News: Ricardo Sa Pinto - szalony lew pragnący dyscypliny

Ricardo Sa Pinto - szalony lew pragnący dyscypliny

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

13.08.2018 15:03

(akt. 02.12.2018 11:23)

Ricardo Sa Pinto rozpoczyna pracę z piłkarzami Legii Warszawa. Portugalczyk ma na swoim koncie bójki z selekcjonerem reprezentacji czy zawodnikiem, kiedy był już dyrektorem sportowym. Po pracy w Grecji był też w gronie podejrzanych o korupcję. Ostatni sezon w Liege, kiedy szkoleniowiec był skonfliktowany z mediami, pokazał, że jest dobrym trenerem. Zdobywając wicemistrzostwo i krajowy puchar, nawet nieprzychylni uznali "Ryszarda Lwie Serce" za trenera z potencjałem. Sa Pinto to postać ciekawa i nieco tajemnicza, lubiąca stawiać na swoim, choć jak sam deklaruje, nie jest trenerem autorytarnym. - To szaleniec - mówi o nim jeden z byłych piłkarzy, choć w jego ustach, to słowa nacechowane wyłącznie pozytywnie. 45-letni szkoleniowiec podpisał trzyletnią umowę z mistrzami Polski.

Długa droga:

 

Od momentu zwolnienia Romeo Jozaka, w Warszawie szukano nowego szkoleniowca. Zespół do końca sezonu prowadzić miał Dean Klafurić, który ostatecznie zdołał doprowadzić Legię do mistrzostwa i Pucharu Polski. Nie zmieniło to pozycji Chorwata, który początkowo miał minimalne szanse pozostania w roli trenera pierwszego zespołu. Najpierw odmówił jednak Adrian Gula, który trafił do słowackiej federacji. Pojawiły się kolejne dwie zagraniczne kandydatury - Portugalczyk Miguel Cardoso oraz Anglik od lat pracujący w Szwecji - Graham Potter. Pierwszy zamienił Rio Ave na pracę we francuskim Nantes, a drugi po długim czasie współpracy z Ostersund, objął stery spadkowicza z Premier League, Swansea. Pojawił się też temat Jerzego Brzęczka, lecz odejście szkoleniowca do Warszawy zablokowała Wisła Płock, a przede wszystkim władze miasta. Został Klafurić, a razem z nim jedno pytanie - nie czy, a kiedy zostanie zwolniony. 

 

Chorwacki szkoleniowiec, który doświadczeniem nie grzeszył, choć uratował Legii poprzedni sezon, bez wsparcia zarządu wytrzymał na stanowisku siedem meczów. Cierpliwości zabrakło relatywnie szybko - wystarczy wspomnieć, że w ostatnich dziesięciu latach, tylko pięciu trenerów w ekstraklasie straciło pracę przed startem trzeciej kolejki rozgrywek. W tej grupie byli m.in. Artur Płatek, Orest Lenczyk czy Andrzej Pyrdoł. Przy Łazienkowskiej rozpoczęły się kolejne poszukiwania szkoleniowca, choć pierwszym kandydatem był Adam Nawałka, który zakończył pracę z reprezentacją Polski. Temat równie szybko upadł, jak stał się dostępny. Wymagania byłego selekcjonera były spore, ten chciał również przystąpić do pracy na swoich warunkach. Aktualny moment nie był z jego perspektywy wymarzonym. Po otrzymaniu wielu CV, rozmowach z dwoma kandydatami, zdecydowano się na tego, który zatrudniony nie był. 

 

Ricardo Sa Pinto:

 

Legia prawie dwa tygodnie po meczu w Trnawie, po którym odpadła z eliminacji Ligi Mistrzów, decyduje się na trenera, który może na nowo zdefiniować pojęcie dyscypliny przy Łazienkowskiej. Ricardo Sa Pinto, który będzie prowadził mistrzów Polski jest człowiekiem z twardą ręką, lecz również osobą nieco ekstrawertyczną, dla której problemy innych, nie są jego problemami. 

