Domyślne zdjęcie Legia.Net

Piłkarz roku w Warszawie - Dickson Choto cz.II

Redakcja

Źródło: Gazeta Wyborcza

30.12.2006 10:32

(akt. 24.12.2018 07:23)

- Na początku sezonu, wszyscy co do jednego, graliśmy słabo. Przegraliśmy wszystko, co było do przegrania. Ale nie wiem, dlaczego w jednym miesiącu porażek było więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Staraliśmy się, ale nie mogliśmy. Bolały mnie te porażki. Liga Mistrzów to moje marzenie. Niespełnione jak dotąd - wspomina drugą połowę 2006 roku najlepszy piłkarz Warszawy <b>Dickson Choto</b>. Poniżej druga część rozmowy z obrońcą z Zimbabwe.
- Pomysłem na podbój Europy przez Legię było oparcie zespołu na zawodnikach zagranicznych. Wyszło tak samo, jeśli nie gorzej, jak z Polakami. - Nie chodzi o to, kto skąd jest. Tylko jak gra. A my na początku sezonu, wszyscy co do jednego, graliśmy słabo. Przegraliśmy wszystko, co było do przegrania. Ale nie wiem, dlaczego w jednym miesiącu porażek było więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Staraliśmy się, ale nie mogliśmy. - Bardzo był Pan rozczarowany? - Bolały mnie te porażki. Liga Mistrzów to moje marzenie. Niespełnione jak dotąd. - Po meczach z Szachtarem do Legii trafił Pana rodak Herbert Dick. - Znałem go z kadry Zimbabwe, to zupełnie inny piłkarz niż Moussa Ouattara. Kiedy tu przyjeżdżał, nikt mnie nie pytał o zdanie. O tym, że przyjeżdża, dowiedziałem się dwa dni przed jego przylotem. - Czemu runda jesienna była taka słaba? Podczas przygotowań Legia grała i wygrywała we Francji sparingi z mocnymi drużynami. - Za bardzo chyba uwierzyliśmy w swoją wielkość. Wisła Płock nie była dla nas żadnym ostrzeżeniem, choć graliśmy słabo i przegraliśmy na swoim stadionie mecz o Superpuchar. - Austria, Wasz rywal w Pucharze UEFA, przegrała później w grupie wszystkie mecze. - Sposób, w jaki pożegnaliśmy się z rozgrywkami, był wstydliwy. Aż nie chce mi się wierzyć, że mogliśmy zagrać tak słabo. - W poprzednich latach miał Pan sporo kontuzji. Teraz jest zdrów jak ryba. Z czego wynikały tamte urazy? - To sprawa szczęścia. Teraz, dzięki Bogu, urazy mnie omijały. Wcześniej co uraz, to operacja i trzy miesiące przerwy. Za dużo czasu straciłem u lekarzy teraz więc nadrabiam. - Co Pan robi w wolnych chwilach? - Spędzam je z żoną i półtorarocznym synem Shaunem. Spotkać mnie można tylko na zakupach. Nie wychodzę za dużo, bo jest zimno. Latem byłem sam, żona wyjechała do Londynu, do siostry. Znowu więc siedziałem w domu. - Jak jest z rasizmem na polskich stadionach? - Piłka nie jest dla mięczaków. Sam święty nie jestem, też potrafię coś powiedzieć. Ale nie rozumiem jednego: grasz w piłkę, to graj, ale nie czepiaj się koloru skóry. Można mówić coś innego, prowokować innymi słowami. Też mocnymi. - Kiedy przyjeżdżał Pan do Polski, problem był większy czy mniejszy? - Wtedy nie znałem języka, teraz - jak sami widzicie radzę sobie dobrze. Rozumiem wszystko. W Legii jest inaczej niż gdzie indziej. Z nami chce wygrać każdy i za wszelką cenę. Prowokacja jest większa, metody bezwzględne. W Legii czuję się jak w domu, na wyjazdach - proszę bardzo - prowokujcie. Ale nie na tle mojego koloru skóry. Są piłkarze, którzy lubią dużo pogadać w tej kwestii. Kiedy czasem kogoś sfauluję albo dyskutuję z arbitrem, słyszę uwagi. - W poprzednim sezonie miał Pan sprawę z Piechną. - Kamery pokazały, jak mnie wyzywa. Ja nic nie powiedziałem. Boli mnie rasizm, ale co mam zrobić? - A zachowanie w Łodzi po meczu z Widzewem było potrzebne? Prowokował Pan kibiców, demonstracyjnie pokazując kolor skóry. - Faktycznie, głupio się zachowałem. To było niepotrzebne, a gest zbędny. Emocje wzięły górę. Ale jak mogłem wytrzymać, skoro przez