
Piekarski: Ach, tak sobie tylko leżę...
07.08.2003 23:08
(akt. 13.01.2019 06:01)
<img src="img2/piekarski2.jpg" border=1 align=left hspace=3 vspace=1 >Od kilku dni wiadomo, że <b>Mariusz Piekarski</b> rozstaje się z Legią. Nie jest to rozstanie miłe, polubowne. Wiele osób ma do Piekarskiego pretensje, że jest w Legii tylko dla kasy. - Niech ktoś mi prosto w oczy powie, że przyszedłem do Legii dla pieniędzy, to mu zaśmieję się w twarz - mówi. - W Bastii miałem dziesięć razy więcej. Ale nie tak, że kituję, że dziesięć razy więcej. Dosłownie dziesięć razy więcej! W Legii dziesięć lat musiałbym grać, żeby dostać to, co zarobiłem w Bastii przez rok - dodaje. - Może mogłem wrócić do Francji po pierwszym roku. Mogłem tam jeszcze spróbować sił. Tam nikt by nie miał do mnie pretensji, że jestem chory. W Niemczech Krzyśkowi wszyscy współczują, pomagają. A u nas trzeba się z tego tłumaczyć. Za chwilę będę miał zerwany kontrakt. Tak jak z Rafałem Siadaczką. Chłopak zachorował na cukrzycę, to rozwiązali z nim kontrakt. Mnie się to nie podoba. Podoba mi się przykład Krzyśka Now
Niezbyt duże mieszkanie na południu Warszawy, okolice Lasu Kabackiego. Nowe, niskie, schludne bloki, obok nich korty tenisowe. Biedni ludzie tu nie mieszkają. - Pan do Mariusza? - pyta zaskoczona kobieta. - Wszyscy się mylą i przychodzą do mnie! Z tego, co się zorientowałam, Mariusz mieszka w bloku obok - informuje. Mariusz to popularny Piekarz, czyli Mariusz Piekarski. Kiedy podaje adres do siebie, to najpierw zapomina podyktować numeru mieszkania, a potem nie wspomina o tym, że przy numerze domu należy jeszcze dodać jakąś literkę, bo inaczej trafi się do sympatycznej sąsiadki.
Piekarski, znany nie tylko jako Piekarz, ale także Mario, Mario Piekario i SuperMario - leży na środku pokoju. Pod sobą ma materac, noga w górze i gips świadczą o tym, że sport to nie tylko zdrowie. Ogląda telewizję. Obok niego krząta się sympatyczna dziewczyna. Nie pierwsza żona, i nie druga. To już ma za sobą. Wokół nieład. Można powiedzieć, że artystyczny, bo przecież Piekarski to podobno polski artysta futbolu. - Co ja teraz porabiam? - pyta sam siebie Mariusz. - A, leżę tak sobie z nogą w górze! - odpowiada ze śmiechem. Niedawno przeszedł operację stawu skokowego. W tym roku już nie zagra. Jedyne, co poza leczeniem zaprząta jego głowę, to Legia, z którą właśnie rozwiązuje kontrakt. Lada dzień przestanie być jej piłkarzem. - Żeby dojść do pełnej sprawności, potrzebuję czterech miesięcy - twierdzi. - Miałem mieć tylko dwa miesiące przerwy, ale okazało się, że kontuzja jest poważniejsza. Jednak to żadna różnica. Czy dwa miesiące, czy cztery, i tak rundę miałbym z głowy, bo u nas mało się gra w piłkę, u nas się więcej trenuje. Kto złapie kontuzje, ten ma przechlapane.
Informacja o tym, że nie zagra jesienią w piłkę, była sporym zaskoczeniem. Mariusz wrócił do treningów z Legią i wydawało się, że chce zrobić wszystko, aby przypomnieć się kibicom. - Ten staw był uszkodzony od czasów Cypru. Jeden gość z Luksemburga brutalnie mnie potraktował i tak to się ciągnęło. Jak się już do końca wyleczę, będzie spokój na dłużej. Nigdy nie miałem żadnych kontuzji mięśniowych, bo przecież nie jestem szybkościowcem. Miałem tylko problemy z kolanami, a oba już wyleczyłem. Został ten staw - opowiada pewny siebie.
