Domyślne zdjęcie Legia.Net

Prasa o skandalu na trybunach

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

02.11.2009 09:33

(akt. 16.12.2018 23:31)

Dzisiejsza prasa suchej nitki nie zostawia na ganiazdowym "Staruchu", który przed meczem Legii z Ruchem nie uszanował pamięci zmarłego Jana Wejcherta, współwłaściciela klubu. Bardzo szeroko opisywane są również inne wydarzenia na stadionie - interwencja ochrony, incydent ze służbami medycznymi.

Rzeczpospolita - W dniu meczu Legii z Ruchem zmarł Jan Wejchert, współwłaściciel stołecznego klubu i ITI, bardzo porządny człowiek. Można się było spodziewać, że w obliczu takiej straty mecz poprzedzi minuta ciszy. Nie było jej jednak, bo nie zgodziła się na to rodzina zmarłego, być może przez skromność, a może świadoma tego, co może się stać. I stało się. Dla tej części kibiców Legii, która prowadzi wojnę z właścicielem klubu, czyli z ITI, śmierć Jana Wejcherta była okazją do haniebnych, wręcz radosnych demonstracji, obcych naszej cywilizacji. Okrzyki, jakie wznosił prowadzący doping itowarzyszący im odzew grupy kibiców, przekroczyły wszelkie normy obyczajowe. To było coś takiego jak profanacja grobu człowieka, który przed kilkoma laty uratował Legię przed bankructwem.

 

Smutno jest na Łazienkowskiej. Chuligani nie wygrają swojej wojny, ale mogą zepsuć normalnym kibicom każde widowisko. Mieliśmy już bojkoty ogłaszane przez kibiców. Piłkarze też mogą pewnego dnia wyjść na boisko tylko po to, aby oświadczyć, że dla takich kibiców grać nie będą. I co wtedy?

 

Polska The Times - Wodzirej przed spotkaniem z Ruchem wygłosił odezwę do tłumu. Zaapelował, by zignorować minutę ciszy poświęconą zmarłemu w sobotę współwłaścicielowi Legii Janowi Wejchertowi (nie wiedział, że na prośbę rodziny zrezygnowano z symbolicznego milczenia). A po chwili zaintonował: "Jeszcze jeden", co skojarzyło się jednoznacznie: dobrze by było, gdyby los Wejcherta podzielił drugi ze znienawidzonych właścicieli Mariusz Walter. Wydawało się, że kibice Legii nie są w stanie już niczym zaskoczyć. Tym razem przekroczono jednak granicę. Nie tylko przyzwoitości, nie tylko dobrego smaku, ale i cywilizacyjną. "Staruch" pokazał, że człowiek jednak nie tak dawno zszedł z drzewa. Że wcielając się w rolę gniazdowego, dostał ptasiego rozumu.

 

Trudno będzie wypełnić nowy, pięknie rosnący stadion, skoro ochrona gubi się przy organizacji spotkań oglądanych przez 5 tys. widzów. Przed sobotnim meczem znów królowały chaos, niekompetencja i nieodpowiedzialność. Kibice, którzy przyszli na Łazienkowską godzinę wcześniej, utknęli przy wejściu i spóźnili się na pierwszą połowę. Ochroniarze nie umieli zapanować nad tłumem (np. wejście dla prasy zablokowali przypadkowi kibice). A gdy sytuacja wymyka się im spod kontroli, lubią demonstrować siłę. Choćby używając gazu.

 

Często coś, do czego się przyzwyczailiśmy, zmienia znaczenie. "Stadion" był u starożytnych Greków miarą długości, u współczesnych Anglików oznacza budowlę wypełnioną rozradowanymi kibicami i dobrymi piłkarzami, a w Polsce - jakiś rozbebeszony plac budowy z dźwigami. Na którym lży się żywych i umarłych.

 

Fakt - Kilkanaście minut po zakończeniu meczu dyrektor ds. bezpieczeństwa Legii Bogusław Błędowski pokłócił się z szoferem karetki. Kiedy w obronie kolegi stanął drugi kierowca, zarzucono mu... pracę po pijaku. Stawiającego bierny opór mężczyznę do badania alkomatem usiłowały doprowadzić osiłki z ochrony. Ratownicy wezwali w końcu policję, która stwierdziła, że mężczyzna jest całkowicie trzeźwy. Zarzuty szefa ochrony okazały się więc zupełnie bezpodstawne. - To było upokarzające. Jeśli na stadionie dojdzie do zadymy, przecież to my mamy ratować ludzi, w tym ochroniarzy. Jesteśmy od pomocy, a tutaj oskarża się nas o takie rzeczy. Wstyd! - mówi Tadeusz Radczuk, kierowca karetki.

 

Trybuna - 31 października 2009 przejdzie zapewne do historii klubowego futbolu. Działacze siłą usunęli z trybun kibola wznoszącego obraźliwe i haniebne okrzyki. Sobota zaczęta się dla pracowników i prawdziwych kibiców Legii bardzo smutno. Zmarł Jan Wejchert - współwłaściciel klubu
i szef Grupy ITI. Gdy w sobotę piłkarze Legii wyszli na boisko z czarnymi opaskami na rękawach, trybunowy młody zapiewajto zaintonował okrzyk "Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!" (chodziło o drugiego z szefów ITI Mariusza Waltera). Nie minęło kilka minut, a "Staruch" został otoczony przez ochronę, siła zdjęty z podwyższenia i wyprowadzony z trybun. To wszystko jest znakiem czasu, bo jeszcze niedawno podobna interwencja skończyłaby się potężną zadymą, a trybuny opuściliby wszyscy oprócz dziennikarzy.

Polecamy

Komentarze (67)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.