Piotr Rocki: Biłem się za Legię
02.04.2020 15:24
Legia była pana spełnionym marzeniem, prawda? Kibicuje pan od małego.
- Nie ukrywam, z szalikiem chodziłem na Żyletę. Bosman, Ślepy – znałem tę starszą ekipę, stałem praktycznie na centrali. Coś pięknego. Oni wiedzieli, że całą młodość Legii i piłce poświęciłem. Ale wychowywałem się na takim osiedlu, że tylko Legia się liczyła. Jeździło się na wyjazdy. Mam jeszcze kilka zdjęć budzących wspomnienia – idziemy, fryzury bujne, kurtka typu szelest.
Najbardziej pamiętny wyjazd za Legią?
- Szombierki Bytom. Pojechaliśmy w większej grupie, ale potem się rozdzieliliśmy. Jechałem z przyjacielem tramwajem. Wiadomo, że po drodze na stadion różne rzeczy potrafiły się dziać. Budziliśmy zainteresowanie, bo z szalami się nie kryliśmy. Uratowała nas sprawa śmieszna. Kolega był wczorajszy i, brzydko mówiąc, w pewnym momencie w tym tramwaju puścił pawia. I nie było do nas podejścia. Nikt nie podchodził. Ani pasażerowie. Ani kibice Szombierek.
Jak się pan czuł w Polonii jako zdeklarowany legionista?
- Legia była marzeniem. Ale Ekstraklasa – wtedy pierwsza liga – też była marzeniem, a to marzenie tu spełniłem. Plan miałem taki, że się pokażę i wrócę do Legii już jako ktoś do grania. Do Legii – czyli na swój teren.
Nie był pan jedynym legionistą w Polonii, grał pan tu w pewnym momencie choćby z Grześkiem Szamotulskim.
- Wieszczu. Kiełbowicz. Szamo. To się zmieniało. Ktoś grał w Widzewie czy ŁKS-ie, ale też w Legii. Takie jest życie piłkarza. Przywiązanie do barw może być, nawet jeśli ich akurat nie reprezentujesz. Jeden kibic to zrozumie. Drugi nie. Jakieś pogróżki czy coś – to jest chore. Piłkarz zasługuje na szansę. Często się odwdzięczy. Ja wtedy znałem kibiców z samej góry, czy z Legii, czy z Polonii. Nie miałem przykrych incydentów. Wiadomo, czasem zdarzały się docinki kolegów. Ale każdy kij ma dwa końce.
To jak smakował ten pierwszy gol?
- Dostałem długie zagranie. Uderzyłem z czuba i założyłem dwie siatki: Zbyszkowi Robakiewiczowi i Markowi Jóźwiakowi. Przegraliśmy 1:2, choć prowadziliśmy do przerwy. Derby jak derby, wiadomo. Ale jednak euforia. Człowiek zapominał czasami barw, którego klubu broni.
Pamięta pan ten moment, w którym dotarło do pana, że teraz będzie na Legię chodził do pracy?
Parę dni dochodziłem do siebie. Spełniło się marzenie. Trochę było na początku burzy z kibicami. Przy pierwszym meczu o Superpuchar Janek Urban dodał mi otuchy:
– Idź. Załatw, co masz załatwić. Wyrzuć to z siebie. Załagodź. A potem pokaż na boisku.
Tak się stało. Sytuacja zapalna była taka, że moja mama przyszła któregoś razu na mecz Legii w kapeluszu Groclinu. Zawsze jak z jakąś drużyną do Warszawy przyjeżdżałem, to przychodziła. Dostała parę jobów. Wiadomo jak człowiek reaguje, gdy mu mamę obrażają. Niepotrzebna sytuacja. Wszystko wyjaśniliśmy, było minęło, potem strzeliłem na 2:1 bramkę i dałem koszulkę przyjacielowi z Bródna.
Ogólnie jednak, choć ten późny transfer do Legii był spełnieniem marzeń, tak sama przygoda w klubie już nie. Naprawdę przez ten brak palenia?
Nie. Tak po prostu wyszło. Sam nie wiem do końca czemu. Może za bardzo chciałem. Pomagałem natomiast w integracji zespołu. Mieliśmy sporo obcokrajowców. Organizowałem spotkania, czy to kręgle, bilard, kolacje. Wszyscy szli, razem z żonami, dziewczynami. Szkoda tylko, że wtedy mistrza nie zdobyliśmy, wiele nie brakowało. To na pewno, obok gry dla reprezentacji Polski, największe niezrealizowane marzenie. Siedzi we mnie do dziś, że z orzełkiem na piersi na boisko nie wybiegłem. Patrząc tak szczerze, nie czuję się gorszy od wielu tych, którzy w kadrze w tamtym czasie zagrali.
Całą rozmowę z Piotrem Rockim można przeczytać w tym miejscu.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.