Jest uśmiechnięty. Zawsze jest uśmiechnięty. I nie ruszają go wypowiedzi, że już powinien sobie dać spokój z piłką i skończyć się i innych nie męczyć. - Ja miałbym skończyć? Niech skończą ze sobą ci, co tak mówią. Mam 28 lat. Od stycznia zacznę przygotowania z jakimś zespołem - odpiera.
- Prawda jest taka, że mam sympatyków oraz wrogów. Ale to jest normalne, w każdym zawodzie. Ja się tym nie przejmuję. Nigdy nie przejmowałem się opiniami wygłaszanymi przez różnych ludzi. Skoro o mnie mówią, to znaczy, że się mną interesują. Gorzej jest z tymi, o których nikt nie wspomina nawet w negatywnym tonie. A kto chce wiedzieć, jaki jestem naprawdę, ten mnie musi lepiej poznać - rozpoczyna rozmowę Piekarski. I zaczyna po kolei dementować kolejne plotki, które na jego temat chodzą...
Za dużo zabawy
Mówi się, że Piekarski na kontuzje jest skazany, choćby ze względu na swój rozrywkowy tryb życia. Wielu opowiada, że gdyby Mariusz miał więcej w głowie, to grałby cały czas. - Ludzie wiążą kontuzje z alkoholem, niesportowym trybem życia, ale to nie jest prawda - ripostuje. - Znam wielu, którzy używali sobie życia, a nie mieli kontuzji. Wszystko jest dla ludzi. To nie jest tak, że balowałem między treningami. Każdy idzie na piwo, śmieje się, żartuje. I po tych trzech czy czterech piwach nic stać się nie może. Nie ma nic złego w zabawie, ale do pewnych granic. Ja granice znam.
W ogóle Mariusz nie uważa się za kogoś nad wyraz rozrywkowego. - Wiele rzeczy się wyolbrzymia, bo zawsze był u mnie uśmiech na twarzy. Dziś powinienem być zakompleksionym, smutnym człowiekiem po tym, co przeszedłem w życiu i na boisku. A ja się ciągle śmieję i to niektórych męczy - mówi.
A może Mariusz po prostu nie traktuje piłki poważnie. Może to dla niego tylko przygoda? I to w dodatku niewiele znacząca? Jeśli ktoś się bezustannie uśmiecha, trudno go poważnie traktować. - Trzeba być smutnym, żeby podchodzić poważnie do piłki? To jest bzdura. Jak patrzę na Beckhama, to on się ciągle śmieje. A że w Polsce piłkarze są smutni? Dlatego nie grają w poważną piłkę. Ci, którzy wracają do Polski z innych lig, śmieją się, bo wiedzą, że tam była piłka, a w Polsce jest zabawa - twierdzi.
- Zresztą, ja nie będę się tłumaczył, bo dużo jest w tym braku szczęścia - kontynuuje. - To wszystko przez kontuzje. A że ktoś mówi, że jestem leniem i to też ma wpływ? Bzdura. Nie mówię, że jestem pracoholikiem, ale przykładam się do treningów. To jest, po prostu, jeden wielki niefart. Inni jak łapią kontuzje, to drobne. A ja od razu takie, że pół roku nie mogę grać. Do 24 roku życia moja kariera rozwijała się świetnie. Są tacy, którzy dziś mają 35 czy 38 lat, a nie osiągnęli połowy tego, co ja. Jednak kontuzje zatrzymały mój rozwój, na co wielkiego wpływu nie miałem...
