Sebastian Kieraś – 12 lat w Hiszpanii, testy w Lechu, gra w Legii
09.04.2023 12:00
– Moi rodzice, którzy są Polakami, przenieśli się do Hiszpanii do pracy – tak, jak zresztą wujkowie. Mama i tata zakładali, że będzie to krótki pobyt, przeprowadzka na 2-3 miesiące, ale wyszło tak, że spędzili tam 16 lat.
Urodziłem się w Valladolid, gdzie mieszkałem przez 12 lat. Z opowieści mamy wiem, że gdy chodziliśmy na spacery, zakupy, to ja, mały chłopiec, widząc małe boisko, za każdym razem brałem ją za rękę i mówiłem: "Chodź, zobaczmy, jak inni grają". Do 12. roku życia występowałem w małych, lokalnych klubach. Jako 4-latek trafiłem do San Isidro, później reprezentowałem U.D Sur oraz Juventud Rondilla. Potem Hiszpania znalazła się w kryzysie, tata stracił pracę i wróciliśmy do rodziny, do Polski. Nie chciałem opuszczać Valladolid, znajomych, tamtejszy język opanowałem do perfekcji. Zmiana nie okazała się trudna, polski znałem z domu, więc gdy zacząłem tu chodzić do szkoły, to nie miałem problemów.
Co pamiętasz z gry w tych mniejszych, lokalnych zespołach z Valladolid?
– Każda z tych drużyn, które reprezentowałem, grała w lidze z Realem Valladolid, czyli klubem mającym pierwszy zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii. Co ciekawe, w każdym meczu przeciwko tej ekipie udawało mi się zdobyć bramkę, czasami dwie. Pamiętam, że w jednym spotkaniu strzeliłem z połowy boiska, skutecznie lobując golkipera. Innym razem, przy wyniku 2:2, trafiłem na 3:2 w ostatniej minucie. Wiadomo, byłem młody, więc nie jest to nie wiadomo co, ale to miłe wspomnienia.
Obecnie grasz w środku pola, czasami na stoperze. Jak było w Hiszpanii?
– O dziwo, za dzieciaka występowałem na skrzydle. Byłem bardzo szybki, strzelałem dużo goli, ale jeden z trenerów zauważył, że jestem mądrym zawodnikiem, który bardziej lubi grać w piłkę, niż się ścigać. Gdy miałem 7-8 lat, to przeszedłem na środek pomocy. I tak zostało do teraz.
Czego najbardziej nauczono cię w Valladolid?
– Techniki, co jest logiczne. Zwracano na nią szczególną uwagę. Zamiast aspektów motorycznych, była np. gra dołem. Bardzo rzadko posyłaliśmy górne podania, zwłaszcza w młodszych kategoriach, choćby z tego względu, że bramkarze nie mieli tyle sił, by mocniej wybić piłkę z własnego pola karnego. Za każdym razem były krótkie podania. Zdarzały się straty, ale nacisk na taką grę został w pamięci. W treningach ciągle mieliśmy gierki, wszystko się w nich zawierało, co powodowało, że poza nimi nie było wielu sprintów czy finalizacji.
Technika to jeden z twoich atutów?
– Dużo trenerów mówi, że moją zaletą jest właśnie technika, a także krótkie podania czy funkcjonowanie w tzw. małej grze. Ważna na mojej pozycji jest asekuracja zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Jak mamy piłkę, to daję bezpieczną linię podania. Z kolei gdy rywal jest w posiadaniu, to przewiduję, gdzie może dojść do straty.
Umiejętność przewidywania pokazałeś m.in. w niedawnym meczu Legii II z Pogonią Grodzisk Mazowiecki. Nie dość, że na dużym spokoju odebrałeś piłkę na własnej połowie, to po chwili prostopadle podałeś do Jakuba Jędrasika, który strzelił gola.
– Zgadza się. Czułem, że dojdzie do takiego zagrania, przeciwnik źle przyjął piłkę, przechwyciłem ją, miałem dużo miejsca, mocno podałem, "Jędras" się fajnie zabrał i skończył akcję, ustalając wynik spotkania na 2:0.
Co należy do twoich mankamentów?
– Trenerzy często powtarzają, bym poprawił decyzyjność w grze ofensywnej. Chodzi głównie o to, by jak najwięcej akcji kończyć strzałem. Jestem takim zawodnikiem, który dobrze czuje się w krótkich podaniach, w tzw. małej grze. Otrzymuję więc wskazówki, bym mocniej dawał o sobie znać na murawie, stawał się bardziej widoczny poprzez zarówno wspomniane uderzenia, jak i np. drybling.
