News: Pożegnanie Pawła Zarzecznego - akt.

Pożegnanie Pawła Zarzecznego - akt.

Redakcja

Źródło: Legia.Net

27.03.2017 14:32

(akt. 13.12.2018 01:15)

W sobotę 25 marca, dokładnie podczas meczu Legii z Zagłębiem w Sosnowcu, dotarła do nas smutna informacja. Zmarł Paweł Zarzeczny, dziennikarz wyjątkowy – jedni go kochali, inni za nim nie przepadali, ale nikt wobec jego osoby nie pozostawał obojętny. Wiele pokoleń kibiców wychowało się na jego felietonach i publikacjach. Nie przebierał w słowach, był mistrzem riposty, jednym z mistrzów słowa. Jego warsztat dziennikarski był naprawdę bardzo bogaty. Był uznawany za kontrowersyjnego, często koloryzował, przekraczał granicę, ale robił to z pełną świadomością.

Legia była dla niego ważną częścią życia i miejscem, gdzie się wychował. - Kiedy byłem młody, wzięto mnie do wojska. Służbę odbywałem w Centralnym Wojskowym Klubie Sportowym. Przy stadionie miałem swoją budkę strażniczą, a w niej łózko i kasę pancerną z pistoletem w środku. Zadanie nie było łatwe, bo musiałem pilnować ponad 200 sportowców, którzy nie byli w pełni pokornymi ludźmi – wspominał nie tak dawno Zarzeczny.


Legia zawsze przewijała się w jego życiu – tak prywatnym jak i zawodowym. - Pamiętam swój pierwszy rozwód. Dziewczyna zabroniła mi pójść w sobotę wielkanocną na mecz, bo jajka trzeba święcić. Poszedłem na mecz. Idealnie to odnalazłem u Hornby’ego, to taki Anglik, co pisze jeszcze piękniej ode mnie, jak to zaprosiła go dziewczyna na urodziny, a on - że jest mecz. Powiedziała, żeby wybrał. No to usłyszał jeszcze, że jest larwą i… poszedł na mecz. I zobaczył najładniejszego gola w życiu. No więc jak ja wtedy poszedłem, zobaczyłem, jak powieźliśmy czwórką Pogoń Szczecin, padał śnieg, jak teraz, ale wszyscy byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi planety… Przy minus dziesięć…  Boże, jestem spokojny, ale szczęście mojego narodu zależeć będzie od jednej rzeczy - czy Boruc będzie bronił, a „Staruch” dopingował... Idę na mecz Legia - Panathinaikos, właściwie o nic, Legia ma beznadziejny skład, zero szans. I nagle wali gola w ostatniej sekundzie meczu! Chyba nawet „Kucharz”, z którym dziś wypiję szampana. No i oczywiście nie wracam do domu, tylko cały stadion idzie prosto w miasto. Wracam jakoś nad ranem… A tu stół (a mam stół taki na 4,5 metra, coś jak pole bramkowe) ugina się od potraw. Dwadzieścia sałatek, półmisków z mięsiwem, trunków, kotletów, dziesiątki nakryć, kieliszki, porcelana, kwiaty, platery… Okazuje się - rocznica ślubu. 24 września. Żona z mamą chciały mi zrobić niespodziankę, zaskoczyć. Uszczęśliwić. A dla mnie było szczęściem, że ktoś ładnie kopnął piłkę. Tak, przyznaję się. Jestem uzależniony od piłki. To moja jedyna miłość.