 

Legia zatrudniając 45-latka urodzonego w Porto zyskuje trenera posługującego się trzema językami: portugalskim, francuskim oraz angielskim. Zapoznając się z CV szkoleniowca, trzeba pamiętać o jego CV, w którym przez lata uzbierały się występy w Sportingu Lizbona, Realu Sociedad oraz Standard Liege. Jego praca trenerska rozpoczęła się w 2010 roku, gdy przez prawie rok był asystentem Pedro Caixinhi. Potem pracował już samodzielnie, zaczynając od juniorów starszych Sportingu, z których trafił do pierwszego zespołu. Sa Pinto prowadził potem serbską Crvenę zvezdę, greckie OFI Kreta Atromitos Ateny (dwa razy), portugalskie Belenenses, saudyjskie Al-Fateh oraz były belgijski klub, w którym grał.

 

W sumie Sa Pinto poprowadził seniorskie drużyny w roli pierwszego trenera 180 razy. Średnio daje to 22,5 spotkania na jeden klub oraz 1,47 zdobytych punktów, przy średnim czasie pracy wynoszącym pół roku. Rekordem minimalnym Portugalczyka jest praca w Arabii Saudyjskiej, gdzie zasiadł na ławce trenerskiej w pięciu meczach. Przeciwieństwem jest ostatni - pełny - sezon w Belgii, w trakcie którego Sa Pinto dowodził zespołem w 42 spotkaniach.

 

Ryszard Lwie Serce:

 

Nie raz słyszało się, że mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego mają mocny temperament. Sa Pinto na boisku zawsze wyróżniał się walecznością, czym szybko zyskał przychylność wielu kibiców Sportingu, do którego trafił jako 23-latek będący w spektrum zainteresowania selekcjonera reprezentacji. Nie minęły trzy sezony gry na Estadio Jose Alvalade, a fani drużyny widzieli w ofensywnie usposobionym zawodniku jednego z liderów. Tam nadali mu przydomek - Ryszard Lwie Serce. Niczym angielski król, który pozornie w trakcie krucjat walczył o szlachetność Europy, mimo że wyprawom towarzyszyła także bezwzględność. Sam władca przez większość historyków uważany jest obecnie za człowieka, którego z czasem zgubiły ambicje, a poprzez ciągłą chęć walki, zostawił pusty skarbiec.

 

 

Sa Pinto jak na boisku, tak również poza nim miał problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy, co prowadziło do konfliktów. Najgłośniejszy miał jednak miejsce w 1997 roku i doprowadził do olbrzymiego skandalu w Portugalii. Do wszystkiego doszło przed spotkaniem reprezentacji, która przygotowywała się do spotkania z Irlandią Północną. Sa Pinto nie został powołany i dość nieoczekiwanie pojawił się w ośrodku, w którym przebywała drużyna. Zamiarem zawodnika było spotkanie z selekcjonerem Arturem Jorge. Gdy spotkał jego asystenta Rui Aguasa, doszło do bójki, którą zdjęcami udokumentowali dziennikarze. Sam Jorge starał się ich rozdzielać, ale został obrzucony stekiem wulgarnych słow. Piłkarz tłumaczył się potem, że został sprowokowany, co faktycznie potwierdzono w toku dochodzenia. Alberto Silveira, wiceprezes federacji, szybko nazwał sytuację "jedną z najpoważniejszych w historii portugalskiej piłki. Nie zmieniło to faktu, że Sa Pinto został początkowo ukarany przez Sporting rekordową karą finansową, która wynosiła 40 tysięcy euro. To był dopiero początek problemów. Federacja zawiesiła zawodnika początkowo na czas nieokreślony, grożąc karą wynoszącą od roku do sześciu lat. Ostatecznie rozważano zawieszenie na pięć lub dwanaście miesięcy. Wygrała druga opcja, a "Lew" wywodzący się z Porto został skreślony w Sportingu. 

 

Roczne zawieszenie za atak na członków sztabu szkoleniowego kadry zostało zaakceptowane przez FIFA. Komplikowało to sprawy gracza, który w czerwcu 1997 roku zmienił Lizbonę na Real Sociedad. Sa Pinto uniknął jednak sprawy karnej, gdyż Jorge zrezygnował ze złożenia pozwu. - Zawsze walczyłem, by Sporting i drużyna narodowa wygrywały. Emocjonalnie zareagowałem na prowokacje, które godziły w mój honor - opowiadał później wychowanek FC Porto. Aguas również został ukarany 3-miesięczną dyskwalifikacją, choć kara została potem skrócona. Na Sa Pinto nie spojrzano łaskawym okiem - stracił cały sezon, a w nowym klubie zadebiutował dopiero w sierpniu 1998 roku. 

