Rybus: Przydałaby się konkurencja
05.01.2010 09:34
- Przygodę z futbolem rozpocząłem równo 10 lat temu. To właśnie wtedy w Łowiczu odbywał się turniej dla młodzieży, w którym wziąłem udział ze swoją szkołą. Rok później wystartowaliśmy po raz kolejny i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że sporadyczne występy w tego typu rozgrywkach mi nie wystarczają. Postanowiłem zapisać się do klubu. Co ciekawe, Pelikan nie prowadził wtedy naboru do mojego rocznika. Dlatego też od początku trenowałem z chłopakami o rok starszymi. W późniejszym okresie dodało mi to wiele pewności siebie. Bardzo duży wkład w mój rozwój miał trener Henryk Plichta, który prowadził mnie prawie sześć lat - wspomina Maciek.
Później był okres w szkółce w Szamotułach. - I grając tam dostałem propozycję z warszawskiego klubu. Głównymi zwolennikami mojego transferu byli dyrektor sportowy klubu Mirosław Trzeciak i Marek Jóżwiak. To oni mówili moim rodzicom, że widzą we mnie olbrzymi potencjał i obiecywali, że po roku powinienem przebić się do kadry pierwszego zespołu. W trakcie negocjacji z Legią trener Szmyt załatwił mi jednak testy w Wolfsburgu. Pojechałem na zgrupowanie niemieckiej drużyny do Hamburga, gdzie trenowałem z pierwszym zespołem przez kilka dni. Akurat wtedy w kadrze zespołu był Jacek Krzynówek, który bardzo mi pomagał. Działacze niemieckiego klubu nie mogli się jednak zdecydować, czy chcą mnie od razu ściągnąć do siebie. Kiedy przez kilka dni nie otrzymałem konkretnej odpowiedzi, postanowiłem podpisać umowę z „Wojskowymi". Chciałem spróbować sił w dobrym klubie, bo czułem, że mój czas w Szamotułach dobiegł już końca. Spory wpływ na moją decyzję mieli oczywiście rodzice. Nie chcieli, bym tak szybko wyjeżdżał za granicę. Wiadomo, że dla bardzo młodego człowieka, jakim wtedy byłem, mogło się to skończyć różnie. Legia zapewniła mi wszystko, co potrzeba, bym mógł się rozwijać, a w dodatku tata z mamą mieli większą kontrolę nad tym, co robię - tak Rybus wyjaśnia powody, dla których zdecydował się przenieść do Warszawy.
I tak trafił do Legii, która nigdy nie była klubem jego marzeń. W Łowiczu króluje bowiem Widzew. Rybus jako młody chłopak kibicował właśnie drużynie z Łodzi. - Nic w tym dziwnego. Ten klub cieszy się największą sympatią w moim rodzinnych stronach. Po przyjściu do Legii miałem z tego powodu trochę problemów. Teraz koledzy z podwórka przyzwyczaili się jednak do tego, że gram na Łazienkowskiej i po udanych meczach również mi gratulują - mówi.
Obecnie jest podstawowym zawodnikiem Legii, zadebiutował w reprezentacji stawia sobie następne cele - gra na Euro 2012. - Nie chcę jednak, by balon został za bardzo napompowany. Gra w Euro 2012 roku to moje wielkie marzenie, ale... nic na siłę. To nie jest tak, że muszę tam być. Jeśli będę się rozwijał tak jak dotychczas, to myślę, że mam duże szanse na kolejne powołania. Muszę się jednak pilnować, bo na kredyt nikt mnie do występów w reprezentacji nie zaprosi - zdaje sobie sprawę piłkarz.
Problem w tym, że w ostatnich miesiącach Rybus nie ma żadnej konkurencji w Legii. Piłkarze, którzy teoretycznie mogli by walczyć z nim o miejsce w podstawowym składzie, albo okazywali się za słabi na warszawski klub, albo trapiły ich kontuzje. - Na pewno nie jest to dobre, że gdy tylko jestem zdrowy mam pewność, iż będę grał. Przez to nie zawsze potrafię się zmobilizować, by dać z siebie wszystko na treningach. To trochę podświadome, bo wiem, że i tak wystąpię w kolejnym spotkaniu. Z tego co słyszałem działacze intensywnie poszukują kogoś na moją pozycję. Nie wiem jeszcze, co to za zawodnik, ale na pewno nie boję się rywalizacji. Gdyby tak było, jeszcze dzisiaj musiał bym zakończyć karierę - mówi.
Faktycznie, Maciek był w zeszłej rundzie bardzo eksploatowany. On potrzebuje godnego konkurenta na swojej pozycji, by zbyt szybko nic osiadł na laurach. W jego grze widać jeszcze pewne złe nawyki. Zbyt długo przetrzymuje piłkę, chce mieć wpływ na każdą akcję zespołu. Zwracamy mu na to uwagę, ale bez drugiego piłkarza na jego pozycji ciężko Maćkowi to wszystko wyeliminować. Czując na plecach oddech konkurenta zawodnik nieustannie pracuje nad sobą, by nie stracić miejsca w składzie. Myślę, że w rundzie rewanżowej „Ryba" będzie miał wreszcie godnego siebie konkurenta - dodaje Jacek Magiera.
Tylko jedna rzecz do dzisiaj nic daje Maćkowi spokoju. - Uczciwie przyznaję, że zawaliłem szkołę. Trenerzy bardzo cisnęli mnie i Ariela Borysiuka, byśmy zrobili przynajmniej maturę. Pilnował tego przede wszystkim Magiera, ale Urban również kilka razy ostro nas ochrzanił. Był okres, w którym sumiennie podchodziliśmy do edukacji. Później coś nam strzeliło do głowy. Niestety, wiadomo jak to jest - nie pójdziesz na zajęcia raz, drugi i odechciewa się kompletnie. Mnie została do zrobienia ostatnia klasa liceum i obiecuję, że w końcu ją skończę. Widzę, że grając zawodowo w piłkę nożną można mieć przynajmniej wykształcenie średnie. Wielu kolegom to się udało, dlatego ja również łatwo się nie poddam i przy najbliższej możliwej okazji wrócę do nauki - obiecuje „Ryba". - Wielokrotnie powtarzam piłkarzom, że nie wymagam od nich bycia prymusami. Niech przynajmniej płynnie przechodzą z klasy do klasy. Maciek musi mieć chęć do zdobycia wykształcenia. Na razie to chyba mnie bardziej na tym zależy niż jemu - mówi Magiera.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.