Wyjazdu do Wiednia nie trzeba było specjalnie reklamować wśród kibicowskiej braci. Osoby, które były na stadionie Ernsta Happela dwa lata temu doskonale pamiętały atmosferę, która temu wyjazdowi towarzyszyła więc za wszelką cenę chciały ją powtórzyć. Pozostali kibice, którzy potyczki Legii z Austrią w Wiedniu przyjemności oglądać jeszcze nie mieli, chcieli zweryfikować krążące legendy na temat słynnego już najazdu na Wiedeń sprzed dwóch lat.
Podobnie jak ostatnio, wszyscy zainteresowani wyprawą na długo przed nią, rozpoczęli poszukiwania idealnego środka lokomocji i obmyślali skrupulatnie strategię i plan podróży. W końcu gdy nadszedł czas wyjazdu samoloty, pociągi, autokary, busy, busiki i samochody osobowe wyruszyły do Wiednia z Warszawy, Sosnowca, Szczecina, Elbląga i wielu innych miast. Cel podróżujących był od samego początku jasny, należało dobrym dopingiem wesprzeć umiłowaną drużynę, a przy okazji jak najlepiej spędzić ostatnie dni gorącego września.
Podczas podróży kibice przy kolejnych toastach za zwycięstwo „wojskowych”, zastanawiali się z kim przyjdzie się zmierzyć Legii w fazie grupowej pucharu UEFA i jakie ciekawe wyjazdy mogą tym spotkaniom towarzyszyć.
Porażkę Legii z grającą beznadziejnie Austrią przewidywali tylko nieliczni, skrajni pesymiści i firmy bukmacherskie. Co prawda drużyna Darka Wdowczyka ostatnio zawodziła na wszystkich możliwych frontach, ale z obozu legionistów napływały optymistyczne informacje. Zawodnicy, a także sztab szkoleniowy naszych piłkarzy starali się przekonać wszystkich, że o wynik w Wiedniu martwić się szczególnie nie należy, a więc byliśmy spokojni.
Pierwsze grupy kibiców Legii zaczęły docierać na wiedeński Prater już w czwartek rano. Przyozdobionych w czerwono – biało – zielono – czarne barwy turystów z Polski z każdą godziną przybywało coraz więcej. Stosunkowo szybko legijne pieśni zdominowały Prater i wiedeńską starówkę. Spotkanie z Legią nie było jakoś szczególnie nagłośnione w samej Austrii w związku z tym co krok pytani byliśmy przez Wiedeńczyków jaki to mecz zostanie dziś rozegrany.
Kibiców „fioletowych” ciężko było spotkać na ulicach ich miasta. Wnioskowaliśmy z tego, że albo się ukrywają, albo przygotowują solidnie do meczu w zaciszu swoich mieszkań.
Na samym stadionie zasiadło ich jednak dużo więcej niż podczas naszej konfrontacji w 2004 roku, a i poziom dopingu zaprezentowany przez nich stał na o wiele wyższym poziomie. Widać, że przez te dwa lata ekipa Austrii poczyniła znaczne postępy w dziedzinie Ultras. Muszą się jeszcze jednak kilku rzeczy nauczyć. Przede wszystkim pilnowania wywieszanych na płocie płócien. Jeden z kibiców Legii już na dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania zdołał wykiwać ochronę, policję i fanów z Wiednia, przedostając się pod trybunę gospodarzy i zdejmując im jedną z wielu wywieszonych flag. Szkoda tylko, że nie przygotował sobie równie dobrej drogi odwrotu i słysząca rozpaczliwe krzyki Austriaków ochrona nie miała problemów ze schwytaniem biegnącego ze swoją zdobyczą legionisty.
Podrażniona ambicja wiedeńskich kibiców w końcu zmusiła ich do powetowania sobie swojej straty. W wyniku czego zaślepiony żądzą rewanżu fan „fioletowych” postanowił w pojedynkę w trakcie meczowej przerwy zabrać kibicom z Warszawy kilkudziesięciu! metrową sektorówkę z panoramą stolicy Polski.