 

Kara Sa Pinto do dziś jest największą, która nałożono w portugalskim futbolu. Nie zmieniło to pewnych nawyków napastnika. Ten po trzech latach w Hiszpanii wrócił do klubu - najpierw jako zawodnik, a w 2009 roku jako dyrektor sportowy, w którego roli wytrwał trzy miesiące. Sa Pinto nie portafił znaleźć wspólnego języka z zawodnikami, często zasiadał również na ławce rezerwowych potrafiąc krytykować boiskowe poczynania. Z Liedsonem 45-krotny reprezentant Portugalii znał się jeszcze z boiska i trudno było mówić o przyjaźni obu graczy. Dochodziło między nimi do utarczek, a "Lwie Serce" potrafił kłócić się z partnerem z drużyny o to, kto w spornej sytuacji zdobył bramkę. W 2010 roku atakujący stanął w obronie bramkarza Rui Patricio, który popełnił błąd, co nie uszło uwadze Sa Pinto. Wymiana zdań dyrektora z napastnikiem trwała długo i przeniosła się poza boisko, pod prysznice. Tam Liedson miał zdaniem różnych źródeł otrzymać - jeden lub trzy ciosy - od Sa Pinto. Po opatrzeniu ran, młodszy chciał się zrewanżować starszemu szukając go w garażu, lecz został powstrzymany przez kolegów. Nowy trener Legii złożył rezygnację z pełnionej funkcji i po uporządkowaniu swojego pomieszczenia, o piątej nad ranem opuścił klub.

 

Powroty: 

 

Odkąd Sa Pinto w 1997 roku opuścił Sporting, wracał do niego jeszcze trzy razy. W 2000 roku jako piłkarz, w 2009 roku jako dyrektor sportowy, a także dwa lata później, gdy obejmował rolę trenera zespołu do lat 19. Portugalskie media dopuszczały opcję czwartego powrotu, latem 2018 roku, lecz ostatecznie do tego nie doszło. Sa Pinto był wymieniany w roli następcy Jorge Jesusa, który zdecydował się na zarobki rzędu siedmiu milionów euro w Al-Hilal. Władze Sportingu podjęły inną decyzję i postawiły na Jose Peseiro. Wszystko przez brak konsensusu w zarządzie ekipy z Alvalade w kontekście byłego trenera Stadardu. Ten, jak donosiło m.in. "O Jogo" w okresie niepewności, odmawiał negocjacji z innymi klubami. 

 

Sa Pinto wiążac się z Legią, decyduje się również na inny powrót. To przy Łazienkowskiej szkoleniowiec rozpoczynał samodzielną karierę trenerską w seniorskim futbolu, gdy zastępował Domingosa Paciencę. Tym samym podążył drogą Paulo Bento - najpierw zdobywając mistrzostwo Portugalii juniorów, a następnie trafiając dopierwszej drużyny. 

 

- Zależy mi żeby piłkarze w moim zespole tworzyli grupę przyjaciół. Każdy z nich musi mieć do mnie zaufanie - opowiadał Sa Pinto w Warszawie, na dzień przed meczem 1/16 finału Ligi Europy, który rozgrywany był w arktycznych warunkach. Ważne jest dla mnie, by prowadzona przeze mnie drużyna, miała własny styl. Taki, który może cieszyć oko. Zespół musi mieć również charakter i chęć wygrywania. Kluczowe, by cała ekipa tworzyła drużynę - dodawał zaskakując wiedzą o Legii i Macieju Skorży, który prowadził wtedy "Wojskowych". Wśród kluczowych graczy stołecznego zespołu wymieniał m.in. Macieja Rybusa, Danijela Luboję Miroslava Radovicia, z którym będzie miał się okazję spotkać również teraz. Serb jest jednym z czterech piłkarzy, którzy znaleźli się w kadrze meczowej na dwumecz z Portugalczykami. Poza nim, w tej grupie są również Artur Jędrzejczyk, Inaki Astiz oraz Michał Kucharczyk. Sporting był lepszy - w Warszawie padł remis 2:2 (Wawrzyniak, Gol - Carrico, Santos), a w Lizbonie gospodarze wygrali 1:0 po trafieniu Fernandeza.

