Domyślne zdjęcie Legia.Net

Przywróćmy blask Żylecie!

Tomasz Stanek, Rafał Śląski

Źródło:

23.02.2005 20:32

(akt. 29.12.2018 14:41)

W datowanym na wtorek, a w większości kraju dostępnym od dziś tygodniku "Nasza Legia" ukazał się artykuł <b>Tomasza Stanka</b> i <b>Rafała Śląskiego</b> pod tytułem "Przywróćmy blask Żylecie". Traktuje on o naszej sławnej nie tylko w Polsce trybunie, która z rundy na rundę traci swoją specyfikę i swój blask. Może nie jest jeszcze najgorzej, ale na pewno mogłoby być lepiej. Zachęcamy do zapoznania się z treścią artykułu.
Młyn Młyn - bijące serce trybun. To chyba najlepsza ze znanych nam definicji najbardziej gorącego sektora na stadionie. Jest na każdym stadionie, gdzie istnieje zorganizowany ruch kibicowski - od The Kop Liyerpoolu, przez F-Side Ajaksu, po La 12 Boca Juniors. ŁKS ma swoją „Galerę", Lech „Kocioł", dla nas takim miejscem jest „Żyleta". Usytuowana nietypowo, w stosunku do innych młynów, bo wzdłuż bocznej linii boiska, a nie za bramkami, jak to jest zazwyczaj w przypadku ekip zachodnioeuropejskich i dużej części polskich. Ma to swoje zalety i wady. Na pewno z tego miejsca można obserwować wydarzenia na boisku z dobrej perspektywy, a widoczność jest porównywalna z tą z trybuny Krytej. To zaś ściąga na „otwartą" tych kibiców, którzy niekoniecznie są zainteresowani aktywnym tworzeniem atmosfery typowej dla tego miejsca. A wymagania są coraz większe. Jeszcze niewiele ponad 10 lat temu, młyn ograniczał się tylko do środkowego sektora (dzisiejsze „G"), a po jego bokach pozostali kibice siedzieli na drewnianych ławkach. Dziś o siedzeniu nie ma mowy nawet na skraju trybuny. Sam młyn to dzisiaj kilka tysięcy gardeł, co daje największą „siłę wokalną" w Polsce. Jednak ostatnio coraz częściej daje się zauważyć niepokojące objawy. Doping, choć wciąż głośny, pozostawia wiele do życzenia. Biorąc pod uwagę potencjał i tradycje, powinno być dużo, dużo lepiej. O przyczyny tego stanu rzeczy zapytaliśmy „Cyberfanów", grupę która ze względu na swój kibicowski profil, zawsze znajduje się w samym epicentrum stadionowego „piekła". Szanować charakter „Niestety, w chwili obecnej jest kiepsko" - komentuje sytuację na „Żylecie" Justyna. „Na Legii jest specyficznie, bo u nas mtyn to nie jeden sektor tylko minimum trzy, a w sumie przyjęto się, że podczas meczu powinna żyć cala trybuna odkryta. Doping momentami jest dobry, ale niestety są to tylko krótkie chwile. Coraz rzadziej udaje się dtużej pociągnąć śpiew. Jeden kawatek i mamy 10 minut odpoczynku połączonego z pogaduszkami. Pogadać to sobie można, ale w knajpie po meczu...". Trzeba niestety dodać, że te krótkie chwile zrywu to często „kilka słów prawdy" o kibicach przeciwnika. Zwłaszcza młodzi kibice potrafią zapamiętale wygrażać w stronę sektora gości, używając przy tym całego bogactwa słownika języka polskiego, a zaraz po tym mają kłopoty z przypomnieniem sobie słów „Dziś zgodnym rytmem...". „Kiedyś hasto „Żyleta" budziło respekt" - dodaje „Staruch", jeden z dwóch głównych wodzirejów „Żylety". „To byt sektor elitarny i przez to niedostępny dla 'szarej masy' kibiców. Dziś niestety się to zmieniło. Wejście na "Żyletę" jest po prostu zajęciem miejsca, a nie nobilitacją. Dla mnie ta trybuna powinna być w całości 'ultrasowska', bo takie jest jej przeznaczenie. Będzie nowy stadion, wtedy pewnie przeniesiemy się za bramkę, ale obecnie wszyscy, którzy przychodzą na nasz stadion powinni po prostu uszanować charakter "Żylety". W świadomości Kibicowskiej żywe są mecze-symbole, na których doping wręcz wgniatał przeciwników w murawę. Status legendy ma spotkanie z Petrochemią z roku 1998, kiedy to kibice przez bezustanny, ciągły śpiew, ponieśli piłkarzy Legii do zwycięstwa nad „Nafciarzami". Należy wspomnieć również o pojedynkach z Panathinaikosem, Valencią, czy nawet przegranych meczach z Wisłą, gdzie poziom decybeli znacznie przekraczał dopuszczalne normy. Znamienne, nie ma w tej grupie meczów z ostatnich kilkunastu miesięcy, a przecież w tym okresie naszym piłkarzom zdarzały się mecze wybitne, jak chaciażby dwukrotny pogrom Polonii w derbach. Wyraźnie więc widać, że coś tu jest nie tak... Jak to dawniej bywało Przez lata doping na Legii, podobnie zresztą jak w przypadku innych klubów, ograniczał się do pojedynczych, spontanicznych okrzyków, podsycanych wydarzeniami na boisku. Na początku lat 70. przybrał on na Łazienkowskiej bardziej zorganizowaną formę, lecz przez następne kilkanaście lat miał pozostać domeną nielicznej (w skali całego stadionu) grupy kibiców. To miejsce, w którym zasiadali, zwykło się nazywać młynem, a z czasem, od reklamy „Polsilvera", widniejącej nad środkowym sektorem trybuny otwartej - „Żyletą". W połowie lat 90. na krótki okres młyn przeniósł się pod zegar, aby wrócić ostatecznie na swoje miejsce. „Kiedy zacząłem chodzić na Legię w latach 70., młynem rządził Marek 'Bidula'" - wspomina „Bosman". „Przyszedł taki moment, kiedy Marek musiał zrezygnować z roli wodzireja mając na głowie inne obowiązki, wtedy ja stałem się osobą kierującą dopingiem." Po „Bosmanie" jego miejsce zajmowało kilka osób - był „Tulipan", a następnie „Alchim". „Przez pewien czas prowadziłem doping na wyjazdach, a na Legii dzieliliśmy to zadanie z z 'Tulipanem'. Nie było wtedy żadnego nagłośnienia, nie mogliśmy nawet marzyć o gnieździe. Doping ograniczał się do środkowego sektora, ale był to sektor, w którym śpiewał każdy, bez wyjątków. Z czasem udało się zorganizować jakiś megafon, a później nawet zbudować gniazdo, co umożliwiło rozszerzenie zorganizowanego dopingu na pozostałe sektory" - mówi „Alchim". W kolejnych latach, kiedy na gnieździe pojawiali się „Maniana", „Różyk" czy w końcu „Staruch", doping rozszerzał się stopniowo na całą trybunę, ale sukcesywnie malał prestiż samej „Żylety". Dziś na środkowym sektorze można spotkać kibiców, którzy nie reagują na apele wodzireja przez zdecydowaną większość meczu, a to właśnie z tego miejsca atmosfera powinna przenikać na pozostałe części stadionu. Konkurencja nie śpi Przez lata w kwestii dopingu mogliśmy wzorować się na zachodnich klubach i co do zasady pozostało tak do dzisiaj. Śmiało można jednak stwierdzić, że przepaść ta się zmniejszyła. Z jednej strony „kultura dopingu" w Polsce istotnie poszła do przodu, z drugiej strony za granicą zmienił się nieco profil kibica. Zamożni sympatycy piłki nożnej w stawianej często za wzór dopingu Anglii ustępują zapałem tym, którzy kiedyś zasiadali na tamtejszych trybunach, co zauważalnie odbija się w poziomie decybeli podczas spotkań Premier League. W przypadku polskich klubów poziom dopingu uzależniony jest od frekwencji. Większość stadionów, na których liczba kibiców nie przekracza 3-4 tysięcy, nie może liczyć na równie efektowne śpiewy, jak w przypadku Lecha, Widzewa, Pogoni czy Wisły Kraków. Właśnie Wisła jest jednak najlepszym przykładem tego, że odpowiednia praca może spowodować drastyczny progres. Jeszcze kilka lat temu pod tym względem, mimo całkiem przyzwoitej frekwencji, krakowianie nie mogli się porównywać do krajowej czołówki. Dzisiaj, w momentach największej mobilizacji, ryk kilku tysięcy gardeł na Reymonta sprawia duże wrażenie. Ograniczono wyzwiska pod adresem rywali, zainstalowano nagłośnienie i zmieniono obsadę gniazda, co momentalnie przyniosło efekty. Chcieć znaczy móc. "Przywróćmy blask" Same słowa, czy to pisane, czy to rzucone podczas kibicowskich dyskusji, sytuacji nie zmienią. Potrzebny jest czyn i chęć działania. „O ile różne inicjatywy organizowane przez kibiców mogą być często wdrażane przy udziale kilkudziesięciu osób, to plan poprawy dopingu wymaga moblizacji i zmiany świadomości wśród tysięcy fanów Legii. Nie jest to więc takie proste" - zauważa Artur, jeden z „Cyberfanów". „Ale chcemy to zmienić i to w sposób zdecydowany. W związku z tym, że lepszy skutek odnoszą akcje, które łączą się z jakimś hasłem, więc i my takie wymyśliliśmy: 'Przywróćmy blask »Żylecie«'. Ów blask to powrót do dawnych zasad, chcemy aby 'Żyleta' znów skupiała wyłącznie fanatyków, nie żałujących swoich gardeł przez 90 minut meczu, a nie składała się z paziów, którzy są w tym miejscu wyłącznie dla własnej wygody. Nie potrzebujemy w młynie obserwatorów. Kto nie chce śpiewać, niech się przenosi na skrajne sektory trybuny otwartej. Koniec z zajmowaniem całych rzędów dla kolegów kolegów, którym się często po prostu nie chce przyjechać wcześniej. Koniec z lansowaniem się kibiców, którym wydaje się, że samą obecnością dodają splendoru temu miejscu. Liczymy, że osób, które myślą podobnie jak my, jest na 'Żylecie' więcej i pomogą wdrożyć nasz pomysł w życie. Ale przede wszystkim liczymy na zaangażowanie się autorytetów, ludzi którzy budowali ruch kibicowski na Legii, a co za tym idzie, tworzyli fundamenty obecnego młyna. Mamy nadzieję, że po raz kolejny kibice Legii wyznaczą nowe standardy i stworzą nową jakość, która dla reszty Polski pozostanie niedoścignionym wzorem."

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.