Ryszard Szul: Zawsze jestem winny temu co złe
04.06.2009 12:56
Legia zakończyła sezon, nie zdobyła w nim żadnego trofeum. Po takiej porażce zawsze szukani są winni. Kibice mają dwóch winowajców, jednym z nich jest asystent trenera <b>Ryszard Szul</b>. - Sami sobie jesteśmy winni, ze nie zdobyliśmy mistrzostwa. Wystarczyło gdzieś tam dostawić nogę, gdzieś się nie zagapić. W innym przypadku wystarczyło, że sędzia zobaczyłby zagranie ręką u rywali. Wtedy ocena zespołu byłaby zupełnie inna. Zawodnicy byliby fantastycznie przygotowani fizycznie, aż do pierwszego przegranego meczu. Po pierwszej porażce zawsze ktoś musi być winny. Najczęściej według kibiców winny jestem ja - mówi dla Legia.Net Szul. Poniżej zapis rozmowy, w której trener odpowiada na zarzuty kibiców pojawiające się w internecie. Zapraszamy do lektury.
Jest Pan trenerem od przygotowania fizycznego. Co dokładnie należy do Pana obowiązków?
- Tak dokładnie to jestem asystentem trenera Jana Urbana i nazywany jestem trenerem od przygotowania fizycznego. Przeprowadzam rozgrzewki i realizuję założenia treningowe ustalone przez trenera Urbana. Do moich obowiązków należy również przeprowadzanie testów fizjologicznych na podstawie których określamy intensywności z jakimi trenują i ćwiczą piłkarze. Planuję testy określające poziom siły, szybkości, mocy i wyniki tych testów przekazuję trenerowi. W oparciu o moje sugestie trener opracowuje plan przygotowań.
Jaki jest Pana realny wpływ na przygotowanie fizyczne piłkarzy? Trener Urban dzwoni ponoć z tymi sprawami do znajomego z Osasuny Pampeluna.
- Trudno się dziwić, jest to fachowiec z najwyższej półki, ostatnio trener w Atletico Madryt a obecnie reprezentacji Meksyku. Trener Urban współpracował z nim przez kilka lat. Juan był zresztą w Polsce, miałem okazję z nim rozmawiać, przemiły i przesympatyczny człowiek. Wymieniliśmy się opiniami i poglądami na temat metod w Polsce, Hiszpanii i Anglii gdzie byłem na stażu. Nie obce mi są również metody francuskie, które poznałem przez okres pracy z panem Kasperczakiem. Natomiast wiadomo, że trenerowi Urbanowi bliższa jest szkoła hiszpańska i dlatego konsultuje się z Juanem. Wydaje mi się to normalną sprawą. Ja również, jeśli mam jakieś wątpliwości to konsultuje się z profesorem Żołądziem a nie z nikim innym.
W opinii kibiców jest Pan w Legii winien wszystkiemu co złe. Jest Pan obwiniany za kontuzje, złe przygotowanie. Co bym Pan odpowiedział tym, którzy twierdzą, że zespół jest źle przygotowany do sezonu, człapie w jednostajnym tempie, nie ma dynamiki?
- Kibice rzeczywistość boiskową postrzegają często przez pryzmat wyniku. Jeśli zespół przegrywa to od razu wydaje się, że biega wolniej i mniej. Podejrzewam, że gdyby Chini trafił w Krakowie, gdybyśmy wygrali z Lechem to przygotowanie zespołu byłoby oceniane zupełnie inaczej. Prawda jest taka, że nie zawsze jest tak jak to widać z boku. Mamy obiektywne dane z systemu Amisco, który monitoruje mecze piłkarskie. Tej technologii nie da się oszukać, to maszyna która liczy prędkości, ilości celnych podań, dystans. Praktycznie zliczane jest wszystko poza tym co się dzieje w powietrzu. Według tych danych na tle innych drużyn wypadamy zawsze bardzo dobrze. Chociaż nie jest tak, że średnia w naszej drużynie to około 11,5 kilometra, a u przeciwnika 9 kilometrów. Obecnie poziom przygotowania motorycznego oraz możliwości zawodników są bardzo wyrównane. Różnice są więc w setkach metrów i wynikają często z sytuacji boiskowej lub dyspozycji dnia. Nie zawsze jest tak, że przygotowanie fizyczne ma wpływ na przebieg meczu. Zdarza się często, że drużyna mniej i wolniej biegająca wygrywa mecz. Możemy też zaobserwować inne zjawisko; po zdobytej bramce w piłkarzy wstępują nowe siły. Biegają, wyprzedzają choć wcześniej ta sztuka im się nie udawała.
Naprawdę na tle innych zespołów wypadamy tak dobrze?
