Domyślne zdjęcie Legia.Net

Rocky wrócił do Warszawy

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

08.08.2008 08:48

(akt. 20.12.2018 02:18)

Warszawskie Bródno. Osiedle przy ul. Skrajnej, obok przechodzi trasa Toruńska. Wbrew pozorom, nie jest tak głośno, jak mogłoby się wydawać. Właśnie tutaj wychował się <b>Piotr Rocki</b>. - Nie pamiętam, kiedy ktoś powiedział do mnie po imieniu. Nawet w legitymacji szkolnej byłem Rocky. Nie lubię, kiedy ktoś mówi do mnie per pan. Panowie, to na wojnie wyginęli. Ja jestem Rocky - mówi.
Coś jest w nim z tego filmowego "Rocky'ego". Charakter, wola walki, ambicja i zaangażowanie. Nie tylko na boisku, ale i prywatnie. Te cechy wykształciła w nim praska część Warszawy. - Charakter odziedziczył po mnie - uśmiecha się mama zawodnika, pani Aleksandra. - Od małego nie dawałem sobie w kaszę dmuchać, jak dostałem bęcki, za wszelką cenę dążyłem do tego, żeby oddać. Jak nie udawało się ręcznie, były inne sposoby. Zawsze można było kogoś dorwać, zrobić jakiś numer, przykuć do ławki. Każdy miał swój teren i nikt spoza podwórka nie był mile widziany. Jak przychodził jakiś chłopak do „naszej" dziewczyny, normalne było, że bez flaszeczki nie wejdzie. Ktoś nowy też musiał zrozumieć, o co chodzi. Z otwartymi rękami nikt go nie witał. Musiał udowodnić, że się nadaje - opowiada Rocki. Jemu samemu też nieraz przyszło to robić. - Jak trzeba było iść za kogoś dostać po gębie, szedłem z przyjemnością. Szczególnie za przyjaciół. Tak pokazywało się charakter. Kto nie dotrzymywał słowa, na Bródnie nie miał racji bytu. Szacunek zdobywałem sobie tym, że nigdy nikomu nie odmówiłem pomocy. Byliśmy jedną ekipą. Kiedy przychodzili dużo starsi od nas i wyrzucali nas z boiska, to z miejsca sypnęło się takiemu wianuszek bluzg albo opluło i w długą. Jak widać, już za młodu robiłem szybkość. Jak to nie pomagało, to stawało się za winklem, czekało, aż wypadnie im piłka i przebijało. Miał człowiek fantazję - wspomina. Wychowywało nie tylko podwórko, ale i życie. Pracująca mama, opiekujący się nim babcia i dziadek, jeszcze mieszkająca z nimi siostra cioteczna, tak wyglądała codzienność w jego domu. - Wytrwałem. Mama zawsze mi powtarzała, że jak sobie pościelę, tak się wyśpię. Zaznaczyła, że jak się w coś wpakuję, to moja sprawa, święty nie byłem, zdarzało się pokombinować. Ale szybko odszedłem od tych rzeczy. Wolałem zapracować. Ojciec mojego przyjaciela Krzyśka miał firmę cykliniarską. Płacił dobrze, pracowaliśmy po 12-14 godzin. Było i na dyskotekę i na ciuchy. Był pokaz mody, w Adidasie się chodziło - mówi. To też moja wina Rocki musiał zjeździć pół Polski, aby w końcu wrócić do stolicy i zagrać w Legii. - Pamiętam, jak na początku płakał, kiedy nie udało mu się trafić do Legii. Pytał: „Mamo, dlaczego wszędzie się na mnie poznają, a nie tu". Teraz, kiedy wreszcie mu się to udało, jestem niezmiernie szczęśliwa - wspomina mama Piotra. Mało kto wie, że 15 lat temu starał się o angaż w Legii. - Wojtek Kowalczyk, mój kolega ze szkoły, już był. Więc i ja postanowiłem spróbować. Pojechałem na obóz zimowy, jeszcze za Janusza Wójcika. Nigdy nie byłem typem wytrzymałościowca. Zasuwanie 50 km bez sensu to nie dla mnie - mówi. Po 11 latach, jak sam to nazywa, tułaczki, podpisał kontrakt przy Łazienkowskiej. - Szedłem na rozmowy w Grodzisku, kiedy zadzwonił telefon. Anonimowy. Usłyszałem, że jeśli jeszcze nie podpisałem nowej umowy, to za dwie godziny zadzwoni do mnie trener Urban. Myślałem, że ktoś mnie wypuszcza. Okazało się, że nie. Zawsze twardo stąpałem po ziemi, ale teraz nogi się pode mną ugięły. Trener spytał, czy chcę grać w Legii. Odpowiedziałem, że nie musi pytać. Zaraz wsiadam do samochodu i podpisujemy co trzeba - uśmiecha się zawodnik. Na początku w Legii nie miał łatwo, kibice go nie zaakceptowali. - To była trudna sytuacja. Po incydencie z mamą, kiedy brzydko ją potraktowano, nie pozostałem dłużny. Teraz dostałem trochę "jobów", ale mi się należało. Dla kibiców znak, który ja znieważyłem jest świętością. Jak dla mnie rodzina. Kiedy krzyknęli, że mam podejść, to mi przebaczą, nie zastanawiałem się nawet chwili. Pogodziliśmy się jak dżentelmeni - nie ukrywa radości. Rocki ma nie tylko wzmocnić Legię piłkarsko, ale i w szatni. Taką rolę pełnił w Grodzisku Wielkopolskim. - Odejście Rockiego to jakby wyrwać drużynie serce - stwierdził trener Jacek Zieliński. - Jeśli chce się walczyć o najwyższe cele, trzeba pokazać charakter. Nigdy nie odstawiać nogi, jak trzeba, to przypieprzyć na boisku - twierdzi Rocki. Wszystko albo nic Życie go nie rozpieszczało. Różnie mogłoby się potoczyć, gdyby nie piłka nożna. - Postanowiłem być piłkarzem. Jestem dumny z tego, że wszystkiego dorobiłem się sam. Zawsze wielkim oparciem dla mnie była żona Ewa. Dzięki niej, nawet po niepowodzeniach, nigdy w siebie nie zwątpiłem. Mamy dwóch wspaniałych synów, Dennisa i Kevina. Imiona oczywiście po piłkarzach, Bergkampie i Keeganie. Czasem wrócę do domu, oni czekają, a ja na nich łupnę, krzyknę, bo nie mogę przeżyć, że frajersko przegrałem mecz Ale chłopcy wiedzą, że to złość sportowa, że tata się wyśpi i mu przejdzie. Są świadomi, że piłce trzeba oddać wszystko. Albo się za to bierzesz, albo nie ma tematu - kończy „Rocky". Autor: Adam Dawidziuk

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.