Czyn tyleż samo ambitny i odważny co głupi i pozbawiony wyobraźni. Jak on to sobie wyobraził trudno dojść. Jego próby szybko zostały udaremnione przez interweniujących warszawskich turystów w związku z czym śmiałek musiał salwować się ucieczką.
Pod względem dopingu mecz stal na wysokim poziomie. Ekipy obydwu drużyn stanęły na wysokości zadania i zaprezentowały się bardzo dobrze przedstawiając kartoniady, ciekawe sektorówki i pirotechnikę. Na początku spotkania oddalona od boiska trybuna kibiców Legii zaprezentowała zielono - czerwono – białą kartoniadę.
Doping "wojskowych" urozmaicany był głośnymi hukami petard, stroboskopami i świecami dymnymi (po jednej z nich sędzia musiał przerwać mecz na kilka minut).
Oprócz tego na oddzielających trybuny płotach wywieszone zostały dziesiątki różnych legijnych płócien. Pod trybuną zajmowaną przez gości rozłożona była wspomniana wcześniej wielka panorama Warszawy. A na samo zakończenie meczu sektor zajmowany przez kibiców „wojskowych” zakryło białe płótno prezentujące gazetę informującą na pierwszej stronie w języku niemieckim o awansie Legii do fazy grupowej pucharu UEFA.
Kibice Austrii Magny Wiedeń także zaprezentowali kartoniadę, ale mniej efektowną i gorzej wykonaną niż ta nasza. Dołożyli do tego dużą ilość pirotechniki, sporo flag wywieszonych na płocie, a przede wszystkim dość dobrą jak na ich możliwości frekwencję na stadionie.
W meczu kibiców górą byli legioniści, którym jednak nie udało się zawładnąć stadionem tak jak to sobie założyli. Okrzyki „Gramy u siebie” nie miały do końca potwierdzenia w rzeczywistości. Poziom hałasu robiony przez kibiców „fioletowych” był równie wysoki jak ten stworzony przez legionistów, a czasami nawet i większy. Jednak pod względem oprawy to warszawska brać była górą.
Szkoda, że na boisku po raz kolejny zawiedli piłkarze Legii. Rozgrywając przez 90 minut piłkę w poprzek boiska zdobyli się tylko na jeden celny strzał na bramkę Austrii. Niestety strzał ten obroniony został przez Szabolcsa Safara.
Co nie udało się Legii, udało się w 64 minucie piłkarzowi Austrii Romanowi Wallnerowi. Po kiepskim meczu drużyna prowadzona przez Dariusza Wdowczyka odpadła po raz kolejny w ostatnim czasie z rozgrywek pucharowych. Tym razem europejskich.
W drodze powrotnej do Polski sfrustrowani postawą swoich piłkarzy kibice zastanawiali się co mogą robić lepiej żeby zawodnicy zaczęli w końcu wygrywać. – Może powinniśmy prowadzić nasz doping po portugalsku? – zastanawiali się niektórzy. – Śpiewanie hymnu narodowego nie ma sensu skoro jego powagę i przesłanie rozumie tylko trzech piłkarzy z pierwszej jedenastki. Oni zupełnie nie rozumieją naszych emocji. Nie wiedzą jak ważny jest dla nas najbliższy mecz z krakowską Wisłą – komentowali głośno przygaszeni kibice. - Nasza drużyna straciła charakter, brakuje w Legii kogoś takiego jak Boruc czy Kucharz. Surma chociaż jest kapitanem to w sprawach kibicowskich wykazuje pełną ignorancję podobnie jak reszta polskich piłkarzy grających w Legii. Szkoda, że Wdowiec, Beret lub Zielu też zapomnieli, o starych priorytetach i nie są w stanie zmusić kopaczy – wyrobników do grania na maksymalnych obrotach – dyskutowali w swoim gronie fani „wojskowych”.
W niedzielę przyjeżdża na Legię specjalista od motywowania piłkarzy do gry. Szkoda, że tym razem Drago mobilizował będzie drużynę gości...
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.