Ryzyko duże, ale niezbędne
17.09.2008 00:57
Polityczne i biznesowe przepychanki oraz nierzadko groteskowe kłótnie trwały pięć lat. Jutro klamka zapadnie. Radni Warszawy powinni zaakceptować wydatek 456 mln zł na nowy stadion Legii. W końcu. Nasze miasto, choć największe i najbogatsze w kraju, pod względem obiektu piłkarskiego, którym mogłoby się poszczycić, zostało w ostatnim czasie lata świetlne za Krakowem i Poznaniem. To jedynie wierzchołek góry lodowej. Radni będą musieli jutro powiedzieć „tak“ lub „nie“, ale sprawa stadionu Legii nie jest czarno-biała. Jest równie polityczna co biznesowa, a takie najłatwiej określić różnymi odcieniami szarości.
Polityk obieca wszystko
Bezpłatne przedszkola za stadion – to najnowsza propozycja radnych stołecznej lewicy. Bez ich głosów Rada nie zgodzi się na przebudowę obiektu przy ul. Łazienkowskiej za miejskie pieniądze.
Budowa stadionu Legii jest skażona polityką od samego początku. Odpowiednią spółkę, która miała się zajmować tą sprawą, powołano równo pięć lat temu. Tylko dwukrotnie wydawało się, że sprawa jest w miarę klarowna i ulega przyspieszeniu – gdy politycy mieli interes, by tak ją postrzegano.
Najpierw, w styczniu 2004 roku, swoje obietnice złożył Lech Kaczyński. – Do 2006 roku, za 150 mln zł, miasto zbuduje nowy stadion Legii. Własnymi siłami – obiecywał ówczesny prezydent stolicy.
W listopadzie 2006 roku mieliśmy kolejny pozorny przełom. Powód? Kazimierz Marcinkiewicz, pełniąc obowiązki komisarza miasta, szykował się do prezydenckiego wyścigu z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
– Stadion Legii powstanie w ciągu trzech lat. Miasto wyłoży na ten cel 200 mln złotych – przekonywał Marcinkiewicz, przedstawiając z dumą harmonogram budowy. – Chylę czoła przed panem Marcinkiewiczem – komentował prezes Legii Piotr Zygo.
Czołobicie było zrozumiałe. Licząc na wsparcie kibiców Legii i – przede wszystkim – właścicieli klubu, koncernu ITI, Marcinkiewicz podpisał z tymi ostatnimi umowę o wieloletniej dzierżawie obiektu. Niebywale korzystną dla klubu.
To właśnie renegocjacja tej umowy była w ostatnich miesiącach solą w oku warszawskich radnych. Szefowie ITI nie chcieli iść na ustępstwa i trudno im się dziwić. Przyparci do muru zgodzili się jednak na podniesienie rocznego czynszu, który będą płacić miastu za użytkowanie nowego stadionu (z 700 tys. do 3,7 mln zł) oraz zwiększenie z dwóch do sześciu liczby imprez, które w każdym roku władze miasta będą miały prawo nieodpłatnie zorganizować na obiekcie. Sukces? Politycy tak to oczywiście przedstawiają. Nawet ci, którzy byli dotychczas przeciw inwestycji, o ile sami cokolwiek na tym zyskują (patrz: lewica i jej pomysł z bezpłatnymi przedszkolami).
Wędka i rybki. A przynęta?
Wystarczy tej polityki, wróćmy do meritum. Czy wyłożenie 380 mln złotych na budowę obiektu nie okaże się zbytnią rozrzutnością (prawie 80 mln miasto odzyska od państwa ze zwrotu podatku VAT)? Aby tak się nie stało, właściciele klubu muszą dotrzymać swoich obietnic. Nie chodzi bynajmniej o warunki dzierżawy, lecz o drużynę Legii oraz jej przyszłość. I tu pojawiają się poważne wątpliwości.
„Dajcie nam wędkę (czytaj: stadion), a będziemy łowić złote rybki (czytaj: stworzymy drużynę na miarę Ligi Mistrzów)“ – apelują od lat do władz miasta właściciele klubu.
W renegocjowanej umowie zobowiązują się jednak tylko do tego, że zespół będzie występował w... polskiej ekstraklasie. Biorąc pod uwagę, że po II wojnie światowej Legia nigdy do niższej klasy rozgrywkowej nie spadła, niewielka to obietnica. Tymczasem walka o mistrzostwo Polski nie zapełni 32-tysięcznego obiektu kibicami. Warszawa to nie Kielce, Zabrze czy nawet Poznań. Aby klub miał szansę zdobyć dziesiątki tysięcy nowych kibiców, musi zacząć odnosić prawdziwe sukcesy – w europejskich pucharach. A żeby tego dokonać, jego właściciele, trzymając już mocno w rękach wędkę, muszą jeszcze na haczyk założyć odpowiednią przynętę, czyli na budowę składu wyłożyć dużo większe pieniądze. Ostatnio władze ITI twierdziły, że – w związku ze zwiększonym czynszem – będzie o to ciężko. Wypada to stwierdzenie traktować tylko jako element taktyki negocjacyjnej. W każdym innym przypadku inwestycja naprawdę straciłaby sens. Podniesienie budżetu klubu z Łazienkowskiej z 30 do 33 mln złotych nic nie da. Trzeba go co najmniej podwoić.
Pozyskanie nowych fanów to najtrudniejsze wyzwanie, przed którym stoją szefowie ITI. Pal licho trwający już od ponad roku konflikt z obecnymi kibicami. Z nimi trudno będzie zakopać topór wojenny. Zresztą z ich częścią nawet nie warto iść na jakikolwiek kompromis. Zdobycie nowych nie będzie jednak proste. Po pierwsze – kibicowanie Legii, ze względu na wydarzenia ostatnich lat, niezbyt dobrze kojarzy się znacznej części mieszkańców stolicy. Po drugie – większość z ponad dwóch milionów ludzi, którzy mieszkają w naszej aglomeracji, pochodzi z innych rejonów kraju. To przekłada się również na ich piłkarskie sympatie.
Legia zasługuje na stadion
Znaków zapytania co do tego, jak zostanie użyta wędka, na którą wydamy niemal 400 mln zł, jest zresztą więcej. To niewątpliwie ryzykowna inwestycja.
Ryzyko rezygnacji z niej jest jednak jeszcze większe. W obecnej sytuacji Warszawa nie pozbędzie się problemu całkiem sporej grupy ludzi terrozyjach obiekt przy Łazienkowskiej. Legia wciąż będzie najlepiej rozpoznawalną sport
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.