Paweł Wszołek Efektywny środek pola w Austrii
fot. Marcin Szymczyk

Paweł Wszołek: Jesteśmy i będziemy lepsi, nie ma świętych krów, każdy jest ważny

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

03.07.2024 11:00

(akt. 04.07.2024 16:45)

– Doszło wielu jakościowych piłkarzy. Jest trener, który potrafi to scalić, plus cały sztab, który się buduje. Nasza ekipa z każdym dniem jest coraz solidniejsza. Jestem w stanie powiedzieć z czystym sercem, że jesteśmy lepsi niż w poprzednim sezonie i będziemy coraz lepsi. Zdajemy sobie sprawę, o co gramy – opowiadał w rozmowie z Legia.Net wahadłowy "Wojskowych", Paweł Wszołek.

Wróćmy do minionego sezonu. Jak go oceniasz? Zaczęliście z wysokiego C, bardzo dobrze prezentowaliście się w Lidze Konferencji. Ale potem wiadomo, co się wydarzyło, szczególnie w Ekstraklasie.

– Można powiedzieć, że były dobre i złe momenty. Początek okazał się wymarzony dla każdego. Myślę, że większość osób nie wierzyła, że awansujemy do fazy grupowej Ligi Konferencji. Będąc szczerym, chyba nikt też nie liczył na to, że wyjdziemy z grupy. Mieliśmy bardzo dobry start, byliśmy liderem, ale wiadomo, jak później się to potoczyło. Na szczęście zakończyliśmy rozgrywki ekstraklasy na 3. miejscu, po dobrej końcówce.

Miniony sezon? Patrzę na całokształt: najpierw zdobyliśmy Superpuchar, później weszliśmy do Ligi Konferencji po trudnej drodze, gdzie spotkaliśmy mistrza Kazachstanu, dobrą drużynę z Austrii i mistrza Danii. Potem wyszliśmy z tzw. grupy śmierci. Runda jesienna okazała się niezwykle udana, ale wiadomo, że Legia zawsze gra o mistrzostwo Polski, czyli trofeum, które decyduje o tym, jak ludzie postrzegają całe rozgrywki i zwłaszcza że na finiszu każdy skupia się na teraźniejszości i na tym, co będzie. To zaważyło na końcowej ocenie.

Będąc w Legii, zawsze chce się zdobywać mistrzostwo i grać o najwyższe cele. Czuję niedosyt po poprzednim sezonie, ale nie można zapominać, że udało nam się zakwalifikować do eliminacji Ligi Konferencji – trzeba to w jakiś sposób doceniać, a także wyciągnąć wnioski.

Nie ma już miejsca na błędy. W nadchodzących rozgrywkach powalczymy o wygranie ekstraklasy. Nie będę rzucał słów na wiatr, lecz czuję, że jesteśmy w stanie to osiągnąć. Posiadamy dużą jakość, dobrą ekipę, niczego nam nie brakuje. Trzeba wychodzić na boisko i grać tak, jakby był to ostatni mecz w naszych karierach. Oby od początku tak to wyglądało. Należy punktować od startu do finiszu rozgrywek, nie może być miejsca na przerwy. Fajnie, że mamy szeroką kadrę, w drużynie i sztabie jest duża jakość, którą wnosi też trener. Rozwijamy się z każdym dniem jako zespół. Wierzę, że będzie to trwało do końca.

Wracając jeszcze do tego, co było jesienią – momentami czułeś się jak terminator? Grałeś we wszystkich meczach po 90 minut, sam mówiłeś na jednym z treningów, że ostatni raz występowałeś tyle w Anglii.

– Jeśli na tym poziomie dobrze się prowadzisz, regenerujesz się i dbasz o siebie, to jesteś gotowy, by grać 50 meczów w sezonie – to nie stanowi problemu. Myślę, że w wielu sytuacjach dużo zależy od głowy, czyli przygotowania mentalnego, np. w kontekście podróży, rozłąki z rodziną. Jeździcie z nami i sami wiecie, że pod tym kątem nie jest łatwo. Jak się z tym uporasz, to jesteś w stanie występować 50 razy w trakcie rozgrywek.

