Domyślne zdjęcie Legia.Net

Polska reprezentacja, czyli obraz nędzy i rozpaczy

Jacek Tomczak

Źródło:

12.09.2003 00:00

(akt. 30.12.2018 16:26)

Piłkarską reprezentację Polski dopadła choroba. To nie jest chwilowy kryzys. Nie pomagają kolejni selekcjonerzy. A może po prostu sukcesy drużyny Jerzego Engela za bardzo rozbudziły oczekiwania i za szybko uwierzyliśmy, że weszliśmy do futbolowej Europy. Może gra na MŚ 2002 wcale nie była nieporozumieniem, tylko odzwierciedleniem umiejętności naszych Orłów. Ale chyba lepiej by było, gdyby ktoś popełnił w procesie rozwoju kadry jakieś błędy, bowiem błędy, choć stopują postęp, można naprawić, a polskich piłkarzy od podstaw gry w piłkę się nie nauczy. Piłka nożna to gra zespołowa, pojedynczy, dobrze grający zawodnicy nie wystarczą. Zespół potrafił stworzyć wspomniany Engel, choć wtedy miał do wyboru chyba nawet mniej dobrych piłkarzy. Ale on trzymał się jednej koncepcji. A w kadrze Pawła Janasa koncepcji nie widać żadnej. Totalny chaos, brak pomysłu. Wszystko bierze się z tego, że selekcjoner ciągle próbował nowych piłkarzy, sprawdzał warianty gry, nie rozumiejąc, że powinien obrać jedną taktykę, wybrać jedenastkę pewniaków, bo na eksperymenty nie ma już czasu. Ileż Janas powołał piłkarzy przypadkowych, ile razy rezygnował z zawodnika po jednym meczu, choć nie wypadł źle. Oczywiście, na podstawie gier, które pod jego wodzą rozegrała drużyna narodowa, trudno wybrać dobrą taktykę, bo żaden mecz nie był jakiś wspaniały, a koncepcji brakowało Polakom, gdy grali każdą z próbowanych strategii. Ale tu potrzebny jest pomysł i konsekwencja. Trzeba wiedzieć, jak kadra ma grać i trzymać się planu. Z czasem, jeśli oczywiście taktyka okaże się skuteczna, to zacznie procentować. A miotanie się w stylu Janasa nigdy procentować nie będzie. Wielu naszych piłkarzy o wiele lepiej spisuje się w klubach, niż w reprezentacji. Nic dziwnego. Po pierwsze – selekcjoner w każdym meczu wyznacza piłkarzom inne zadania i zawodnicy nie mogą się dostosować do każdego z nich. Po drugie – nawet w przypadku dobrej gry zawodnika selekcjoner może z niego zrezygnować, bowiem powołując na kolejne spotkania kieruje się on niejasnymi kryteriami. Po trzecie i najgorsze – gra w kadrze mogła przestać być dla piłkarzy zaszczytem, a nawet przyjemnością. To, że Janas powołuje do kadry wielu przypadkowych graczy sprawia, że gra w niej traci prestiż. Nie wiem na ile prawdziwe są podejrzenia, że Olisadebe, niedawno najjaśniej błyszcząca gwiazda, „migał” się od gry w reprezentacji. Prawdą jest natomiast, że w zespole nie ma takiej wspólnoty i atmosfery, która sprawiałaby, że piłkarze przyjeżdżając do Polski czuliby satysfakcję. Nie są oni zgrani na boisku i poza nim. Mecz z Łotwą to był żaden popis. Denerwowały mnie opowieści naszych komentatorów o konsekwentnej obronie San Marino, wspaniałej technice Węgrów i dobrej grze z kontry Łotyszy. Co to są za zespoły?! Polska ma obowiązek z nimi wygrać. Jeśli robi się wydarzenie ze zwycięstwa nad reprezentacją kraju, który liczy 2,5 miliona mieszkańców, to znak, że rzeczywiście coś jest nie tak. Jednak na szczęście polscy kibice nie zwariowali po tej niby spektakularnej wygranej Biało-Czerwonych. Nie zapełnili nawet w połowie Stadionu Śląskiego w Chorzowie (przy okazji spotkania ze Szwecją). I słusznie – ominęli kolejny blamaż. Atmosfera panująca na tym wielkim obiekcie w środowy wieczór dopełniała obrazu nędzy i rozpaczy, jaki widzieliśmy na boisku przez czas trwania tego