieliśmy wtedy gorszy dzień, czy byliśmy po prostu aż tak słabi. Rywale okazali się lepsi o kilka klas. Jak spojrzy się co jakiś czas na poczynania Bawarczyków, chociażby w okresie przedsezonowym, można zauważyć, iż w składzie „jedynki” przewijają się piłkarze, z którymi rywalizowaliśmy. Jeśli ktoś się interesuje to wie, że część z nich trenuje z pierwszym zespołem Bayernu. Wówczas towarzyszyła nam olbrzymia niemoc, nie potrafiliśmy im odebrać piłki. Teraz mówimy o tym z uśmiechem, ale na gorąco rozwścieczyło nas to.
Wsiadaliśmy do autokaru zdołowani, ale ciśnienie dodatkowo podniósł nam fakt, że o naszej porażce szybko poinformowało parę stron piłkarskich, pojawiły się nieprzychylne komentarze… Z początku dopadła nas frustracja, czuliśmy, że przynieśliśmy Legii wstyd. Potem zaczęliśmy na to patrzeć w kategorii bolesnej lekcji, której nie należy rozpamiętywać. Trzeba było wyciągnąć wnioski.
Lekcja futbolu od Niemców poniekąd was zmotywowała?
- Bayern uświadomił nam, jak wiele brakuje nam do topowej piłki. Często, siedząc na kanapie, mówimy: o, to bym zrobił lepiej od tego, a tutaj bym się inaczej zachował. Zobaczyliśmy chłopaków w naszym wieku i młodszych, którzy pokazali nam jak trenuje się w Niemczech, w jednej z czołowych drużyn na świecie. Niezwykle nas to zmobilizowało. Gramy w Legii, najlepszym klubie w Polsce, świetnej akademii i to właśnie nam wtedy pokazało, że w skali światowej mamy sporo do poprawy. Przegraliśmy różnicą czternastu goli i ponieśliśmy wielką porażkę. Szkoleniowiec informował, że nie możemy jednak tego rozpamiętywać, a życie toczy się dalej. Taka lekcja ukształtuje nas w przyszłości, staraliśmy się o tym nie myśleć.
Ciekawym doświadczeniem był chyba również turniej w Niemczech, gdzie mierzyliście z Fortuną Duesseldorf, Borussią Moenchengladbach, US Sassuolo oraz Huddersfield Town.
- Pojechaliśmy tam w bardzo okrojonym składzie. Zawody były mocno obsadzone. Trenowaliśmy w CLJ. Tak jak wcześniej zauważyłem, część graczy przeniosła się do „dwójki”, przez co paru chłopaków z U-17 mogło zawitać do ekipy juniorów starszych. W trakcie sezonu ligowego regularnie schodzili do nas gracze z trzecioligowych rezerw. Co więcej, zmagaliśmy się z kontuzjami i ostatecznie pojechało tam dwunastu-trzynastu zawodników. Na domiar złego, po drodze jeszcze komuś przytrafił się uraz. Doszło do tego, że praktycznie we wszystkich spotkaniach graliśmy jedną „jedenastką”. Samo za siebie mówi to, że nie zdobyliśmy nawet bramki. Zdołaliśmy wywalczyć punkt z Huddersfield. Cieszyliśmy się po tym remisie jakbyśmy coś wygrali (śmiech). Każdy z nas mógł wystąpić w pełnym wymiarze czasowym z wymagającymi przeciwnikami. Pamiętam, że Jakub Ojrzyński (golkiper Liverpoolu – red.) miał okazję zadebiutować w polu. Było to fajne przeżycie, wiele się nauczyliśmy.
Czujesz przeskok z juniorów do seniorów?
- Duża różnica – każdy to mówi. Nie powiem nic nowego (śmiech). Trzeba się dostosować. Wszyscy muszą w pewnym momencie przejść z wieku juniora do seniora. Pragnę trenować na sto procent, zaadaptować się do nowych warunków. Mam nadzieję, iż w przyszłości to zaowocuje.
Jak przebiega rywalizacja z Mateuszem Grudzińskim?
- Ten kto obserwuje skład trzecioligowych rezerw, widzi, iż rywalizacja przebiega zdecydowanie na korzyść Mateusza (śmiech). Łapię jednak jakieś minuty, co prawda nie na lewej obronie, lecz na skrzydle. Jestem z tego zadowolony. Na każdej pozycji trzeba umieć się odnaleźć. Może w przyszłości ktoś przejdzie na wypożyczenie, coś się pozmienia i będę grywał na boku defensywy. Fajnie, że mogę na co dzień ćwiczyć z „dwójką”, dostawać szanse od trenera Kobiereckiego i mieć okazje trenowania z pierwszym zespołem.
Przestawienie się z lewej obrony na pomoc jest dla ciebie utrudnieniem?
- W lipcu-sierpniu, gdy trener wystawiał mnie jako bocznego pomocnika podczas sparingów, czułem różnicę. Nastąpiła długa przerwa od momentu kiedy ostatni raz występowałem na tej pozycji. Byłem przyzwyczajony do lewej obrony. Po kilku spotkaniach złapałem pewność. W przeszłości grałem na skrzydle i tego się nie zapomina.