Oczywiście, pojawiły się trudne momenty, kiedy miałem problem z przywodzicielem i pod koniec 2023 roku toczyłem walkę z samym sobą. Staram się nie brać tabletek przeciwbólowych, ale wówczas musiałem. Było ciężko, lecz poradziłem sobie ze wszystkim. Życie sportowca, zawodowego piłkarza, to kręta droga, z dobrymi i złymi chwilami, lecz trzeba dawać radę. Jeśli komuś się to uda, to jest w stanie utrzymać się na tym poziomie przez wiele lat.

Czy jestem terminatorem? Ciężko pracuję na to, by niektórzy nazywali mnie maszyną. Wiem, że bez tego trudno byłoby utrzymywać się na tym poziomie, a przede wszystkim być zdrowym. Mam takie przekonanie, że jeśli ktoś o siebie nie dba, to prędzej czy później wypadnie z pociągu, z powodu głowy czy zdrowia. Trzeba się rozwijać, otaczać się mądrymi ludźmi, szukać balansu.

Mam nadzieję, że najbliższy sezon będzie lepszy. O ile miniony był bardzo dobry w moim wykonaniu, to wiem, że pojawiły się niezwykle ważne momenty, w których mogło to wyglądać solidniej. Ze względu na to, że zdobyłem dużo bramek czy asyst, często sporo osób ocenia mnie w taki sposób, że jak Paweł Wszołek nie miał liczby, to zagrał słabo. Staram się patrzeć na siebie inaczej, np. ile wygrałem pojedynków w defensywie i ofensywie, co składa się na całokształt. W dzisiejszym futbolu nie gra się tylko z przodu, każdy musi też pracować w obronie. Muszę pomagać drużynie w tyłach. Zawodnik, który uchroni nas przed stratą bramki, jest tak samo ważny jak ten, który strzela gola – przynajmniej w moim odczuciu. Uważam, że tylko tak powinno to wyglądać, trener też nam to wpaja. Nie ma świętych krów, każdy musi być najważniejszy w drużynie, pracować w defensywie i ofensywie, wiedzieć co ma robić na boisku. Tylko tak możemy zdobyć mistrzostwo w nadchodzącym sezonie i rozwijać się jako zespół.

Paweł Wszołek
Paweł Wszołek. Fot. Marcin Szymczyk

Zimą wyleczyłeś się do końca? Zaczynałeś z urazem i miałem wrażenie, że wróciłeś troszeczkę za szybko, Ryoya Morishita nieco cię pogonił. Z tego względu początek rundy wiosennej – moim zdaniem – nie był najlepszy w twoim wykonaniu. Potrzebowałeś czasu, by dojść do siebie.

– Po przerwie zimowej dobrze zagrałem w pierwszym spotkaniu z Ruchem Chorzów, zostałem wybrany zawodnikiem meczu. Potem wszyscy oceniali nas przez pryzmat braku awansu do 1/8 finału Ligi Konferencji, poniekąd z tego względu, że – nie ma co ukrywać – nasza kadra nieco się zmieniła, odeszło trochę osób.

Staram się nie oceniać innych, tylko siebie. Oczywiście, wiosną mogłem dać zespołowi o wiele więcej, jeśli chodzi o gole czy asysty. To dla mnie najważniejsza kwestia. W najbliższym sezonie będę wymagał od siebie jeszcze więcej. Wcześniej miałem problem z przywodzicielem – kto wie, ten wie. Nie szukałem wymówek, poradziłem sobie już z tym. Wierzę, że przede mną najlepszy okres i jeszcze lepsze liczby.

Wspomniałeś, że nie ma świętych krów. To mały kamyczek w stronę Josue, który raczej nie był typem pracującego z tyłu, tylko tzw. wolnym elektronem?