Szlifujemy to m.in. podczas zajęć indywidualnych, które odbywają się przede wszystkim we wtorki. Sporo ćwiczeń polega na tym, by "otworzyć się" i oddać strzał albo dać prostopadłe podanie, które może się zamienić w asystę, co – tak, jak wspomniałem – powoduje, że dajesz o sobie znać. Dzięki tym treningom coraz częściej znajduję miejsce, "otwieram się" szybciej niż wcześniej, gdy traciłem sekundy przez to, że najpierw przyjmowałem, a dopiero potem się obracałem.
Wspomniałeś o powrocie z Hiszpanii do Polski. Jak wyglądała przeprowadzka?
– Powiedziałem rodzicom, że nie przeprowadzę się, jeśli nie będę kontynuował gry w piłkę. Gdy przeniosłem się do Polski, zacząłem szukać klubu. Mieszkam koło Dębicy, gdzie nic mnie nie przekonało. Postawiłem na Mielec, do którego jest trochę dalej, z 30 km. Miałem do wyboru Stal lub Piłkarskie Nadzieje, zdecydowałem się na to drugie.
Z początku przechodziłem proces aklimatyzacji. Poznawałem język, nie rozumiałem wielu słów wypowiadanych przez trenerów, co przyszło z czasem. Graliśmy głównie ligę. Zamiast występów na pozycjach 6 lub 8, pełniłem rolę ofensywnego pomocnika. Zdobywałem sporo bramek, na turniejach wybierano mnie najlepszym zawodnikiem, byłem też królem strzelców. W pierwszym roku dostałem się do kadry podkarpackiej.
Wraz z kolegą otrzymaliśmy zaproszenia od Lecha Poznań, ale tylko ja pojechałem na testy. Byłem tam na dwóch meczach w różnych terminach, a innym razem przyjechałem na 3 dni treningów, które zostały zakończone grą. Nie pamiętam szczegółów, lecz nie zdecydowałem się na przenosiny do "Kolejorza".
W tzw. międzyczasie wybrałeś się do Włoch na turniej z Legią.
– Mocne rozgrywki, silne zespoły, mierzyliśmy się m.in. z Napoli i Chelsea. Pamiętam, że na testach był także Dawid Kiedrowicz (obecnie w Legii II – red.). Nie znałem chłopaków, adaptowałem się, chciałem się pokazać z jak najlepszej strony. Zagraliśmy solidny turniej, bodajże nie wyszliśmy z grupy, ale zebraliśmy sporo doświadczenia, rywalizowaliśmy z klubami z Anglii czy Włoch.
Po ostatnim dniu trener powiedział, że dostałem się do Legii. Zastanawiałem się, co zrobić. Zadzwoniłem do mamy, informacja o pozytywnym przejściu testów ją ucieszyła. Z racji, że turniej odbył się w maju, to dograłem sezon w Piłkarskich Nadziejach Mielec i w trakcie wakacji miałem czas na to, by zdecydować, co dalej. Już po pierwszej rozmowie z rodzicami byłem praktycznie zdecydowany na transfer do stołecznego klubu. Podtrzymałem to i przeniosłem się do Warszawy.
Jak wyglądały początki?
– Tęskniłem za rodzicami, do których jestem mocno przywiązany. Na początku mieszkałem w pokoju z Wiktorem Kamińskim (obecnie w Warcie Poznań – red.), szybko wprowadziłem się do drużyny.
Jeśli chodzi o trenerów, to pierwszą styczność miałem z Grzegorzem Szoką, który był na wspomnianym turnieju we Włoszech, prowadził mnie też w poprzednich rozgrywkach Centralnej Ligi Juniorów U-18. Gdy przeniosłem się do Legii, to zaczynałem grę pod okiem Rafała Gębarskiego, z którym pracowałem przez trzy sezony. Pierwszy rok spędziliśmy w kategorii U-15, a pozostałe dwa w zespole do lat 17.
Pierwszy rok w Legii okazał się dla ciebie szczególny, został zakończony mistrzostwem Polski U-15.
– Pamiętam, że nieźle weszliśmy w rundę wiosenną, choć w jej połowie skomplikowaliśmy sobie sytuację. SMS Łódź zajmował 1. miejsce, my mieliśmy dużą stratę, musieliśmy zwyciężyć ileś razy z rzędu, nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na remis. Kilkukrotnie wynik był na styku, jak choćby z Escolą, gdy w ostatniej minucie strzeliliśmy gola na wagę zwycięstwa, czy w bezpośrednim spotkaniu z SMS-em, wygranym 2:1 lub 3:2. Daliśmy radę, mieliśmy mocnych zawodników, zgraną ekipę. Mistrzostwo dawało ogromną satysfakcję. Ominął mnie półfinał i finał, miałem anginę, brałem antybiotyk przez 2-3 tygodnie, ale byłem z chłopakami i czułem się, jakbym też grał w decydujących meczach.
