Piłkarz roku w Warszawie - Dickson Choto cz.II
30.12.2006 10:32
- Na początku sezonu, wszyscy co do jednego, graliśmy słabo. Przegraliśmy wszystko, co było do przegrania. Ale nie wiem, dlaczego w jednym miesiącu porażek było więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Staraliśmy się, ale nie mogliśmy. Bolały mnie te porażki. Liga Mistrzów to moje marzenie. Niespełnione jak dotąd - wspomina drugą połowę 2006 roku najlepszy piłkarz Warszawy <b>Dickson Choto</b>. Poniżej druga część rozmowy z obrońcą z Zimbabwe.
- Pomysłem na podbój Europy przez Legię było oparcie zespołu na zawodnikach zagranicznych. Wyszło tak samo, jeśli nie gorzej, jak z Polakami.
- Nie chodzi o to, kto skąd jest. Tylko jak gra. A my na początku sezonu, wszyscy co do jednego, graliśmy słabo. Przegraliśmy wszystko, co było do przegrania. Ale nie wiem, dlaczego w jednym miesiącu porażek było więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Staraliśmy się, ale nie mogliśmy.
- Bardzo był Pan rozczarowany?
- Bolały mnie te porażki. Liga Mistrzów to moje marzenie. Niespełnione jak dotąd.
- Po meczach z Szachtarem do Legii trafił Pana rodak Herbert Dick.
- Znałem go z kadry Zimbabwe, to zupełnie inny piłkarz niż Moussa Ouattara. Kiedy tu przyjeżdżał, nikt mnie nie pytał o zdanie. O tym, że przyjeżdża, dowiedziałem się dwa dni przed jego przylotem.
- Czemu runda jesienna była taka słaba? Podczas przygotowań Legia grała i wygrywała we Francji sparingi z mocnymi drużynami.
- Za bardzo chyba uwierzyliśmy w swoją wielkość. Wisła Płock nie była dla nas żadnym ostrzeżeniem, choć graliśmy słabo i przegraliśmy na swoim stadionie mecz o Superpuchar.
- Austria, Wasz rywal w Pucharze UEFA, przegrała później w grupie wszystkie mecze.
- Sposób, w jaki pożegnaliśmy się z rozgrywkami, był wstydliwy. Aż nie chce mi się wierzyć, że mogliśmy zagrać tak słabo.
- W poprzednich latach miał Pan sporo kontuzji. Teraz jest zdrów jak ryba. Z czego wynikały tamte urazy?
- To sprawa szczęścia. Teraz, dzięki Bogu, urazy mnie omijały. Wcześniej co uraz, to operacja i trzy miesiące przerwy. Za dużo czasu straciłem u lekarzy teraz więc nadrabiam.
- Co Pan robi w wolnych chwilach?
- Spędzam je z żoną i półtorarocznym synem Shaunem. Spotkać mnie można tylko na zakupach. Nie wychodzę za dużo, bo jest zimno. Latem byłem sam, żona wyjechała do Londynu, do siostry. Znowu więc siedziałem w domu.
- Jak jest z rasizmem na polskich stadionach?
- Piłka nie jest dla mięczaków. Sam święty nie jestem, też potrafię coś powiedzieć. Ale nie rozumiem jednego: grasz w piłkę, to graj, ale nie czepiaj się koloru skóry. Można mówić coś innego, prowokować innymi słowami. Też mocnymi.
- Kiedy przyjeżdżał Pan do Polski, problem był większy czy mniejszy?
- Wtedy nie znałem języka, teraz - jak sami widzicie radzę sobie dobrze. Rozumiem wszystko. W Legii jest inaczej niż gdzie indziej. Z nami chce wygrać każdy i za wszelką cenę. Prowokacja jest większa, metody bezwzględne. W Legii czuję się jak w domu, na wyjazdach - proszę bardzo - prowokujcie. Ale nie na tle mojego koloru skóry. Są piłkarze, którzy lubią dużo pogadać w tej kwestii. Kiedy czasem kogoś sfauluję albo dyskutuję z arbitrem, słyszę uwagi.
- W poprzednim sezonie miał Pan sprawę z Piechną.
- Kamery pokazały, jak mnie wyzywa. Ja nic nie powiedziałem. Boli mnie rasizm, ale co mam zrobić?
- A zachowanie w Łodzi po meczu z Widzewem było potrzebne? Prowokował Pan kibiców, demonstracyjnie pokazując kolor skóry.