– Jak już wspomniałem, staram się nie oceniać innych piłkarzy. Wiemy, jaki jest Josue, jaką miał jakość i ile nam dał – nie można o tym zapominać. Drużyna sporo mu zawdzięczała i zawdzięcza. Wiem, że w nowym sezonie jesteśmy w stanie być lepszym zespołem. Doszło wielu jakościowych piłkarzy. Jest trener, który potrafi to scalić, plus cały sztab, który się buduje. Nasza ekipa z każdym dniem jest coraz solidniejsza. Jestem w stanie powiedzieć z czystym sercem, że jesteśmy lepsi i będziemy coraz lepsi. Zdajemy sobie sprawę, o co gramy.

Sparingi to co innego niż mecze o stawkę, ale jak w środku pola są Claude Goncalves czy Luquinhas. Wasza gra wcale nie wydaje się gorsza niż z Josue. Jest inna, piłka jest szybciej wymieniana.

– Oczywiście. Weszliśmy na większą intensywność, gra jest o wiele szybsza, nie ujmując Josue i jego piłkarskiej jakości. Trzeba doceniać to, co dla nas zrobił i mieć do niego szacunek. Czuję do niego respekt, wiele mu zawdzięczam. Uważam, że teraz jesteśmy zespołem silniejszym, bardziej świadomym taktycznie. Z każdym dniem będziemy się rozwijać. Nie ma świętych krów. Każdy wie, co ma robić na boisku.

Potrafiłeś się dogadywać z Josue. Widziałem wiele razy, że nie miałeś żadnych problemów, by znaleźć z nim wspólny język. Czasami trzeba było przymknąć oko na jego niektóre zachowania, ale ty świetnie to robiłeś.

– Nie było z tym problemu. Josue ma własny charakter, tak jak każdy w zespole. Czasami trzeba złapać dystans, balans. Skupiam się na teraźniejszości. Wiem, że teraz mamy świetną drużynę. Nieważne czy ktoś jest Polakiem, czy nie – wychodzimy na boisko, by wzajemnie sobie pomagać, jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Trener Goncalo od początku nam to wpaja. Myślę, że ten, kto się do tego nie dostosuje, nie będzie miał miejsca w naszej drużynie. Każdy musi wnosić na murawę intensywność i wiedzieć, co ma robić – niezależnie czy gra od początku, czy wchodzi na pięć minut. Jestem do tego przyzwyczajony.

Mam taką mentalność, że bez odpowiedniego przygotowania i intensywności, trudno wznieść się na wyżyny i chyba jako zespół funkcjonuje to podobnie. Oczywiście, możesz być przepiłkarzem, lecz musisz wiedzieć, co masz robić na boisku i być dobrze przygotowanym do sezonu. Tak też jest – widzicie, że intensywność treningowa jest bardzo wysoka. Tylko tak, jako Legia, możemy wygrywać mecze.

Znałeś trenera Feio już wcześniej?

– Kojarzyłem, oczywiście. Ogromna wiedza, detale, pracowitość – słyszałem to wcześniej od chłopaków. Staram się nie czytać i nie słuchać tego, co jest w mediach, a sam przekonałem się, że trener Feio jest zawodowo na bardzo wysokim poziomie i zależy mu na ludziach.

Merytoryka TOP?

– Jak najbardziej. Podejście, własny warsztat, rozwijanie piłkarzy… Może to nawet najlepszy trener, z jakim miałem okazję współpracować, bardzo dba o relacje międzyludzkie. Piłkarze to doceniają, sztab również Trzeba z tego korzystać, uczyć się jak najwięcej. W każdym wieku można robić postępy. Wierzę, że będę to czynił, bo przede mną sporo lat grania. Życie zaczyna się po trzydziestce. Wiem, że to, co najlepsze, jeszcze przed tą drużyną.

Chcesz być jeszcze lepszy i mieć więcej liczb?

– Oczywiście. Będę jeszcze lepszym piłkarzem, będę miał jeszcze lepsze liczby.

Masz z tyłu głowy, że został ci tylko rok kontraktu?

– Nie. Skupiam się na teraźniejszości – to moja siła, tak jak głowa. Nie myślę o tym, co będzie. Co ma być, to będzie. Liczy się tu i teraz. Wiem, że jestem w stanie być lepszym piłkarzem, i tak będzie.