Miałeś opcję udania się na wypożyczenie podczas letniego okienka transferowego?
- Nie szukałem takiego wyjścia. Nie miałem żadnego kontaktu z klubami. Chciałem zostać tutaj, m.in. z tego powodu, że kończę liceum. Wielu chłopaków wyjechało na drugi koniec Polski. Nie ukrywam, trudno byłoby pogodzić wtedy szkołę, ponieważ musiałbym przenieść się do innej placówki na rok przed maturą. Nie jestem przyjezdnym, niektórym zawodnikom trochę łatwiej było trafić do innego otoczenia, bowiem nie jest to dla nich pierwsza taka sytuacja. Od małego mieszkam u siebie w domu. Poradziłbym sobie ze zmianą, nie obawiałbym się, ale uważałem, że w tym momencie okazałoby się to niepotrzebne. Zostałem przy Łazienkowskiej.
Czym przekonujesz do siebie trenerów?
- Nieustannie staram się dawać z siebie wszystko na murawie. Szkoleniowcy podkreślali w trakcie rozmów czy w szatni, że podoba im się moja mentalność. Pragnę wykazywać stuprocentowe zaangażowanie. Uważam, iż to jest najważniejsze. Może zabraknąć umiejętności, myślenia, lecz najgorsze, gdy piłkarz nie wykaże woli walki i ambicji. Sądzę, że trenerzy cenią tych, którzy zostawiają całe serce na placu gry. Próbuję to czynić.
Z racji tego, że dopingujesz klub z „Żylety”, a potem sam wychodzisz na boisko, o prawdziwe zaangażowanie jest ci łatwiej? Nie musisz bowiem zmieniać zbytnio swojego nastawienia.
- Zgadza się. To, że kibicuję Legii, niezwykle mi pomaga. Gra z „eLką” na piersi to zaszczyt i duma. Nie ma mowy, abym odpuścił nawet na chwilę. Gdybym grał w innym klubie, miałbym dokładnie takie samo podejście. Niezależenie od tego jakie barwy będę reprezentował, zawsze będę się starał pokazywać maksimum umiejętności. Walka na sto procent to dla mnie naturalna sprawa.
Cykliczne zajęcia z „jedynką” także dodatkowo pobudzają?
- Na pewno. Dla każdego trening z pierwszą drużyną jest czymś niesamowitym. Należy do tego podchodzić z rozsądkiem. Trzeba wyjść i dać z siebie wszystko, choć to tylko trening. Rywalizowanie na jednej murawie z zawodnikami, których oglądało się w telewizji czy dopingowało z trybuny, to jednak wielkie wydarzenie. W takich momentach mogę podpatrzeć boiskowe zachowania od zawodników, którzy walczą na wysokim poziomie.
Kogo lubisz podpatrywać?
- Moim ulubionym graczem jest, rzecz jasna, Michał Karbownik, serdecznie go pozdrawiam (śmiech). On wie, że jest już piłkarzem, ponieważ ciągle mu to przypominam. Każdy piłkarz z „jedynki” ma wysokie umiejętności. Ogromne wrażenie robi na mnie Inaki Astiz, kiedy schodzi do nas do „dwójki”. Widać wówczas po Hiszpanie, że ma za sobą lata gry w Ekstraklasie, doświadczenie i mimo tego, że nie jest nie wiadomo jak silny fizycznie czy szybki, niezmiernie trudno minąć go w obronie. Wygrywa wszystkie pojedynki główkowe. Na pierwszy rzut oka czuć, że jest graczem posiadającym olbrzymie doświadczenie. Pokazuje i przekazuje je nam, młodszym chłopakom.
Starasz się łapać kontakt z graczami z „jedynki”, gdy masz okazję z nimi trenować?
- Wiadomo, lepszy kontakt ma się z młodszymi, którzy schodzą do rezerw czy niedawno występowali w „dwójce”. Staram się porozumiewać ze starszymi, aczkolwiek czuć różnicę wieku. To tylko koledzy z boiska. Fajnie, że podczas zajęć jest wielu młodzieżowców. Dodaje to odwagi i pewności siebie, bo wiem, że nie jestem najmłodszy. Nie jestem człowiekiem, który się stresuje czy boi wyzwań. Pomaga to, że zawsze kilku młodszych graczy otrzymuje zaproszenie na trening pierwszego zespołu. Nie jestem osamotniony, lecz atmosfera nie pozwoliłaby mi myśleć o nerwach.
Masz z tyłu głowy, że możesz w niedalekiej przyszłości trafić tam na stałe?
- Staram się o tym nie myśleć, to bez sensu. Nie wiadomo kiedy może przydarzyć się taki zaszczyt. Czasami decyduje kwestia jednego spotkania, podpatrzenia przez trenera. Na razie wykonuję pracę w rezerwach. Liczę na to, iż z czasem przyjdzie możliwość debiutu w „jedynce”. Nie skupiam się na tym.
Debiut, choć nieoficjalny, już za tobą. Zagrałeś w sparingu z Dynamem Mińsk...