Pisał o piłkarzach, władzach klubu czy kibicach w sposób bezkompromisowy. Kiedy w 2009 roku zaproszono go na Łazienkowską by powspominać Kazimierza Deynę mówił o dobrych i złych stronach „Kaki”. - – Miałem to szczęście, że urodziłem się w Warszawie i dorastałem wtedy, kiedy do Legii trafił młody 18-19 letni chłopak – Kazimierz Deyna. Na pierwszych treningach widać było, że są od niego lepsi, ale podziwiałem jak on się rozwija, jak szybko się uczy. Był pewien kontrast – kariera Brychczego już się kończyła, podobnie jak Bernarda Blauta, a Kaziu Deyna dopiero rozkwitał. Z meczu na mecz był lepszy, aż nagle przyszedł 1972 rok, gdzie został królem strzelców turnieju olimpijskiego. Dwa lata później był najlepszym zawodnikiem na mistrzostwach świata. Tak, moim zdaniem był najlepszy, Cruyff pokazał bowiem jedynie parę zwodów, Beckenbauer miał markę taką jak Mercedes, a to był turniej Deyny. Był to zdecydowanie najlepszy piłkarz naszej planety. Później było kilka sezonów, gdzie Deyna grał słabo, poniżej oczekiwań. Jednak w decydujących momentach potrafił zaprezentować swój nieprawdopodobny poziom. Kiedy już zakończył karierę, zawsze chciałem go odwiedzić. Akurat pierwszy raz zorganizowano mistrzostwa oldboyów. Deyna mieszkał wtedy już w USA, odciął się od kontaktów z Polską. Udało mi się go jednak namówić, by na turniej do Danii przyjechał. Był wtedy zgorzkniały po przygodzie z Manchesterem City, po nieudanej próbie w zawodowej piłce. Na boisku nie było jednak tego widać, trudno było też zauważyć, że miał 42 lata. On był genialny, robił z piłką co chciał. Miał przez to niesamowity autorytet w drużynie, posłuch wśród kolegów. Świadczy o tym przykład z szatni w Danii. Na ławeczce leżały koszulki i o numery kłócili się Szarmach, Lato i jeszcze inne gwiazdy polskiej piłki. W pewnym momencie wszedł przez drzwi Deyna i oznajmił – Dycha jest moja! I nikt nie protestował, nikt się z nim nie spierał. Natomiast by nie było za słodko muszę powiedzieć, że Kaziu wtedy już strasznie dużo pił. Pamiętam jak na jednej z imprez padł po dwóch drinkach na podłogę. I nie chodzi w tej chwili o ten fakt, ale o to iż stało się w jego życiu coś takiego, z czym nie potrafił sobie poradzić. Cierpiał bardzo i wszyscy to z boku widzieli. Kiedy nadeszła chwila śmierci dla Deyny to pomyślałem sobie, że to była śmierć samobójcza, że miał już dość życia. Jest takie rzymskie powiedzenie, że umiłowani przez bogów umierają młodo. I coś w tym jest. Kazik był chłopakiem z dziesięcioosobowej i biednej rodziny, dostał w życiu wszystko – sławę, pieniądze. W pewnym momencie życie upomniało się o zwrot i Kazik nie potrafił sobie z tym poradzić. Miał marzenie, by kiedyś zostać trenerem reprezentacji Polski, ale niestety nie było mu to dane – opowiadał Paweł.


W styczniu 2016 roku przekazał na ręce kustosza muzeum, Wiktora Bołby, wyjątkową koszulkę, w której Kazimierz Deyna rozgrał swój ostatni turniej - w 1989 roku wraz z reprezentacją Polski weteranów grał w nieoficjalnych mistrzostwach Europy oldbojów w Danii. - Historia tej koszulki jest ciekawa. Organizowałem stroje na ten turniej, a dla pana Kazimierza przyszykowałem trykot z numerem 12. Gdy jednak przyszedł po strój, pewnym głosem zakomunikował, że bierze „dychę”. Potem oddał mi strój w prezencie. Następnie chciał ją ode mnie Stefan Szczepłek kolekcjonujący koszulki, lecz nie mogłem oddać takiej pamiątki. W zamian zaproponowałem butelkę lub dwie… Ostatecznie dałem ją księdzu Mariuszowi Zapolskiemu, który chciał otworzyć muzeum ze strojami, ale do tego nie doszło. Prawie mnie piorun trafił, gdy dowiedziałem się, że ostatecznie ksiądz wymienił się z Markiem Citką na trykot Blackburn Rovers… Na coś tak pospolitego, co można kupić w sklepie. Po negocjacjach, Marek oddał mi koszulkę, a ta teraz będzie eksponatem w muzeum Legii - opowiadał historię eksponatu Zarzeczny.


Dziennikarz w prezencie za podarowanie trykotu, dostał od klubu koszulkę Legii ze specjalnym napisem. Jak tłumaczył Zarzeczny, trykot powędruje do córki, która studiuje w Anglii. - Mam nadzieję, że będzie dumnie ją nosiła i promowała polskość - mówił.

Dziękujemy ci Pawle za wszystkie chwile, za wszystkie teksty i komentarze.

Spoczywaj w spokoju.

Paweł Zarzeczny współpracował z takimi redakcjami jak „Piłka Nożna”, „Nowy Świat”, „Super Express”, „Fakt”, publikował Gazecie Wyborczej”, „Wprost”, „Najwyższym Czasie”, „Futbol News” i „Magazynie Futbol”. Był także zastępcą redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego”, jego teksty można było czytać też „Polska The Times”, na portalu Weszlo.com, oraz tygodniku „Uważam Rze”. Pracował również w redakcjach sportowych TVP Polonia, TVP, TVP Sport, Wizji Sport, Canal+ Sport, Orange Sport, a także na antenie Eleven Sports.

Zmarł nagle, 25 marca 2017, wskutek zawału serca. Miał 56 lat. Pogrzeb Pawła Zarzecznego odbędzie się w piątek (31 marca) o godzinie 12:00. Cmentarz Bródnowski, kościół Św. Wincentego a Paulo.

Polecamy

Komentarze (61)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.