Nic nie grał
Piekarz opowiada o tym, co osiągnął w piłce, kiedy był świetnie zapowiadającym się graczem. Jednak kolejna plotka głosi, że Brazylii wcale nie podbił, a wręcz przeciwnie - jego bajecznych meczów nikt tam nie widział. Tak przynajmniej powiedział niedawno Krzysztof Nowak. - Wiem, za jakie kwoty przechodziłem z klubu do klubu. I to był wyznacznik mojej klasy piłkarskiej. To nie było tak, jak niedawno opowiadał Krzysiek Nowak. To były najgorsze bzdury, jakie w życiu słyszałem. Miałem najlepszy okres w życiu, grałem tak dobrze, jak nigdy przedtem i nigdy potem. Ja wtedy naprawdę grałem w piłkę. I z jego strony te kłamstwa... Ale nie będę się więcej wypowiadał, bo wiadomo, jaka jest jego sytuacja. Tylko nie wiem, skąd tyle złości w nim - zastanawia się Mariusz.
Do Brazylii wyjechał, bo za 270 tysięcy dolarów z Zagłębia Lubin wykupił go menedżer. - W Lubinie mnie nie znaleźli. Po prostu taka dzika kadra pojechała na wakacje do Ameryki Południowej. Z Brazylią zagraliśmy super, w pewnym momencie to nas oklaskiwano, a Brazylijczyków wygwizdywano. Prowadziliśmy 1:0 i minutę przed przerwą Bebeto wyrównał na 1:1. Dla nas strzelił Daniel Dubicki. Po meczu prezes federacji brazylijskiej wybrał trzech najlepszych zawodników. To byłem ja, Nowak i Dubicki. Ja i Krzysiek ruszyliśmy do Brazylii. Dubiego też chcieli, ale prezes Ptak się nie zgodził na jego wyjazd - mówi.
To w Atletico poznał się z Nowakiem. - Nie nadawaliśmy na tych samych falach, jesteśmy zupełnie innymi osobami. On jest profesjonalistą? Ale nie trzeba siedzieć w domu, żeby być profesjonalistą. Można być profesjonalistą i wyjść z domu. Teraz mam czas na siedzenie w domu, bo mam kontuzję - mówi. - Straciliśmy kontakt, kiedy przeszedłem z Atletico do Flamengo. Często zapraszałem go na grilla, ale nigdy nie przychodził. Zresztą, już na początku powiedział, że on mnie szanuje, szanuje jako człowieka i piłkarza, ale żebyśmy nie wtrącali się w swoje życie i rozdzielili. Sam tego chciał, więc się rozdzieliliśmy. Dziwna sytuacja, ale na szczęście szybko znalazłem kontakt z Brazylijczykami. Może to i lepiej, bo błyskawicznie nauczyłem się języka.
Nowak stwierdził, że Piekarski w Brazylii wcale nie grał dobrze, a poza tym... rzadko. - Dziwię się, że w tej sytuacji, w jakiej się znajduje, wygaduje same bzdury. Nikt by mi nie załatwiał, żebym przechodził za miliony dolarów z klubu do klubu, bo nikt nie byłby w stanie tego załatwić. Do Atletico zostałem wypożyczony za 100 tysięcy dolarów. Potem do Flamengo za 250 tysięcy, aż w końcu moją kartę wykupiła federacja za 1,2 miliona dolarów. Do Bastii już odszedłem za 2,5 miliona dolarów. Ja nie wiem, czy Nowak trzeźwo myślał. Grałem większość meczów. Przez dwa lata w Brazylii pewnie około 80 procent wszystkich.
We Flamengo grał z gwiazdami. - Savio, leniwy i wiecznie narzekający Juan, który gra w Leverkusen, przez chwilę Romario - wymienia. - Pamiętam mój pierwszy trening. Wszyscy czekaliśmy w szatni, bo nie było jeszcze Romario, a trener bał się zaczynać bez niego. W końcu przyjechał beemką, stanął i... nie wysiadał. Tylko słuchał muzyki i śpiewał. Kiedy już piosenka się skończyła, on... cofnął i zaczął śpiewać jeszcze raz. Staliśmy tak w tunelu i śmialiśmy się, jaki gość ma luz. Romario jest w porządku dla kolegów z drużyny, fajny facet. A tak poza tym to do treningu nie był nam potrzebny, bo on nie trenował, jedynie grał w siatkonogę. A i tak w meczu pokazywał wielką klasę.