- Bardzo się z tego cieszę. Taki mecz nie jest codziennością, nawet jeśli tyczy się sparingu. Sytuacja ułożyła się dosyć szczęśliwie, bowiem zeszło się to z przerwą na mecze reprezentacji. Po drodze pojawiły się jeszcze kontuzje, przez co paru graczy z rezerw musiało uzupełnić ławkę. Jestem zadowolony z tego, że zanotowałem kilka cennych minut. Nie zagrałem porywająco, bo tak naprawdę wszedłem na końcówkę. To wydarzenie będę jednak długo pamiętał. Nawet gdyby nie udało mi się trafić i rywalizować w pierwszym zespole Legii, a moja droga potoczyłaby się inaczej, będę miał w pamięci, że przyszło mi kiedyś grać do jednej bramki z zawodnikami prowadzonymi przez trenera Vukovicia.
Jaki aspekt piłkarski poprawiłeś w ostatnim czasie?
- Wskazałbym na dośrodkowania. Sporo uwagi poświęcałem temu aspektowi. Przed rozpoczęciem sezonu uczęszczałem na boisko i ćwiczyłem dogrania z bocznych sektorów. Szkoleniowcy mówili mi, że ważna jest powtarzalność. Chodzi o to, by każda moja centra było szansą dla kolegów na zdobycie bramki. Oprócz tego, dochodzą do tego zajęcia z trenerem Kobiereckim, który kładzie nacisk na dośrodkowania, finalizację. Często na treningach, w czwartki, piątki czy poniedziałki, "wałkujemy" ten element. Wpłynęło to na jego poprawę. Będę starał się wciąż go doskonalić.
Plusem jest chyba to, że popracowałeś nad warunkami fizycznymi.
- Miałem okazję solidniej zająć się tym aspektem, gdy rok temu zmagałem się z zerwanymi więzadłami w kostce. Przez całą ubiegłą rundę jesienną uczęszczałem tylko na rehabilitację. Rozpocząłem wtedy zajęcia na siłowni, ponieważ zawsze byłem zawodnikiem, który zbytnio nie wyróżniał się warunkami fizycznymi. Kiedy wiedziałem, iż od bieżącego sezonu będę mierzył się w trzecioligowych rezerwach, gdzie fizyczność jest potrzebna, przyłożyłem do tego jeszcze większą wagę. Wykonywałem różne ćwiczenia zwiększające siłę, choć nie można przesadzić. Piłkarz nie może być zbyt „duży”, bo w pewnym momencie może to powodować dyskomfort. Próbuję to optymalizować. Wcześniej chodziłem na siłownię na Bielanach razem z kolegami. Obecnie umawiam się z dwoma przyjaciółmi z Piaseczna. Ćwiczymy wieczorem, staramy się tego nie odpuszczać. Jeden pilnuje drugiego, aby nie zaniedbać tej czynności. Przed meczami następuje pauza, zostaję na ogół w domu.
Nad czym chciałbyś mocniej popracować?
- Zależy mi na szybszym operowaniu piłką. Futbol seniorski tego wymaga. Czasami wynika to z braku umiejętności technicznych bądź tego, że zbyt wolno podejmuję decyzje. Pragnę to poprawić, aby – tak jak powtarzają trenerzy – przed zagraniem już wiedzieć, co będę chciał zrobić z futbolówką.
Jakie cele na ten sezon?
- Chciałbym zimą wywalczyć miejsce w podstawowym składzie rezerw. To jest mój główny cel. Jak uda się go osiągnąć i będę grał regularnie w trzeciej lidze, wówczas zobaczymy, co będzie dalej. Pierwszy zespół? Siłą rzeczy się o tym myśli. Parę razy trenowałem z „jedynką”, trener Vuković mnie poznał. Każdy z chłopaków występujących w „dwójce” ma szansę awansować. Trzeba udowadniać w drugiej drużynie, że jest się wystarczająco dobrym. Nie można nagminnie się na tym skupiać. Trzeba patrzeć na to, co jest teraz. Z tyłu głowy przewija się taki temat, lecz – powtórzę – trzeba myśleć o pracy tu, gdzie się aktualnie przebywa. Mam kontrakt z Legią do końca czerwca 2020 roku. Najbliższe pół roku będę chciał zatem spędzić przy Łazienkowskiej. To, co stanie się potem, nie zależy tylko ode mnie. Wpływ na to mają również dyrektorzy. Chcę podnosić swoje umiejętności w barwach Legii. Kiedy trenerzy uznają, że jestem gotowy na to, aby przejść do „jedynki” to pewnie tam trafię.
Widzisz siebie w przyszłości jako Jakuba Rzeźniczaka, Michała Kucharczyka czy Dominika Furmana, którzy mają za sobą lata gry w Legii?
- To zawodnicy, którzy imponują mi swoją grą oraz faktem, iż są legionistami. Chciałbym dążyć do tego, żeby zagrać w pierwszym zespole i być ważnym ogniwem klubu przez parę sezonów. Staram się patrzeć na siebie. To wzorce, z których można czerpać. Skupiam się na sobie, pracy oraz tym, żeby za jakiś czas awansować do „jedynki”.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.