- Mogę porównać wyniki z Amisco ze wszystkich meczów Legii na własnym stadionie jak również wyniki testów diagnostycznych, które wykonywałem w Jagiellonii, Arce, Wiśle czy Lechu Poznań. Legioniści pod względem wydolności fizycznej zdecydowanie przewyższają zawodników Wisły Kraków z czasów mojej pracy w tym zespole, piłkarzy Lecha czy Jagiellonii. Umiejętność gry w piłkę, sytuacje na boisku i taktyka to rzeczy, które dziś mają największy wpływ na wynik meczu. Przygotowanie również, ale nie w takim wymiarze o jakim się mówi – dziś to kwestia bardzo wyrównana.
Jednak drużyny Okuki czy nawet Wdowczyka potrafiły wygrywać mecze w końcówkach spotkań. Tamte ekipy potrafiły zabiegać rywala, ale wtedy obowiązywało tzw. ładowanie akumulatorów czy biegania po górach.
- Te końcówki spotkań to przede wszystkim charakter zawodników a nie naładowane akumulatory. Tak naprawdę nie ma żadnych fizjologicznych przesłanek aby twierdzić, że morderczy trening przez 4 tygodnie pozwoli na rozstrzyganie meczów w samych końcówkach w całym cyklu rozgrywek. Byli tacy trenerzy, którzy aplikowali swoim podopiecznym cztery treningi dziennie. Taka ilość jednostek nie spowodowała jednak po kilku tygodniach, ze piłkarze mogli jak równy z równym rywalizować z Manchesterem United. Dlaczego? Dlatego, że elementem treningu jest również odpoczynek i jeżeli zostaną zaburzone proporcje pomiędzy nimi to doprowadzimy do przetrenowania piłkarzy a nie wysokiej formy sportowej. W okresie przygotowawczym trwającym kilka tygodni możemy przygotować zawodników do pierwszych meczów w sezonie. Potem praca musi być kontynuowana z zachowaniem proporcji pomiędzy pracą i odpoczynkiem. Nie ma cudów, nie da się ładować akumulatorów na cały sezon. Gdyby tak było, to trenowałby się po szesnaście godzin dziennie. Żaden zawodnik jednak by tego nie wytrzymał. Czytając fora internetowe dowiaduję się, że kibic byłby usatysfakcjonowany, kiedy schodzący z treningu zawodnik wymiotowałby ze zmęczenia, a trener jeszcze stałby nad nim i poganiał go batem. Ale nie tędy droga. Obciążenia o maksymalnej intensywności są konieczne ale nie przez cały czas cyklu treningowego.
Wspomniał Pan o swojej pracy w Wiśle Kraków. W Internecie często można przeczytać opinie, że Wisła zaczęła grać, jak trener Szul odszedł z Krakowa.
- Z Wisłą zdobyłem cztery tytuły mistrza Polski, zawodnicy tego klubu potencjałem wydolnościowym czyli cechami wrodzonymi byli dużo, dużo słabsi od obecnych piłkarzy Legii. Mimo to piłkarze Wisły wytrzymywali bez żadnego problemy całe mecze a jak było trzeba to i dogrywkę. Tak więc potrafiłem przygotować dużo słabszy wydolnościowo zespół do gry przez 120 minut. Kiedy wygrywaliśmy Mistrzostwa Polski byłem dobrym trenerem. Kiedy wygrywaliśmy kolejne mecze eliminacji LM lub pucharu UEFA byłem bardzo dobrym trenerem. Przegraliśmy z Realem Madryt i już stałem się złym trenerem, byliśmy źle przygotowani. Tymczasem biegaliśmy więcej niż Real i nawet szybciej niż Hiszpanie. Przegraliśmy dlatego, że piłkarsko ten zespół był od nas lepszy, potrafił grać w piłkę. To jednak ze mną Wisła świętowała cztery tytuły mistrza kraju. Dopiero jak został zwolniony trener Engel, przyszedł Dan Petrescu ze swoją ekipą i trenerem od przygotowania fizycznego. Był to trener z Włoch, który posługiwał się metodami bardzo prymitywnymi jak z czasów głębokiego komunizmu. Były to metody, które z czasów swojej młodości mógł pamiętać pan Petrescu i dlatego je aprobował. Skończyło się to ósmym miejscem w tabeli, najgorszym od wielu lat. Z Wisły zostałem zwolniony kilka miesiące po przyjściu pana Petrescu w chwili gdy byłem na stażu trenerskim w Anglii w drużynie Wolverhampton.
Trener Szul jest w Legii często obwiniany za kontuzje mięśniowe zawodników Legii.
- Kontuzje mięśniowe takie jak np. naderwanie mięśnia czterogłowego się zdarzają w sporcie wyczynowym. Ale faktem jest, że niektóre ćwiczenia mogą mieć wpływ na ich powtarzalność. Kiedyś w AZSie Kraków po okresie przygotowawczym u jednego z trenerów wszyscy sprinterzy zaczęli zrywać mięśnia dwugłowe. Po analizie okazało się, że pewne partie mięśni były za silne w stosunku do innych. W przypadku naszych piłkarzy trudno powiedzieć czy też tak było. Nie mamy specjalistycznej aparatury żeby zbadać poziom poszczególnych grup mięśniowych. Czasem piłkarz ma na okrągło kłopoty z jednym mięśniem np. dwugłowym ponieważ takiej jest konstrukcji, jest uwarunkowany genetycznie. Wprawdzie na ile jest to możliwe indywidualizujemy trening a mimo to trudno jest uchronić przed kontuzją zawodnika, który ma do tego skłonności. Zawodnicy pracują na granicy swoich możliwości. Jeśli ta granica, która jest bardzo płynna, zostanie przekroczona to zawodnicy łapią kontuzje.