Sodówka, czyli służący
O Piekarzu też się mówi, że "ma luz". Tego mu odmówić nie można. Zamiast chodzić do solarium, kiedyś podobno po prostu je sobie kupił i zainstalował w domu. Teraz, kiedy jest kontuzjowany, kupił sobie sprzęt treningowy, więc nie musi odwiedzać siłowni. Chodzi plotka, że kiedy był w Bastii, sprowadził sobie z Białegostoku... służącego. Miał mu się kłaniać, otwierać drzwi, podawać jedzenie. Mariusz tylko się śmieje. - Ale kity! Kto to opowiada? Odwiedził mnie tylko kolega na miesiąc, ale to nie był żaden służący. Widzisz jak to jest? Z kolegi zrobią służącego - nie mógł się nadziwić. - Nie powiem, że nie miałem ciekawego życia, ale bez przesady - kontynuuje. - Mam coś takiego w sobie, że ludzie chcą wymyślać anegdoty na mój temat, albo je przynajmniej ubarwiają. Kto mnie zna, ten wie, jaki jestem. Zależy mi na osobach, które są blisko ze mną.
Luz Mariusza widać choćby po samochodach. - Ile ich miałem? Nie wiem, koło dwudziestu pięciu, może trochę więcej - odpowiada ze śmiechem. - To jest moje hobby. Samochody mnie rajcują.
- Ile ich miałeś w jednym czasie najwięcej? - pytamy.
- Trzy, kiedy grałem w Bastii. Dwa swoje i jeden z klubu.
- Tym z klubu w ogóle jeździłeś?
- To był Peugeot 406. Wywoziłem nim śmiecie.
- Co?
- Wywoziłem nim śmiecie. Kubeł stał kawałek od domu. A poza tym nie jeździłem - odpowiada ze śmiechem Mario.
Kiedy został piłkarzem Legii, samochód kupił już na lotnisku. Sportowe, efektowne Mitsubishi 3000 GT. - Chciałem wybrać skromnie. Nie sądziłem, że to w Polsce taki krzyk mody. Cóż, podniosłem średnią parkingu - opowiada.
Szafy ma pełne najdroższych ubrań. Kiedyś jeździł na zakupy do Berlina, wydawał kilkanaście tysięcy złotych i wracał. Tak wychodziło mu taniej. - Teraz już nie jeżdżę, ceny się wyrównały - mówi.
Zwolnił Kasperczaka
W Bastii może nie miał służącego. Ale mówi się, że to przez niego zwolniony został Henryk Kasperczak.
- Bzdury. Raz nawet posadził mnie na ławce, przeciwko Olympique Marsylia, kiedy byłem przekonany, że będę grał. Nie wiem, czemu ludzie obwiniają mnie za zwolnienie Henia. Nie ma takiej możliwości. On po prostu nie miał zespołu za sobą, chłopaki z Francji robili mu pod górkę. Na Tuluzie remisowaliśmy 1:1, nagle Fournier dostał czerwoną kartkę, następny się obciął i straciliśmy gola. I Fournier został trenerem. To piłkarze go wytępili, nie wiem, dlaczego - mówi.
Za przejście do Bastii zainkasował wielkie pieniądze. - Lepiej nie mówić, ile. Bo będą mnie jeszcze bardziej nienawidzić. Niektórych pewna liczba zer mocno kłuje w oczy - opowiada.
- Myślałeś, że ta suma da ci niezależność na wiele, wiele lat?
- No, tak myślałem (śmiech).
- Nie wystarczyło?
- Wiadomo, że rozwód, tak dalej, tak dalej. Trochę pieniędzy poszło. Ale pieniądze nie są najważniejsze. Jak będzie zdrowie, to i finansowo można wiele odrobić.
Spotkał się w klubie z Piotrem Świerczewskim. Teraz twierdzi, że wcale mu nie powiedział: "Ja jestem od grania, a ty od biegania". - Nic takiego nie było. Lubiliśmy się, dni nam naprawdę fajnie leciały. Świerszcz miał wyrobioną markę, był zabijaką. Może tak tylko żartowałem - twierdzi.