spotkania. Gdy polscy piłkarze nie umieli skonstruować żadnej zespołowej akcji, fani nie potrafili prowadzić zorganizowanego dopingu. Gdy zawodnicy próbowali zdziałać coś indywidualnie, pojedynczy kibice również osamotnieni trąbili i walili w bębny. Miało wyjść efektownie, wyszło żałośnie. I na boisku, i na trybunach. I tu, i tu najdostojniejszy widok oglądaliśmy przed meczem – piłkarze z ręką na piersi, fani z szalikami w górze. Następnie było, jak u Hitchcocka – coraz straszniej. Kto twierdzi, że gdyby sprzyjało nam więcej szczęścia, to ogralibyśmy drużynę spod znaku Trzech Koron, jest w błędzie. Szwedzi od początku do końca dominowali na placu gry. Ataki Polaków były szarpane, chaotyczne i nieporadne. Powtarzam się? A tak, już nie raz tak pisałem o grze naszej kadry. Niestety, nie zmieniam tego, bo i reprezentacja Janasa gra równie beznadziejnie. Szwedzi były cały czas lepsi i gdyby nie wykorzystali błędu polskiej obrony na początku gry, to zrobiliby to później. Bo w pewnym momencie nasi stwarzali pozory, że atakują, a tak naprawdę goście mogli zrobić z nimi, co chcieli. Najgorsze jest to, że przy pierwszej bramce, Szwedzi nie przeprowadzili żadnej zespołowej akcji, tylko nasi starali się zrobić wszystko, by umożliwić im wyjście na dogodną pozycję. Tak działo się parokrotnie, ale na nasze szczęście w znakomitej formie był Jerzy Dudek. Swoją drogą to trochę szkoda polskiego golkipera, ponieważ wsparcia ze strony wypalonych defensorów nie miał żadnego. Najbardziej zawiedli ci, na których liczyliśmy najbardziej, czyli gracze doświadczeni i ograni na arenie międzynarodowej. Chodzi tu o Hajtę, Bąka, czy Żewłakowa. A może liczyliśmy na nich bezpodstawnie? Przecież od dłuższego czasu nie zagrali w kadrze dobrego meczu. Dlatego lepiej już w spotkaniu z Węgrami postawić na młodszych zawodników, bo słabiej od starszych zagrać nie mogą, a będą uczyli się grać w meczach o stawkę. Prócz tego zagrają ambitnie, chcąc zyskać zaufanie w oczach selekcjonera. Ale znając Janasa, on będzie się wahał, zastanawiał, aż w końcu wyjdzie ten sam skład, który w spotkaniu ze Szwecją i efekt będzie podobny. To dlatego, że kilku graczy kadry ma mentalność przegranych. Chodzi mi tu choćby o Żurawskiego, czy też Szymkowiaka, który tak naprawdę nigdy nie zagrał dobrze w meczu z rywalem z najwyższej półki. Generalnie zresztą Wiślacy, zapatrzeni w klubowego szkoleniowca – Henryka Kasperczaka, nie potrafią dobrze wykonywać poleceń Janasa. On zresztą nie umie wyrobić sobie u zawodników autorytetu. Świadczą o tym wszystkie wybryki Biało-Czerwonych, mające miejsce w ostatnim czasie, jak choćby wpuszczenie do Pałacu Kawalera prostytutek. Z polską reprezentacją coraz gorzej. Selekcjoner się miota, piłkarze nie realizują jego założeń. Szwedzi to nie są wirtuozi futbolu, ale dobrze zorganizowany, przygotowany fizycznie zespół. Na Polskę to wystarczyło. Więcej – nasi nie mieli nic do powiedzenia. Byli, jak dzieci we mgle, grali, jakby widzieli się pierwszy raz, biegali bez ładu i składu. Po raz kolejny. Teraz wszyscy mówią, że nie wszystko stracone, że wystarczy pokonać Madziarów i czekać na spodziewaną porażkę Łotyszy ze Szwecją. Ale dlaczego mielibyśmy to zrobić? W takiej formie należy drżeć o wynik w spotkaniach z tak słabymi drużynami. A przecież potem baraże, a tam słabszych od Szwecji nie będzie. Polacy też nie poprawią tak szybko gry. A więc: żegnaj Euro. Niestety, po raz kolejny...

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.