Domyślne zdjęcie Legia.Net

Skąd się wziął ten konflikt?

Redakcja

Źródło:

15.05.2008 14:06

(akt. 20.12.2018 13:16)

Artykuł zamieszczony w zeszłym tygodniu w „Rzeczpospolitej", podejmujący temat sporu kibiców z władzami klubu, mimo swojej lakoniczności jest jednym z niewielu ostatnio zaprezentowanych tekstów, ukazujących temat w miarę obiektywnie. Piszę „w miarę" ponieważ wiem. że przynajmniej autorzy starali się oddać realizm konfliktu. Mimo pewnych przekłamań konkluzję postawili słuszną - coraz mniej osób wie o co w tym sporze chodzi.
Jak to widzą Zasadniczo wszystkie dotychczas publikowane artykuły na temat konfliktu trzymały rację którejś ze stron. Gazety oraz programy telewizyjne wspierały głównie stronę właściciela, prezentując argumenty zasłyszane, podsunięte przez klub lub po prostu zmyślone. Z kolei portale internetowe, szczególnie te niezależne od nikogo, starały się temat analizować, prezentując argumentację obu stron. Dlaczego akurat tak? Nie wiem, trudno uwierzyć, że zdecydowana większość zawodowych dziennikarzy sportowych to zwykłe lenie, którym się nie chce wysłuchać obu stron przed popełnieniem publicystyki. Dużo szybciej byłbym w stanie uwierzyć w obawy przed popadnięciem w niełaskę u magnatów prywatnych mediów. Perspektywa awansu w stacjach im podległych to kuszący kąsek, tym bardziej że rynek jest wąski. Mimo tego podziału oraz mimo że na okrągło czytamy co kibice zrobili źle, nigdy jednak nie ukazał się artykuł będący rodzajem analizy błędów popełnionych przez klub. Błędy na wstępie Już na pierwszy rzut oka wydaje się, że właściciele popełnili dwa bardzo poważne błędy na samym początku kierowania klubem. Pierwszy polegał na tym, że nowa władza uprościła sobie strukturę środowiska kibicowskiego, nie zdając sobie sprawy lub ignorując informacje, że mają do czynienia z subkulturą w pełnym tego słowa znaczeniu. Zjawiskiem socjologicznym mającym w Polsce 30-letnie tradycje. Zignorowała zatem całe środowisko kibicowskie, traktując je wyłącznie z punktu widzenia biznesowego jako klientelę dostarczającą wpływy do klubowej kasy. W zasadzie nie było różnicowania, albo było ono bardzo uproszczone (na kibiców prawdziwych i pseudokibiców), nie starano się poznać tej wyjątkowo skomplikowanej struktury, potraktowano kibiców jako masę i kolejny punkt biznesplanu. Uderzając w jedną grupę wywoływano zatem reakcje obronne w całym organizmie, jeszcze bardziej hermetyzując środowisko. Po dosyć liberalnej ekipie prezesa Trylnika, gdzie media zachwycały się kibicami, takie traktowanie zostało odebrane przez fanów jako lekceważenie, a nawet jako rodzaj poniżenia. Stąd już krok do nieufności, ciężkiej atmosfery, a dodatkowo wynikająca z powyższego równie uproszczona polityka informacyjna odnośnie kibiców powodowała wzajemną niechęć i tendencje do obrażania się jednych na drugich. Tego typu traktowanie zbiorowe kibiców prowadziło z kolei do błędnego wniosku, że wystarczy kilka sukcesów sportowych, żeby „normalni" kibice wyrzucili ze stadionu „chuliganów", co w efekcie miało doprowadzić do oczyszczenia trybun z patologii. Wzorem miała być tzw. strategia angielska czyli gruba linia wokół boiska, wysokie kary za zakłócanie porządku oraz wysokie ceny biletów. Problem w tym, że sukces „strategii angielskiej" jest wyłącznie pozorny. W rzeczywistości dotyczy zupełnie innej społeczności w znaczeniu socjologicznym. Poza tym strategia angielska nie rozwiązuje problemu, ale przesuwa go do niższych klas rozgrywkowych. Zastosowanie jej więc w Polsce, gdzie same grupy chuligańskie już kilka lat temu zdecydowały o wyprowadzeniu awantur poza stadiony, było założeniem chybionym. Ktoś się w tym momencie może obruszyć, wyciągając zamieszki w Wilnie jako przykład na to, że piszę głupoty. Niestety nie generalizuję. Nie przeczę