W Legii kontuzje mięśniowe dotyczą zawodników, którzy wcześniej już mieli podobne problemy. Mamy rehabilitantów, lekarza i razem wykonujemy działania, które mają temu zapobiegać. Jest to prewencja, dodatkowe ćwiczenia. W ferworze walki na boisku trudno jest jednak uniknąć kontuzji, gdyż jest to gra kontaktowa.
Co do samego zarzutu wobec mnie zawartego w pytaniu to cały czas badamy, analizujemy czy coś jest na rzeczy. Cały czas badamy i poddajemy analizie wszystko co robimy. Będziemy teraz wykonywać dodatkowe badania aby znaleźć przyczyny kontuzji, które cyklicznie się powtarzają u zawodników.
Jako fizjolog pracuje Pan już parę ładnych lat i ma nie małe sukcesy. Proszę się trochę pochwalić
- Prawie przez dziesięć lat współpracowałem z Robertem Korzeniowskim, zdobył cztery złote medale olimpijskie. Współpracowałem z najlepszą polską triathlonistką, z kolarzami górskimi w tym z czterokrotnym olimpijczykiem Markiem Galińskim, najbardziej utytułowanym polskim kolarzem górskim, sześciokrotnym mistrzem Polski w Cross Country i dwukrotnym w maratonie MTB. To są dyscypliny wytrzymałościowe. Wcześniej pracowałem ze sprinterami i wieloboistami a więc w dyscyplinach szybkościowo – siłowych. Byłem w sekcjach lekkoatletycznych AZS-AWF i Wawelu Kraków, gdzie moi zawodnicy zdobywali Mistrzostwa Polski, bili rekordy krajowe. Współpracowałem także z Polskim Związkiem Narciarskim. Byłem tam kierownikiem zespołu metodyczno – szkoleniowego. Justyna Kowalczyk miała wtedy zaledwie 17 lat, jak robiłem jej testy i zaczynał z nią pracować trener Aleksander Wierietielny. Zbieraliśmy pierwsze doświadczenia ze skoczkami m. in. sprawdzaliśmy poziom emocji na skoczni, ocenialiśmy poziom stresu i jego wpływ na wynik. Kibice często się śmieją ze mnie, gdy mówię o emocjach zawodnika na boisku. Wydaje im się, że zawodnik nie ma prawa denerwować się i przeżywać swojego występu na boisku. Ma mieć nerwy ze stali i nie przejmować się niczym i nikim, ani co o nim mówią ani co o nim piszą. Ma być szybki, wytrzymały, strzelać decydujące karne, nie mylić się i wygrywać. Zawsze wygrywać.
A propos emocji. Wyobraźmy sobie krawężnik. Przejście po nim jest dla każdego dziecinnie łatwe. Nieco trudniej będzie, gdy ten krawężnik umieścimy na wysokości kilku metrów a prawie niemożliwe, gdy będzie się on znajdował na wysokości wieżowca. Podobnie jest z zawodnikiem. Sparing jest prostym wyzwaniem. Im wyższa stawka meczu tym emocje z nim związane są większe. Emocje te jednych mogą pobudzać a innym wręcz wiązać nogi.
Piłkarze są ludźmi, nie automatami, każdy z nich ma swoje życie osobiste, swoje wnętrze, które może wpływać na zachowania na boisku. Trenerem jestem od 1976 roku więc trochę doświadczeń się uzbierało i po tylu latach pracy mogę stwierdzić, że większość zdolności motorycznych jak również psychika są uwarunkowane genetycznie i w niewielkim stopniu podlegają wytrenowaniu, czyli: dobrym piłkarzem trzeba się urodzić.
Panie Trenerze, skoro zawodnicy Legii są dobrze przygotowani, mają dobrą opiekę to skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?
- W tym sezonie brakowało nam przede wszystkim szczęścia i skuteczności, było też kilka pomyłek sędziowskich. Na pewno tytułu mistrzowskiego nie zdobyliśmy na własne życzenie. Sami jesteśmy sobie winni – piłkarze, trenerzy gdyż wszystko było w zasięgu ręki. Wystarczyło gdzieś tam dostawić nogę, gdzieś się nie zagapić. W innym przypadku wystarczyło, że sędzia zobaczyłby zagranie ręką u rywali. Wtedy byłoby zupełnie inaczej, zawodnicy byliby fantastycznie przygotowani fizycznie, aż do pierwszego przegranego meczu. Po pierwszej porażce zawsze ktoś musi być winny. Najczęściej według kibiców winny jestem ja.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.