Co jeszcze utkwiło w pamięci?
– Poprzedni sezon, 3. miejsce w CLJ U-18 za kadencji trenera Szoki. Wiadomo, Legia zawsze walczy o 1. pozycję, lecz najniższy stopień podium nie jest wielkim wstydem. Zdobyłem brąz mistrzostw Polski i zarazem drugi medal w przygodzie z futbolem.
Jesteś w Legii już prawie 5 lat. Zdołałeś się zżyć z klubem?
– Tak, przywiązanie do klubu i kolegów jest naprawdę duże. Zaczynałem w Hiszpanii, w Mielcu grałem tylko dwa lata, w Legii spędziłem prawie całe życie młodzieńcze i zarazem zdecydowaną większość dotychczasowego pobytu w Polsce. Przez pierwsze 2-3 sezony chodziłem na mecze przy Łazienkowskiej. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie pierwsze spotkanie, na którym podawałem piłki. Żyleta, głośno, obecność blisko boiska… Bardzo miłe wspomnienia. Teraz oglądam występy "jedynki" w telefonie, a jeśli kolidują one z moimi obowiązkami, to sprawdzam wyniki, śledzę skróty. Jestem na bieżąco z pierwszą drużyną, chciałbym kiedyś do niej trafić.
Jak wspominasz rundę jesienną obecnego sezonu?
– Zacząłem w rezerwach, ale zrobiło się tam bardzo ciasno, ćwiczyli wtedy m.in. Ramil Mustafajew, Igor Strzałek i wielu innych pomocników. Trener chciał, bym regularnie grał i stał się jednym z liderów U-19, ciągnął zespół. Początek w juniorach starszych okazał się bardzo dobry, odnieśliśmy pięć zwycięstw z rzędu.
W pierwszych pięciu meczach przeciwnik starał się podchodzić wysoko, co sprawiało, że czuliśmy się komfortowo, gdyż przećwiczyliśmy to w okresie przygotowawczym. W 6. kolejce mierzyliśmy się z Górnikiem Zabrze, który pierwszy raz stanął trochę niżej… Mimo że prowadziliśmy grę, to się pogubiliśmy, straciliśmy dwa gole, jednego z kontry, drugiego po rzucie karnym. Przegraliśmy 1:2, nie wykorzystaliśmy "jedenastki", spotkanie okazało się wyrównane, zabrakło niewiele. Jeśli miałbym powiedzieć, co spowodowało porażki w kolejnych występach, to wskazałbym głównie na mentalność. Na treningach wyglądaliśmy dobrze piłkarsko, w gierkach z "dwójką" nie było dużej różnicy między drużynami, byliśmy mocni w sparingach z III-ligowcami. Wydaje mi się, że to kwestia głowy. Nie potrafiliśmy poradzić sobie z presją, natomiast przepracowaliśmy to i jesteśmy przygotowani na rundę wiosenną.
Jeśli chodzi o mnie, to na początku sezonu wyglądałem solidnie. Wiadomo, że jak zespół wygrywa, to każdy prezentuje się dobrze. Pod nieobecność Maksymiliana Stangreta zastępowałem go jako kapitana, co budowało we mnie pewność siebie i wymagało większej odpowiedzialności.
W przerwie zimowej wróciłeś do rezerw, dostajesz pierwsze szanse w drugim zespole. Jakie masz cele na obecną rundę?
– Główny cel na tę rundę to jak najwięcej minut i solidnych występów w "dwójce", co na pewno otworzyłoby więcej drzwi na kolejny sezon. Pierwsza drużyna? Każdy chce do niej trafić, ale trzeba iść krok po kroku. Muszę się do tego przygotować poprzez ogrywanie się w III lidze.
Strzałek, Rejczyk, Ziółkowski i Jędrasik to nazwiska, które pewnie działają na wyobraźnię. Kilka dni temu Igor strzelił pierwszego gola w "jedynce", pozostała trójka z nią trenuje, mimo że jeszcze jesienią ćwiczyła z rezerwami.
– Jak się spojrzy na te przykłady, to widać, że awans do "jedynki" nie jest ani nieosiągalny, ani odległy. To pokazuje, że można trafić do pierwszego zespołu dzięki ciężkiej pracy i dobrym występom w III lidze.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.