prasa  przeglad prasy

Przegląd prasy: Męczarnie Legii

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

19.08.2020 09:45

(akt. 19.08.2020 09:46)

Środowa prasa sportowa wiele miejsca poświęca meczowi Legii z Linfield. Podkreślane są męczarnie mistrzów Polski oraz fakt, że gol padł dopiero wtedy, gdy rywale grali w dziesiątkę. Oto kilka wybranych tytułów prasowych: Przegląd Sportowy - 80 minut niepewności; Fakt - Męczarnie Legii; Super Express - Wymęczyli się z Irlandczykami; Rzeczpospolita - Legia wyszarpała awans; Gazeta Wyborcza - Legia wymordowała wygraną z półzawodowym Linfield

Przegląd Sportowy - Nerwowo przed meczem, nerwowo w trakcie, ale Legia Warszawa pokonała 1:0 Linfield FC i za tydzień zagra w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.Zwycięskim golem rezerwowego Jose Kante warszawska drużyna rozpoczęła swój dziesiąty z rzędu sezon w europejskich pucharach.

W ekstraklasie Legia jest faworytem niemal każdego spotkania, a już na własnym stadionie wszystkich. Żadna polska drużyna nie gra w stolicy tak bojaźliwego futbolu jak Linfield. Irlandczycy potrójne zasieki przed swoim polem karnym i ograniczali się do wybijania piłki, przerywania akcji wszelkimi możliwymi sposobami – najczęściej najprostszymi. Zmuszeni do ataku pozycyjnego gospodarze zbyt wolno wymieniali podania, przenoszenie piłki z jednej strony na drugą zajmowało za dużo czasu. Brakowało strzałów, dośrodkowań i przyspieszenia. Takiego, jak w 11. min, kiedy Luquinhas z Mladenoviciem wypracowali świetną okazję, ale bramki nie było. Ten duet stwarzał największe zagrożenie, Brazylijczyk był najlepszym z legionistów w ofensywie, a Serb wyglądał, jakby nie miał wakacyjnej przerwy. Po paru innych ją widać. Gdyby nie kapitalna interwencja Artura Boruca, który obronił strzał po stałym fragmencie spod linii środkowej, z mistrzem Polski byłoby kiepsko.

Niemoc strzelecka trwała do 80. min, choć rywale długimi momentami nie wychodzili z własnego pola karnego. Bronili się coraz bardziej rozpaczliwie, aż kwadrans przed końcem stracili zawodnika. Zrobiło się minimalnie luźniej i w 81. min Kante zza pola karnego trafił do siatki. W końcówce spotkania po strzałach najpierw Rosołka, a potem Manzingi piłka trafiała w słupek. Szczególnie po uderzeniu tego drugiego w Warszawie odetchnęli z ulgą.

Fakt - Mistrzów Polski uratował ten, którego niedawno przy Łazienkowskiej wygwizdano, czyli Jose Kante. Znakomite letnie wzmocnienia Legii, która w piątek pokazała moc w Pucharze Polski i anonimowy przeciwnik, który od marca rozegrał tylko jedno spotkanie. Takie połączenie miało dać mistrzom Polski gładki awans do kolejnej rundy Ligi Mistrzów. Wydawało się, że na przeszkodzie może im stanąć tylko koronawirus, bo dzień przed meczem z Linfleld gruchnęła wiadomość, że u jednego z zawodników Legii wykryto koronawirusa. Sanepid wydał jednak zgodę na rozegranie meczu z zespołem z Irlandii Północnej, więcej poważnych przeszkód na drodze zespołu Aleksandara Vukovicia nie miało już się pojawić. Niestety mecz nie był miłym spacerkiem, spotkanie dla Legii męczarnią. Artur Boruc nie o takim powrocie na Łazienkowską marzył, zresztą ten klub generalnie nie może wywoływać u niego dobrych skojarzeń. To właśnie na Windsor Park, czyli stadionie Linfield, puścił tę pamiętną, niechlubną bramkę w meczu z Irlandią Północną po podaniu swojego przyjaciela Michała Żewłakowa. We wtorek takich pomyłek indywidualnych nie było, prawie cały zespół Vukovicia zagrał słabo, wolno, statycznie. Uratował go dopiero Jose Kante, który wszedł po przerwie i strzałem zza pola karnego zapewnił Legii awans. I znów pokazał, jak ważny jest dla tego zespołu.