również, że różne skuchy mogą się wydarzyć - bo tak bywa w każdym tłumie - ale to, że na murawie biegało około 200 osób, a zidentyfikować udało się raptem kilka oznacza, że to nie stałe, inwigilowane od lat grupy kibiców na Legii są winne tamtej awantury, ale głównie kibice przygodni, pojawiający się na tyle rzadko, żeby nie być postrzeganymi jako część spójnej, identyfikowalnej struktury. Czy ktokolwiek, łącznie ze stowarzyszeniem i klubem czy służbami, ma nad nimi kontrolę? NIE! To nie my, to SKLW! W tym miejscu doszliśmy do drugiego błędu, który nota bene wynikał w prostej linii z pierwszego i ciągnie się do dziś. Klub, stosując uproszczoną strukturę, błędnie zrozumiał, że kibice ściśle podlegają stowarzyszeniu SKLW, przez co SKLW ma na nich przełożenie absolutne i wręcz zarządza nimi. Niestety, to nie jest prawda. Na błędne myślenie klubu nałożył się również błąd ze strony SKLW. Stowarzyszenie powstając zakładało, że poprzez fakt iż było konsekwencją konsultacji ze wszystkimi środowiskami kibiców, będzie miało realne przełożenie na zachowanie kibiców na stadionie, na wyjazdach, w mieście itd. Zapewne w normalnych warunkach, przy współpracy klubu oraz wspieraniu stowarzyszenia mogłaby powstać silna organizacja kibicowska potrafiąca kreować zachowania i atmosferę na stadionie. Traktowanie współpracy na zasadach dawania zadań do wykonania i rozliczania z nich nie miało szans na powodzenie. Były udane mecze, ale były i klęski. Po kilku wpadkach SKLW wynikających z różnych przyczyn - częściowo z niezależnych, ale też i błędów zaniechania czy płytkiej wyobraźni - klub, zamiast stanąć wspólnie z SKLW żeby razem wyciągać wnioski, zrobił ze stowarzyszenia "chłopca do bicia". Być może zadziałał tu zwykły odruch obronny - to nie my! To oni są wszystkiemu winni! Paradoksalnie zatem doszło do tego, że klub zamiast wspierać organizację kibiców, postanowił w imię błędnych założeń zarżnąć swojego największego sojusznika w walce o porządek na stadionie. Ta procedura trwa do dzisiaj. Cokolwiek się nie wydarzy -winne jest SKLW. Nadal brak wyobraźni Stowarzyszenie nie jest organizatorem protestu, przyłączyło się do jego popierania stosunkowo późno, nie jest tym bardziej kreatorem pomysłów na jego realizację. Nie przeszkadza to jednak klubowi w kreowaniu SKLW na głównego winowajcę protestu. Tak jest oczywiście łatwiej i prościej, ale czy zarząd klubu zastanowił się co się stanie, kiedy SKLW zabraknie? Kto wtedy będzie partnerem do rozmów - tłum? Aż boję się pomyśleć, że zarząd klubu jest taki naiwny, żeby założyć, iż brak SKLW to brak problemów. Jak dalece klub nie rozumie na czym polega działalność SKLW świadczą postawione przez klub warunki do spełnienia. Z jednej strony zarząd KP żąda, żeby kibice z SKLW zerwali wszelkie kontakty z grupami radykalnymi, chuligańskimi, a z drugiej strony wymaga od SKLW żeby miało przełożenie na takich kibiców. Klub ignoruje pomysły SKLW, ale jak wygląda walka z chuliganami w wykonaniu klubu widzimy od czasów Wilna. Trwa, trwa i trwa bo jakoś nie słyszałem żeby klub ogłosił po rozdaniu zakazów stadionowych, że właśnie jednym ruchem rozwiązał problem chuligaństwa na stadionie Legii. Więc ile jeszcze będzie trwał ten marazm? Rok? Dwa? Trzy? Obecna strategia klubu wydaje się być prosta. W kierunku kibiców klub nie będzie robił nic. Właściciel poczeka na nowy stadion i dopiero wtedy namaluje linie oraz podniesie drastycznie ceny biletów. Klub nadal zatem naiwnie liczy, że na nowy stadion przyjdą zupełnie nowi kibice, a ci starzy znikną jak za dotknięciem różdżki. Co jednak stanie się, gdy po tych trzech latach znajdzie się w 30-tysięcznym tłumie kibiców taki, który rzuci racą? Co wtedy? Czeka nas powtórka z rozrywki? Autor: Karpiko

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.