- Faktycznie, głupio się zachowałem. To było niepotrzebne, a gest zbędny. Emocje wzięły górę. Ale jak mogłem wytrzymać, skoro przez całe spotkanie mnie wyzywano. I z trybun, i z boiska. I jeszcze w szatni było buczenie, takie jak naśladowanie małpy. A potem czytałem w gazecie opisy. I odechciewa się wszystkiego. Już wolałbym przeczytać, że słabo grałem, zawaliłem gola, niż że znowu doszło do incydentów i ktoś nazwał Dicksona "bambus".
- W Lubinie musiał Pan pluć? Łącznie z sankcją za cztery żółte kartki PZPN nałożył trzy meczową dyskwalifikację i wiosną zabraknie Pana m.in. w wyjazdowym meczu z liderem, Bełchatowem.
- Splunąłem w kierunku zawodnika, ale ślina nie doleciała. Nie chciałem go opluć.
- Legia przegrała z czołówką ligi: Koroną, Zagłębiem i Bełchatowem. Zremisowała z Wisłą, a zawsze było odwrotnie. Traciła punkty ze słabymi zespołami.
- Mam nadzieję, że wiosną wszystkim się zrewanżujemy. Co do porażek, to nieważne, z kim gramy, wszyscy walczą o każdą piłkę. W meczu z innym rywalem nie jeden odstawiłby nogę. Ale nie przeciwko Legii.- Jak był konflikt w zespole i Brazylijczycy stroili fochy, co nie podobało się Polakom, to czyją stronę Pan trzymał?
- Żadnych konfliktów nie było. Największym problemem jest bariera językowa. Nie można było porozmawiać. To normalne, że ci mówiący po portugalsku trzymają się razem, tak samo jak Polacy.
- Rozumie Pan zachowanie Eltona? Dwa razy jechał samochodem pijany.
- Nie rozumiem. Jesteśmy w Polsce obcokrajowcami. Przyjechaliśmy tu w tym samym celu: zarabiać, wykonując to, co potrafimy najlepiej, czyli grać w piłkę. Ktoś nam daje możliwość i płaci, więc powinno się to szanować.
- To był generalnie dobry rok dla Pana?
- Nie narzekam. Zdobyłem mistrzostwo, omijały mnie kontuzje. Ale mam nadzieję, że 2007 będzie lepszy.
- Dlaczego nie ma Pan pewnego miejsca w jedenastce reprezentacji Zimbabwe?
- O to samo naszego trenera zapytano na konferencji po meczu z Malawi, który przesiedziałem na ławce rezerwowych. Trener powiedział, że ma inną koncepcję. Nigdy nie był w Polsce, nie oglądał mnie. Szkoda, bo wiem, że niedawno był na kursie w Niemczech. Mógł przyjechać i mnie obejrzeć. Zobaczę, co będzie dalej. W marcu czeka mnie kolejny mecz, z Marokiem.
- Lubi Pan jeździć na mecze kadry?
- Nie za bardzo. Boję się latać samolotami. Ale jestem dumny z gry w kadrze.
- Jak spędza Pan urlop?
- Na weselu kolegi, potem z żoną i synem tydzień w RPA. Boże Narodzenie z rodziną w Zimbabwe. Do Warszawy wrócę 7 stycznia, bo dzień później mamy badania.
- Skąd pomysł na dredy?
- Żona tak chciała, a jej się słucham we wszystkim. Ona mi je zaplotła po powrocie z Anglii. Janek Mucha powiedział, że wyglądam bardzo dobrze, koledzy trochę się śmiali, ale są tolerancyjni.
- Ile czasu uczył się Pan polskiego?
- Cały czas się uczę. W Legii jest wiele osób, które świetnie radzą sobie z angielskim, ale jak przychodzi do rozmowy ze mną, używają polskiego. Ja wszystko rozumiem, z poprawnym mówieniem czasem mam kłopoty.
- A w sprawie podwyżki i przedłużenia kontraktu z prezesem Zygą?
- Negocjacje były po angielsku. To zbyt ważne rzeczy, by omawiać je po polsku.
- Czuje się Pan jednym z filarów zespołu?
- Jednym z jedenastu. Broni nie tylko Dickson, ale cały zespół. Z napastnikami włącznie.
- Tak jak i gole strzelają wszyscy. Wreszcie i Pan trafia do siatki.
- Treningów strzeleckich nie mam, wcześniej jednak rzadko chodziłem pod bramkę przeciwnika. Dwa razy, w walce o górne piłki, dostałem łokciem w twarz. Złamany nos skutecznie odstraszał mnie przed próbami zdobywania goli i skakania do główek. Teraz już nie mam z tym problemów.
- O wielkości Pana stóp krążą legendy. Jaki ma Pan rozmiar buta?
- To zależy. Buty do garnituru mają rozmiar 48, piłkarskie - 47, a zwykłe, do biegania-46.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.