Super Express - To nie był dobry występ Legii Warszawa. Wojskowi - stawiani przed pierwszym gwizdkiem w roli wielkich faworytów - długo męczyli się w starciu z Linfield FC, najlepszą drużyną Irlandii Północnej. Ostatecznie jednak wygrali z tym rywalem 1:0 po golu Jose Kante i dalej mogą śnić o awansie do Ligi Mistrzów. Od samego początku inicjatywa należała do podopiecznych Aleksandara Vukovicia. Jednak mimo tego, że gra toczyła się bez ustanku na połowie gości, to niewiele z tego wynikało. W oczy rzucały się zwłaszcza niezliczone dośrodkowania, które jednak kompletnie nie przynosiły pożądanego rezultatu. W efekcie na kwadrans przed końcem podstawowego czasu gry wciąż był bezbramkowy remis. Wówczas za drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę z boiska wyleciał zawodnik przyjezdnych, Kirk Millar. Legioniści ruszyli zatem jeszcze odważniej i to im się wreszcie opłaciło. Wprowadzony po ponad godzinie gry Jose Kante zdecydował się na oddanie mocnego strzału lewą noga po ziemi sprzed pola karnego, a piłka - ku rozpaczy północnoirlandzkiej drużyny - wylądowała w siatce. Chwilę później okazję do podwyższenia wyniku miał jeszcze Maciej Rosołek, ale jedynie obił poprzeczkę. Ostatecznie Legia wygrała 1:0, zatem Artur Boruc zachował czyste konto przy okazji powrotu do gry na warszawskim stadionie. W II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów rywalem Wojskowych będzie lepszy z pary Ararat Erywań (Armenia) - Omonia Lefkossias (Cypr), mecz dziś o godz. 17, a do starcia dojdzie na Łazienkowskiej w środę, 26 sierpnia.

Rzeczpospolita -  Niech nas Pan Bóg broni przed takimi meczami. Linfield Belfast FC, mistrz Irlandii Północnej to w porównaniu z mistrzem Polski drużyna niemal amatorska. Historycznie najlepsza w swoim kraju, ale bez gwiazd, bez pomysłu, z wyjątkiem jednego: tak zamurować bramkę, żeby nie przedostał się w jej okolice przeciwnik i nie doleciała piłka. Okazało się, że ta niewyszukana taktyka sprawdzała się przez osiemdziesiąt minut. Legioniści walili przez ten czas głową w mur. Grali wolno, jednostajnie, mieli tyle samo pomysłów w ataku co Irlandczycy w obronie. Żadnych indywidualnych akcji, żadnych strzałów zza pola karnego. Trudno to było oglądać. Mimo przygniatającej przewagi Legia oddała w pierwszej połowie tylko jeden celny strzał. Goście po rzucie wolnym też.

W drugiej połowie zwiększyła się wprawdzie przewaga gospodarzy, ale na zmianę wyniku musieliśmy czekać aż do 81. minuty. Wtedy wprowadzony za Tomasa Pekharta Jose Kante strzelił zza pola karnego w dolny róg. Goście grali już wtedy w dziesiątkę po czerwonej kartce dla obrońcy Kirka Millara, dzięki czemu na boisku zrobiło się luźniej. Szkoda więcej słów na taki mecz. Jeśli w następnym Legia nie zagra lepiej to pożegna się z marzeniami o Lidze Mistrzów.

Gazeta Wyborcza - Czekaliśmy 80 minut, aż piłkarze z Warszawy strzelą jedynego gola drużynie z Irlandii Płn., dysponującej ułamkiem legijnego budżetu. A w następnych rundach będzie trudniej. Gdybyśmy do postępującej degrengolady nie przywykli, można by rzec, że Legia przystąpiła do europejskiej rywalizacji w momencie delikatnym dla całego naszego futbolu. Otóż po minionym sezonie liga polska stoczyła się w klasyfikacji UEFA na 32. miejsce, najniższe w historii. Pociesza tylko, że zlecieć na 33. nie będzie łatwo – sklasyfikowany pod nią Liechtenstein ma sporą stratę.

Piłkarze z Warszawy uciułali więc rankingowe punkciki bezcenne. ale przyjemności ze zwycięskiego wieczoru na pustym stadionie (UEFA nie pozwala wpuszczać kibiców) raczej nie mieli. To była mordęga, którą wprowadzony z rezerwy Jose Kante przerwał dopiero wtedy, gdy Linfield grało osłabione przez czerwoną kartkę.

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.