W Bastii nie zrobił furory. Trafił z niej do Legii. - Spiąłem się z trenerem Antonettim, ale to była moja wina. On dobrze robił, chciał mnie utemperować, bo spóźniłem się tydzień na zajęcia. Od razu zgłosiło się kilka klubów z Brazylii. Ktoś powiedział, że Legia. Aaa, wrócę sobie do Polski, tak trochę zatęskniłem, a Legia to Legia, najlepszy klub w Polsce - mówi. I wrócił.
Uśmiech Jokera
A do Legii zawsze miał... pecha. Kiedy po raz pierwszy zagrał na Łazienkowskiej, dostał czerwoną kartkę. - Młody byłem, chwilę wcześniej zrobiłem osiemnastkę - mówi. Warszawski zespół wygrał z Jagiellonią 1:0. - Na Legii dużą robotę robił Marek Kowalczyk z Lublina. Legia dążyła do mistrzostwa, wszystko jasne. Dwa razy nieumyślnie sfaulowałem Jacka Kacprzaka. A sędzia pokazał mi dwie żółte kartki, czyli czerwoną. A tak naprawdę, to nie powinienem dostać ani jednej żółtej, tylko należało odgwizdać rzut karny za faul na mnie. Rataj mnie tam zdemolował, ale sędzia spojrzał w drugą stronę. Śmieszny mecz. Legia wygrała, ale trochę jej zagroziliśmy - opowiada.
Przemyt papierosów
Druga styczność z Legią też nie była wesoła. Przyjechał na testy. Był już wtedy piłkarzem Polonii Gdańsk.
- Hutnik Warszawa grał jakiś sparing, a kandydaci do Legii mieli zagrać w jego barwach. Spóźniłem się, bo pociąg nawalił. Kiedy już dojechałem na stadion, wysłano mnie za bramkę, żebym się rozgrzewał. Tam wisiały jakieś żyłki. Kopnąłem piłkę, biegnę, nagle zatrzymałem się buzią na tych żyłkach. Może ze zdenerwowania ich nie zauważyłem? Miałem takie rozcięcie, że wyglądałem jak Joker, taki miałem uśmiech - śmieje się dziś Piekarz. - Na testach wypadłem dobrze. W pierwszym kontakcie z piłką, pamiętam, że Marcin Mięciel mi podał, strzeliłem gola. Na drugi dzień przyszedłem na trening Legii, a w tej Legii trochę szyderców było, Fedor, Piszczyk i tak dalej. Nabijali się z mojego wyglądu i tego Jokera, ale nic dziwnego. Janas bardzo mnie chciał. Miałem jechać na obóz do Włoch, bo na treningach naprawdę dobrze wyglądałem. Ale tak się wtedy rozejrzałem, tu Pisz, tam Michalski, gdzie indziej Mandziejewicz. Znałem swoje miejsce w szyku, podziękowałem. I dobrze zrobiłem.
Zamiast do Legii z czasem trafił do Zagłębia Lubin. Podobno tam na dyskotekach wykręcał żarówki nad swoim stolikiem, żeby nikt go nie poznał. - Znowu kit! Raz byłem na dyskotece, i to w Legnicy - prostuje. Za to poznają go zawsze w Białymstoku. Zawsze na rogatkach. Tam płaci mandaty. - Jeszcze nie udało mi się nie zapłacić. Drogie są te moje wycieczki do rodzinnego miasta - mówi.
W Białymstoku grał razem z Markiem Citką, Tomaszem Frankowskim, Danielem Boguszem czy Jackiem Chańką. Z Citką nawet przemycał papierosy. - Byłem osobą "do życia". Nie pochodzę z bogatej rodziny, na wszystko musiałem zapracować sam, nikt mi niczego nie podawał na srebrnej tacy. Z Markiem przemycaliśmy Marlboro z Polski do Niemiec. Przed granicą nakładaliśmy kartony na siebie i owijaliśmy się bandażami. Ależ w tym było gorąco! A my jeszcze zakładaliśmy jakieś kurtki, żeby nic nie było widać - opowiada. - Zarabialiśmy na tym bardzo dobrze, jak na nas, małolatów, co mieli piętnaście lat.