całe spotkanie mnie wyzywano. I z trybun, i z boiska. I jeszcze w szatni było buczenie, takie jak naśladowanie małpy. A potem czytałem w gazecie opisy. I odechciewa się wszystkiego. Już wolałbym przeczytać, że słabo grałem, zawaliłem gola, niż że znowu doszło do incydentów i ktoś nazwał Dicksona "bambus". - W Lubinie musiał Pan pluć? Łącznie z sankcją za cztery żółte kartki PZPN nałożył trzy meczową dyskwalifikację i wiosną zabraknie Pana m.in. w wyjazdowym meczu z liderem, Bełchatowem. - Splunąłem w kierunku zawodnika, ale ślina nie doleciała. Nie chciałem go opluć. - Legia przegrała z czołówką ligi: Koroną, Zagłębiem i Bełchatowem. Zremisowała z Wisłą, a zawsze było odwrotnie. Traciła punkty ze słabymi zespołami. - Mam nadzieję, że wiosną wszystkim się zrewanżujemy. Co do porażek, to nieważne, z kim gramy, wszyscy walczą o każdą piłkę. W meczu z innym rywalem nie jeden odstawiłby nogę. Ale nie przeciwko Legii.- Jak był konflikt w zespole i Brazylijczycy stroili fochy, co nie podobało się Polakom, to czyją stronę Pan trzymał? - Żadnych konfliktów nie było. Największym problemem jest bariera językowa. Nie można było porozmawiać. To normalne, że ci mówiący po portugalsku trzymają się razem, tak samo jak Polacy. - Rozumie Pan zachowanie Eltona? Dwa razy jechał samochodem pijany. - Nie rozumiem. Jesteśmy w Polsce obcokrajowcami. Przyjechaliśmy tu w tym samym celu: zarabiać, wykonując to, co potrafimy najlepiej, czyli grać w piłkę. Ktoś nam daje możliwość i płaci, więc powinno się to szanować. - To był generalnie dobry rok dla Pana? - Nie narzekam. Zdobyłem mistrzostwo, omijały mnie kontuzje. Ale mam nadzieję, że 2007 będzie lepszy. - Dlaczego nie ma Pan pewnego miejsca w jedenastce reprezentacji Zimbabwe? - O to samo naszego trenera zapytano na konferencji po meczu z Malawi, który przesiedziałem na ławce rezerwowych. Trener powiedział, że ma inną koncepcję. Nigdy nie był w Polsce, nie oglądał mnie. Szkoda, bo wiem, że niedawno był na kursie w Niemczech. Mógł przyjechać i mnie obejrzeć. Zobaczę, co będzie dalej. W marcu czeka mnie kolejny mecz, z Marokiem. - Lubi Pan jeździć na mecze kadry? - Nie za bardzo. Boję się latać samolotami. Ale jestem dumny z gry w kadrze. - Jak spędza Pan urlop? - Na weselu kolegi, potem z żoną i synem tydzień w RPA. Boże Narodzenie z rodziną w Zimbabwe. Do Warszawy wrócę 7 stycznia, bo dzień później mamy badania. - Skąd pomysł na dredy? - Żona tak chciała, a jej się słucham we wszystkim. Ona mi je zaplotła po powrocie z Anglii. Janek Mucha powiedział, że wyglądam bardzo dobrze, koledzy trochę się śmiali, ale są tolerancyjni. - Ile czasu uczył się Pan polskiego? - Cały czas się uczę. W Legii jest wiele osób, które świetnie radzą sobie z angielskim, ale jak przychodzi do rozmowy ze mną, używają polskiego. Ja wszystko rozumiem, z poprawnym mówieniem czasem mam kłopoty. - A w sprawie podwyżki i przedłużenia kontraktu z prezesem Zygą? - Negocjacje były po angielsku. To zbyt ważne rzeczy, by omawiać je po polsku. - Czuje się Pan jednym z filarów zespołu? - Jednym z jedenastu. Broni nie tylko Dickson, ale cały zespół. Z napastnikami włącznie. - Tak jak i gole strzelają wszyscy. Wreszcie i Pan trafia do siatki. - Treningów strzeleckich nie mam, wcześniej jednak rzadko chodziłem pod bramkę przeciwnika. Dwa razy, w walce o górne piłki, dostałem łokciem w twarz. Złamany nos skutecznie odstraszał mnie przed próbami zdobywania goli i skakania do główek. Teraz już nie mam z tym problemów. - O wielkości Pana stóp krążą legendy. Jaki ma Pan rozmiar buta? - To zależy. Buty do garnituru mają rozmiar 48, piłkarskie - 47, a zwykłe, do biegania-46.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.