 

- Kibice Legii stworzyli wspaniałą atmosferę, przyczynili się do tego iż było to wielkie widowisko. Chciałbym aby fani Sportingu tworzyli taką atmosferę, zrobimy wszystko aby przekonać kibiców iż warto przychodzić dla naszego zespołu na stadion. Życzę sobie aby fani naszego klubu wspierali zespół od pierwszej do ostatniej minuty tak jak robili to kibice Legii - opowiadał Sa Pinto po meczu w stolicy Polski. 

 

 

Pracę w Sportingu Sa Pinto zakończył dochodząc do półfinału Ligi Europy, gdzie lepszy okazał się Athletic Bilbao. Na wcześniejszym etapie lizboński klub zdołał pokonać Manchester City i Metalist Charków. - Kiedy ogrywasz klub taki jak Manchester City, nie możesz mówić o szczęściu. To dobra mieszana umiejętności, charakteru, siły i woli, poprzedzona mnóstwem analiz i przygotowaniem odpowiedniej strategii - twierdził. Do dobrego wyniku na arenie międzynarodowej, szkoleniowiec dorzucił finał krajowego pucharu (0:1 z Academiką Coimbra) oraz czwartą lokatę w lidze. Po pięciu kolejkach sezonu 12/13 Sa Pinto został zwolniony. 

 

"Lew" rusza w świat"

 

Sa Pinto pozostawał bez zatrudnienia przez pół roku, po czym trafił do Serbii, gdzie podpisał umowę z Crveną zvezdą Belgrad. - Szkoleniowiec trafił do klubu w momencie, gdy nie notujemy dobrych wyników i jesteśmy w psychicznym dołku. Od początku widać, że to trener, który jest eksplozywny w formie przekazu. Sa Pinto to motywator, który próbuje w nas zaszczepić agresję na boisku. Wciąż również powtarza, że zespół musi być jak rodzina - opowiadał o portugalskim trenerze po pierwszych dniach piłkarz "Czerwonej gwiazdy", Marko Vesović. Czarnogórzec, który był wtedy zawodnikiem serbskiej ekipy, teraz ponownie spotka się ze szkoleniowcem. - Ważne, by krok po kroku iść do przodu i nie oczekiwać, że od razu będzie się grało niczym Barcelona - tłumaczył Portugalczyk w pierwszych rozmowach w Belgradzie. 

 

- To szkoleniowiec, który jak najszybciej chce poznać klub i sprawdzić, na co może liczyć ze strony swoich piłkarzy. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu treningów, ile przeprowadza Sa Pinto - twierdził Filip Mladenović, który wtedy był graczem Crvenej, a teraz występuje w Lechii Gdańsk. Co ciekawe, gdy Portugalczyk trafił do Standardu, był tam również lewy obrońca. Szkoleniowiec nie zamierzał dawać szansy graczowi i skreślił go jeszcze przed pierwszym treningiem ze względu na wspólny okres spędzony w stolicy Serbii.

 

Nie minął miesiąc pracy Portugalczyka w Belgradzie, gdy skrytykował lokalną infrastrukturę i zarzucił serbskim zawodnikom brak profesjonalizmu dodając, że nie lubi się powtarzać, a na treningach musi to robić. Początek był doskonały, gdyż zespół wygrał siedem kolejnych meczów. Wielkie derby z Partizanem sprawiły jednak, że "Czerwona gwiazda" zanotowała potem trzy kolejne porażki. W tym czasie nie brakowało już stwierdzeń serbskich dziennikarzy, którzy wiedzieli w Sa Pinto egocentryka rzucającego pustymi frazesami o walce o miłości do Belgradu. W mediach podkreślano również, że szkoleniowiec niepotrzebnie traci energię na rozprawianie o pracy arbitrów i podkreślanie, że mając takie warunki jak w Partizanie, mógłby walczyć o mistrzostwo kraju. Ostatecznie Crvena była druga, tracąc do Partizana jedenaście punktów. 

 

Sa Pinto odchodził z Belgradu mając złe relacje z zawodnikami oraz z działaczami. - Nie miałem warunków do pracy, a piłkarze nie otrzymywali pensji od kilku miesięcy. Nie zrealizowano również żadnego z moich postulatów, które w formie listy zostawiłem w klubie przed wyjazdem na wakacje - mówił żegnając się z Serbią. Kolejnym przystaniem portugalskiego szkoleniowca była Grecja, gdzie najpierw dokończył sezon z OFI Kreta, a następnie trafił do Atromitosu Ateny. W sumie obie drużyny prowadził w 53 spotkaniach notując średnie punktowe na poziomie 1,53 oraz 1,26.