O Citce mówi się, że miał burzliwą młodość, a potem nagle się nawrócił. - Próbowali z Jackiem Chańką zrobić ze mnie świętego. Raz mnie zaciągnęli na zebranie tej wspólnoty, ale nie miałem powołania. Powiedziałem, że muszę już lecieć - śmieje się. - A co do młodości Marka, to przesada. Ktoś zrobił z niego gościa, który pił. A Markowi wystarczyły dwie lufki i już spał, po jednej zaczynał tańczyć. Nie mógł za dużo wypić, bo nie miał do tego zdrowia.
Mariusz razem z kumplami grał tylko w piłkę. Nie lubił się uczyć.
- Ostatnio ktoś mi przyniósł książkę do szpitala i powiedziałem, że wolę się nudzić niż ją przeczytać. Prasa, telewizja - w porządku. Ale nie książka - przyznaje szczerze. Po chwili wypala: - W szkole też nie przeczytałem żadnej książki. No, w życiu przeczytałem jedną. "Naszą szkapę", na przerwie, bo miała tylko osiem stron. Chyba coś o jakimś wychudzonym koniu.
Sam mówi, że jego głównym atutem było rozśmieszanie nauczycieli. - Wiedzieli, że jestem leserem - przyznaje.
W Legii dla kasy
Mariusz teraz rozstaje się z Legią. Nie jest to rozstanie miłe, polubowne. Wiele osób ma do Piekarskiego pretensje, że jest w Legii tylko dla kasy. To kolejna plotka na jego temat. - Niech ktoś mi prosto w oczy powie, że przyszedłem do Legii dla pieniędzy, to mu zaśmieję się w twarz - mówi. - W Bastii miałem dziesięć razy więcej. Ale nie tak, że kituję, że dziesięć razy więcej. Dosłownie dziesięć razy więcej! W Legii dziesięć lat musiałbym grać, żeby dostać to, co zarobiłem w Bastii przez rok.
Podobno Mariusz ma kontrakt wart 130 tysięcy dolarów rocznie. Chce, aby Legia wypłaciła mu jedną trzecią i wtedy mogą się rozstać. Legia nawet tego nie chce dać. - Wiadomo, że będziemy troszeczkę debatować, powalczymy - twierdzi. - Może mogłem wrócić do Francji po pierwszym roku. Mogłem tam jeszcze spróbować sił. Tam nikt by nie miał do mnie pretensji, że jestem chory. W Niemczech Krzyśkowi wszyscy współczują, pomagają. A u nas trzeba się z tego tłumaczyć. Za chwilę będę miał zerwany kontrakt. Tak jak z Rafałem Siadaczką. Chłopak zachorował na cukrzycę, to rozwiązali z nim kontrakt. Mnie się to nie podoba. Podoba mi się przykład Krzyśka Nowaka w Wolfsburgu. W Polsce, w Legii jest typowe chamstwo, takie jakie się widzi chamstwo na ulicach, takie chamstwo siedzi w klubach. Taka jest prawda. Trzeba pojechać zagranicę, żeby spokojnie sobie wieczorem pochodzić. U nas wszyscy się chowają w domach. Dlaczego tak popularne są mieszkania? Bo ludzie się boją. I w klubach też tylko się patrzy, jak kogoś skręcić. A ja się kręcić nie daję, choć jestem ugodowy.
- Nikt by nie zrezygnował z takich pieniędzy, z jakich rezygnuję. To jest znowu kilkaset tysięcy złotych. Ale ja tak mam, że nie chcę siedzieć tam, gdzie mnie nie chcą - kontynuuje. - W styczniu znowu wskoczę na boiska. Naprawdę chcę teraz grać w piłkę. Wiem, że to nie będzie w Legii, tylko gdzieś indziej, ale będzie.
Mariusz mówi: - Niech klub da mi tylko na bułkę z masłem, na szynkę sam sobie dołożę. Kiedy go pytamy, ile wydaje na życie, odpowiada rozbrajająco: - Tyle, że starczyłoby nie tylko na szynkę, ale na całą masarnię.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.