Rozmawiamy o drużynie, która w tej chwili się buduje. Kilka słów o młodych. Mam wrażenie, że to trochę wyższa jakość niż do tej pory, patrząc np. na Jana Ziółkowskiego, Jana Leszczyńskiego, Wojciecha Urbańskiego, Igora Strzałka czy Jordana Majchrzaka - dwaj ostatni wrócili do Legii z wypożyczenia.

– Nasi młodzieżowcy mają duży potencjał, ale muszą być pokorni, doceniać to, w jakim są miejscu i że sztab poświęca im tyle uwagi każdego dnia. Gdy byłem młodym zawodnikiem, to często nie było takich warunków.

Wcześniej też było z nami wielu młodych chłopaków. Obecnie mnóstwo jakości mają Jan Ziółkowski, Jan Leszczyński, Mateusz Szczepaniak, Igor Strzałek, Jakub Adkonis, Wojciech Urbański czy Jordan Majchrzak… Nie chcę nikogo pominąć. Każdy z nich ma charakter, pokorę, pragnie coś osiągnąć. Niech robią swoje, nie zawracajmy im zbytnio głowy. Jak będą odpływali, to będziemy ich – czy starsi piłkarze, czy sztab – szybko sprowadzać na ziemię.

W naszym składzie są doświadczeni zawodnicy, z dużą jakością i występami w reprezentacji, np. Artur Jędrzejczyk, Bartosz Kapustka czy Rafał Augustyniak. Jest Luquinhas, który wie, jak zdobywać mistrzostwo – tak, jak choćby Tomas Pekhart. Przyszło trochę nowych graczy. Młodzieżowcy mają się od kogo uczyć. Widać dużą jakość. Jak to wszystko zbalansujemy, to jesteśmy w stanie być bardzo silną drużyną, którą będzie trudno pokonać.

Czy wraz z pewną modyfikacją w ustawieniu, czyli przejściu na dwie "ósemki", zmienia się twoja rola jako wahadłowego?

– Myślę, że nie zmienia się zbyt wiele. Musi być balans między defensywą a ofensywą. Mimo wszystko, moje walory na tej pozycji wyjdą naturalnie, mogą być zachowane w taki sposób, jak wcześniej – nie ma z tym problemu. Wiem, nad czym pracować. Jest sporo do poprawy. Staram się eliminować błędy. Jak podszlifuję pewne elementy, to mogę wejść na jeszcze wyższy poziom. Jestem w stanie to robić.

Ostatnio miałeś też okazję nosić opaskę kapitańską.

– Nieważne, kto ma opaskę na ręce. Każdy musi być kapitanem na boisku, komunikować się – tylko tak możemy rozwijać się jako zespół. Oczywiście, wspomniany element daje więcej przywilejów, np. możesz rozmawiać z sędzią, ale to dodatek, gdyż mamy silną grupę osób normalnych, świadomych, idących w tym samym kierunku. Jedynie w taki sposób można osiągać określone cele.

Nowym kapitanem Legii został Artur Jędrzejczyk.

– Dla mnie to urodzony kapitan, zasłużony dla klubu, najbardziej utytułowany zawodnik w historii Legii, której dał wiele.

Paweł Wszołek Legia Warszawa - FC Botosani 6:0
Paweł Wszołek. Fot. Marcin Szymczyk

Claude Goncalves, Luquinhas, Jean-Pierre Nsame, Kacper Chodyna – co możesz powiedzieć o nowych zawodnikach?

– "Chodi" to czołowy zawodnik Ekstraklasy, ma dużą jakość piłkarską. Zdrowa rywalizacja jest potrzebna w zespole. Jeśli chcesz grać na trzech frontach, to musisz mieć mocną kadrę, choćby z powodu ewentualnych kontuzji. Nsame to trzykrotny król strzelców ligi szwajcarskiej – wie, jak strzelać gole, trafił idealnie, my natomiast wiemy, jak dostarczać mu piłki. Goncalves to też jakościowy gracz, wygrywał mistrzostwa Bułgarii z Łudogorcem, wprowadzi nas na wyższy poziom w środku pola. Luquinhas? Wiemy, że to przepiłkarz. Zdobywaliśmy mistrzostwo Polski i wiem, że zdobędziemy kolejne.