 

Temperament w odpowiednim miejscu

 

Portugalczyk pracując w Grecji znalazł się w odpowiednim miejscu. Będąc trenerem OFI i Atromitosu, szkoleniowiec wciąż toczył wojny z arbitrami, nazywając niektórych "niezrównoważonymi". Po spotkaniu z Olympiakosem w 2017 roku, wysyłał szkoleniowca rywali, Manolo Jimeneza, do kościoła. Wszystko w celu podziękowania Bogu za zdobycie trzech punktów. Znamienne było również to, co powiedział na jednej z pierwszych konferencji. - Nie będę tolerował przypadków braku dyscypliny - stwierdził. Trafiając do OFI, zasięgnął również wiedzy u poprzedniego trenera, dokładnie pytając o każdego z zawodników. Pierwszy sezon w nowym kraju pozwolił Sa Pinto poprowadzić zespół w 34 spotkaniach, z których w piątnastu wygrał, w siedmiu zremisował, a w dwunastu przegrał. Pod koniec sezonu nazwano go reformatorem, choć sam szkoleniowiec zasugerował, że szuka nowych wyzwań, gdyż zarząd klubu nie jest gotowy na realizację jego oczekiwań. Po zakończeniu sezonu Portugalczyk odszedł z klubu decydując się we wrześniu na ofertę z ateńskiego Atromitosu. 

 

W stolicy Grecji szkoleniowiec radził sobie gorzej, gdyż z dziewiętnastu spotkań, wygrał ledwie pięć, a w dziewięciu jego zespół remisował. Krewcy kibice kilkukrotnie wchodzili z nim w ożywione dyskusje. Portugalczyk zmienił również taktykę, coraz rzadziej krytykując na konferencjach swoich piłkarzu, a częściej dostrzegając przyczyny złych rezultatów we wszystkim dookoła. Ulubionym hasłem Sa Pinto stało się powtarzane niczym mantra na większości konferencji - "mamy mentalność zwycięzców". Doszło do sytuacji, w której stowarzyszenie kibiców Atromitosu potępiało rozwiązania szkoleniowca. Ten w lutym 2015 roku złożył dymisję nie widząc szansy na wyjście z dołka. 

 

Już po zakończeniu pracy w Grecji, do Sa Pinto odezwała się lokalna prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie korupcji. Na celowniku znalazł się m.in. mecz Atromitosu z Olympiakosem z 2015 roku, a Sa Pinto znalazł się w gronie 28 podejrzanych. - Będąc już trenerem Belenenses złożyłem wyjaśnienia i oświadczyłem, że nie byłem świadomy, by taki proceder faktycznie się odbywał - twierdził później Portugalczyk dodając, że nie rozumie, czemu ktoś próbuje wciągnąć go w wojnę. Śledczy dopytywali m.in. o zmiany personalne w drużynie tuż przed spotkaniem. Po złożeniu wyjaśnień, zarzuty względem szkoleniowca zostały oddalone. 

 

Czekając na nową pracę, Sa Pinto ponownie stał się bohaterem kroniki obyczajowej, gdy pobił się z jednym z gości na osiemnastych urodzinach jego córki. Goście w portugalskich mediach opisywali, że szkoleniowiec wpadł w szał, a nieszczęśnik, którego dopadł gniew "Lwa", opuszczał imprezę z podartą i zakrwawioną koszulą. 

 

Pasje

 

Gdy Sa Pinto przebywał na bezrobociu, choć przez chwile mógł zająć się swoimi pasjami. - Żyję futbolem od rana do wieczora, ale nie zamykam się na inne rzeczy. Bardzo lubię grać w tenisa, ale również go obserwować - nie mogę grać w piłkę przez stan moich kolan, ale na korcie wciąż mogę się pojawiać. Od dziecka kochałem również motoryzację, oglądałem wyścigi F1 oraz Moto GP, gdzie bezkonkurencyjny był Valentino Rossi. Obserwując wyścigi bolidów, trzymałem kciuki za Neslona Piqueta i Michaela Schumachera - opowiadał o swoich pasjach Portugalczyk. 

 

Szkoleniowiec mający za sobą przeszłość w Sportingu przyznawał, że gustuje w filmach opartch na prawdziwych historiach - jednym z jego ulubionych obrozów są "Skazani na Shawshank". - Godzinami mogę słuchać muzyki, zaczynając od Bacha, a kończąc na U2 czy Dire Straits - dodawał w jednym z wywiadów. Być może w szatni "Wojskowych" zabrzmi wkrótce utwór "Brothers in Arms" o towarzyszach broni. 

 

Staram się poszerzać wiedzę na temat ludzi, ich głów. To pomaga w optymalnej pracy z zawodnikami. Lider musi być zrównoważony i mieć spójną wizję. Jako trener jestem uczciwy, poważny, ale i odważny - muszę podejmować również decyzje, w których trudno o sentyment - opowiadał w jednej z rozmów 45-latek.

 

Najlepszy czas w karierze

 

Ostatni sezon był dla Sa Pinto jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym w karierze. Szkoleniowiec po pracy w Belenenses, Al-Fateh i ponownie w Atromitosie, znalazł przystań w postaci klubu, w którym kończył karierę - Standardu Liege. Po raz pierwszy w karierze, Portugalczyk przepracował z klubem cały sezon. Na taką szansę był przygotowany przedłużając wiosną 2017 roku umowę z greckim zespołem, w której zapewnił sobie furtkę w postaci odejścia do mocniejszego klubu. 

 

 

Praktycznie zawsze, Sa Pinto musi mieć adwersarza. W Crvenie był nim cały Partizan, w Grecji - trenerzy Olympiakosu. W Belgii nie potrafił znaleźć wspólnego języka ze szkoleniowcem Anderlechtu, z którym chciał się wymieniać argumentami siłowymi. Zawsze w gronie przeciwników są też sędziowie. Często dołączają również zarządy klubów, z którymi nie potrafi się porozumieć. Kiedy tak się dzieje, chce postawić na swoim, co kończyło się odejściem z kilku klubów. Różne zdanie mają o nim równiez piłkarze. Jedni go uwielbiają, inni absolutnie nie chcą się o nim wypowiadać. 

 

 

- Sa Pinto był dla mnie jak ojciec. Uwielbia piłkę nożną i mogliśmy rozmawiać o niej codziennie. Doskonale się dogadywaliśmy, bo jest świetnym i... szalonym trenerem - opowiadał o szkoleniowcu Mehdi Carcela, skrzydłowy Standardu. W ostatnich słowach jest sporo prawdy. Tylko przez rok w Belgii, szkoleniowiec zdołał szarpać się z członkami sztabu Anderlechtu czy symulować uderzenie kubkiem piwa, który w rzeczywistości spadł obok niego i nie mógł go choćby drasnąć. Dochodziły do tego agresywne wywiady w telewizji - taki był styl Portugalczyka w Belgii. Pod względem sportowym, Sa Pinto doprowadził swój były klub do wygranej w krajowym pucharze, gdzie wykazał się dystansem i nie miał nic przeciw, by jego zawodnicy parodiowali go na konferencji prasowej. W lidze zdobył wicemistrzostwo, tracąc do Club Brugge trzy punkty. 



W marcu, Sa Pinto obraził się na belgijskich dziennikarzy, przez których czuł się zbytnio krytykowany i zdecydował się nie kontaktować z mediami. Portugalczyka obrażały również doniesienia, że po sezonie zastąpi go Michel Preud'homme, który faktycznie został nowym szkoleniowcem Standardu. - Jest jedna różnica między Bogiem a Sa Pinto. Bóg nie chciałby być taki jak on - twierdził Laszlo Boloni, 102-krotny reprezentant Rumunii i szkoleniowiec Royal Antwerp. Fakt był jednak taki, że mimo krytyki zachowania Portugalczyka, dziennikarze ostatecznie twierdzili, że suchą stopą przeszedł przez większość pułapek i zanotował dobry sezon.