Podsumowując, w naszym zespole jest mnóstwo jakości. Zobaczymy, co się wydarzy. Jak chcemy grać o najwyższe cele, to musimy mieć szeroką kadrę. Jak wspominałem, nie może być świętych krów. Każdy – nieważne czy ktoś będzie grał od początku, czy wejdzie na końcówkę – musi wiedzieć, co ma robić na boisku. W piłce często kluczowe są ostatnie minuty – czasami 90. Decyduje o tym, czy sięgniesz po mistrzostwo, czy nie. Nie ma miejsca na błędy, trzeba od początku traktować każdy mecz jak finał i zdobywać jak najwięcej punktów.

Ostatnio często decydowały rzuty karne, które teraz ciągle trenujecie.

– Dokładnie. Czasami jeden zmarnowany karny w sezonie sprawia, że masz trzy punkty mniej. Musimy wychodzić na boisko z takim podejściem, że każdy mecz jest finałem, który trzeba wygrać, by gromadzić "oczka". Sztab chce nas przygotować na różne scenariusze w pucharach.

Byłeś powoływany awaryjnie do reprezentacji Polski przez Michała Probierza. Żałujesz trochę, że nie załapałeś się na EURO?

– Nie wiem, czy żałuję. Staram się doceniać siebie samego, mieć wdzięczność do własnej osoby, bo wiem, jak ciężko na to pracuję i w jakim jestem miejscu. W ostatnim roku wróciłem do reprezentacji po sześciu latach – mam do siebie szacunek, że udało się tego dokonać. Wcześniej, w okresie bez powołań, było wiele momentów, w których uważam, że zasługiwałem na kadrę.

Jestem wdzięczny trenerowi Probierzowi, że otrzymałem u niego szansę i byłem częścią zespołu w trakcie baraży. Wiem, że mogłem zrobić o wiele więcej, by pojechać na EURO. To było moje marzenie, w 2016 roku straciłem je poprzez kontuzję, czyli złamanie ręki. Co teraz czuję? Nie ma żalu, choć pojawił się smutek, bo każdy chciałby pojechać na mistrzostwa Europy. Twardo stąpam po ziemi. Ciężka praca, dobra forma może sprawić, że dostanę kolejną szansę w barwach Polski.

Liczy się to, co robię w klubie. Legia jest dla mnie najważniejsza – dzięki niej mam co jeść, mogę pomagać bliskim, rozwijać się jako piłkarz i człowiek. Cieszę się, że jestem częścią tej drużyny i kolejnego etapu. Wiem, że osiągniemy wiele jako zespół. Co będzie później? Może dostanę jeszcze szansę w reprezentacji.

Czekasz na telefon z Udinese od trenera Runjaicia?

– Na tę chwilę nie.

Ale Włochy to twój kierunek?

– Nie mam teraz menedżera, choć nie będę ukrywał, że w ostatnim miesiącu pojawiło się parę wiadomości z Włoch czy Anglii. Cieszę się, że jestem w Legii, z tym sztabem i trenerem. Czuję się szczęśliwy w Warszawie, chcę tu zostać.

Przywiozłeś do Austrii specjalne wody, o których wspominałeś w jednym z wywiadów?

– Tak. Spakowałem wody do autokaru. Mam własne zabobony, swój styl życia. Nie znamy się od wczoraj – wiecie, że staram się dbać o siebie, jeśli chodzi np. o nawodnienie. Dla mnie to bardzo ważny aspekt, by odpowiednio się prowadzić. Nie chodzi tylko o to, by być zdrowym podczas kariery piłkarskiej, ale także po jej zakończeniu, jeżeli ma to pomóc w pięciu procentach mojego życia. Dzięki temu, co robię w futbolu, jestem w stanie to sobie zapewnić. Staram się o siebie dbać, więc czemu nie.

Polecamy

Komentarze (98)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.