 

Pomysły taktyczne Sa Pinto miały wiele wspólnego z dobrym przygotowaniem fizycznym i utrzymaniem dyscypliny przez cały mecz. Podstawą szkoleniowca jest system z czwórką obrońców i aktywnymi skrzydłowymi. Na ogół stawiał również na dwóch defensywnych pomocników. Tak było w Liege, ale także we wszystkich innych klubach. Jedyny eksperyment z trójką defensorów Portugalczyk przeprowadził pracując w Arabii Saudyjskiej. Wyjściowym ustawieniem, na które stawia szkoleniowiec jest 4-2-3-1 ewoluujące do 4-4-2. Preferencje 45-latka często porównywane są do tych, które rysuje przed swoimi piłkarzami Sergio Conceicao z FC Porto, który prywatnie jest dobrym znajomym nowego trenera Legii. Kluczem do ofensywnej gry ma być skuteczna defensywa oraz porządek. Belgijscy dziennikarze podkreślali, że gdy coś nie szło po myśli Sa Pinto, ten decydował się na ogół na wstrząs. 

 

Sam szkoleniowiec bardzo często zapomina o wizerunku, który w Belgii działał na niekorzyść klubu. Trener był upominany przez zarząd, trenera uspokajali nawet piłkarze. Nikogo nie powinno zdziwić, gdy Sa Pinto w jednym z pierwszych meczów zostanie wyproszony przez sędziego na trybuny. 

 

Współpracownicy

 

Sa Pinto w Liege zadbał o grono swoich współpracowników. Teraz większość z nich trafi na Łazienkowską tworząc nowy sztab szkoleniowy. Asystentem trenera jest Rui Mota. Obaj panowie współpracują od dawna, a 39-latek prowadził już spotkania, gdy Sa Pinto musiał zasiąść na trybunach. Za przygotowanie fizyczne odpowiada z kolei Guilherme Gomes, kolejny zaufany człowiek 45-latka. Wspólną pracę zaczęli z Belenenses, a spec od motoryki ma za sobą również pracę w akademii Benfiki. - Kluczem dla trenera jest to, by gracze byli w stanie przebiec nawet trzynaście kilometrów w trakcie spotkania - tłumaczył w trakcie pobytu w Liege. 

 

Razem z Sa Pinto w Belgii współpracował Ricardo zajmujący się szkoleniem bramkarzy. Każdy zapewne kojarzy go z czasów piłkarskich, kiedy bronił dostępu do reprezentacyjnej bramki i stał między słupkami Sportingu, Realu Betis czy Leicester. Od 2011 roku zajmował się szkoleniem bramkarzy w Benfice, a z rozpoczęciem pracy Sa Pinto w Belgii, zdecydował się na pójście śladami starszego o trzy lata kolegi. W sztabie Portugalczyka znajdował się również. To ledwie 28-letni szkoleniowiec, który pracował m.in. w kobiecej drużynie Ouriense. Od ponad trzech lat współpracuje z Sa Pinto i odpowiada m.in. za kwestie analizy. 

 

Nowa fala

 

Sa Pinto trafia do Legii jako trener, który ma poukładać stołeczną drużynę. Portugalczyk ma talent do szkolenia zawodników, co pokazał w Belgii, gdzie mimo krytyki jego zachowania, zdobył uznanie. Nie ma jednak wątpliwości, że to trudny człowiek, z którego egocentryzmem muszą mierzyć się wszyscy pracownicy klubów - od zawodników po prezesów. 

 

Portugalczyk w roli trenera Legii Warszawa zadebiutuje w czwartek. Wtedy mistrzowie Polski wystąpią w rewanżowym spotkaniu z F91 Dudelange. Przy Łazienkowskiej "Wojskowi" przegrali 1:2. 


 

KlubMeczeWygraneRemisyPorażkiŚr. strzelonych/traconych goliŚr. zdobytych punktów
Sporting Lizbona (2012)30 1571.37 - 1.031,73 
Crvena zvezda (2013)111.55 - 0.82 2,18 
OFI Kreta (2013-2014)34 15 12 1.03 - 1.15 1,53 
Atromitos Ateny (2014-2015) 19 1.05 - 1.05  1,26
Belenenses (2015)26 10 0.96 - 1.62 1,23
Al-Fateh (2016)1.00 - 1.80  0,80 
Atromitos (2017)13  0.85 - 0.92 1,31 

Standard Liege (17/18)

42

20 13 1.69 - 1.17 


 1,74

Żródło: Transfermarkt.

 

Polecamy

Komentarze (180)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.