Śląsk Tarasiewicza - świeży powiew normalności
22.05.2009 01:12
Piłkarski Śląsk wniósł do ligowej rywalizacji nowe, istotne elementy. Wrocławską ekipę, a przede wszystkim trenera <b>Ryszarda Tarasiewicza</b>, wyróżnia brak jakiejkolwiek kalkulacji, pozytywna pazerność na sukces i niebywała ambicja - wszystko to rozruszało naszą nieco śniętą ekstraklasę i dodało jej kolorytu. Personalnie i piłkarsko Śląsk jeszcze nie zalicza się do ścisłego grona najsilniejszych ekip naszej ekstraklasy. Mimo to wrocławski beniaminek potrafił "skoczyć do gardła" tuzom naszej ligi i wygrać choćby z mistrzem Polski Wisłą Kraków czy zremisować w Poznaniu z Lechem.
Sezon Śląsk zakończy - bez względu na wyniki meczów z Legią i Wisłą - na szóstym miejscu w lidze i z Pucharem Ekstraklasy, co - jak na beniaminka - jest wynikiem więcej niż dobrym. Poza tym, a może przede wszystkim, charyzmatyczny trener Ryszard Tarasiewicz odcisnął swoje specyficzne piętno nie tylko na klubie i jego wizerunku, ale całej lidze.
Tarasiewicz podchodzi do ligowej i wszelkiej pucharowej rywalizacji niezwykle serio, arcypoważnie. Do dziś przeżywa i rozpamiętuje nieco wstydliwą porażkę w Pucharze Polski z Nielbą Wągrowiec. Dlatego za wszelką cenę musiał zrehabilitować się w znacznie mniej prestiżowym Pucharze Ekstraklasy. Nieco buńczucznie zapowiadał też, że powalczy o mistrzostwo Polski. Trener Śląska nie dzieli meczów na te, w których można eksperymentować ze składem i odpuścić, oraz te, w których gra się na poważnie. Wszystkie traktuje tak, jakby ich stawką był tytuł mistrzowski.
Tarasiewicz nie szuka tanich usprawiedliwień, gdy przegra, nie narzeka na przeciwieństwa losu, kontuzje. Utrwala, a może nawet wprowadza w Śląsku zasady pełnego zawodowstwa. Jeszcze całkiem niedawno część polskich piłkarzy i szkoleniowców w kuriozalny sposób szukała alibi mającego wytłumaczyć słabszą grę. Gdy zaczynał się sezon bądź runda rewanżowa, początkowe kolejki traktowano w Polsce jako czas przetarcia, szukania formy i siły. Zawodnicy i trenerzy często wówczas podkreślali: "Dopiero wystartowaliśmy, musimy złapać właściwy rytm, brakuje nam ogrania". A na kilka kolejek przed końcem rundy czy sezonu nasi ligowi piłkarze byli już zmęczeni "wyczerpującymi i morderczymi rozgrywkami". I tłumaczyli się, że już nie "mają siły grać". W efekcie i tak krótki ligowy sezon piłkarski skracał się do niezbyt wielkiej liczby pojedynków, w których nasze gwiazdki już zdążyły się rozkręcić i ograć, a jeszcze nie czuły zmęczenia grą.
W Śląsku Tarasiewicza to nie do pomyślenia. Taka sama zażarta walka - bez względu na okoliczności - obowiązuje w każdym pojedynku. Nie ma znaczenia, czy to pierwsza, czy trzydziesta kolejka. Zgodnie z twardą piłkarską zasadą "słabsza kość pęka" jego zespół praktycznie zawsze podejmuje fizyczną walkę z rywalem. Oczywiście Śląsk "Tarasia" nie jest jakimś wyjątkiem w naszym futbolu, jednak to odrzucenie kalkulacji i chęć zwyciężania za wszelką cenę to w pewnym sensie znak firmowy wrocławian. Znamienne, że Tarasiewicz jako jeden z nielicznych polskich szkoleniowców konsekwentnie podkreśla, że w Polsce gra się za mało meczów i tak naprawdę piłkarze nie mają kiedy się zmęczyć. I taka jest prawda. W porównaniu do rywalizacji w różnych ligach zagranicznych nasi piłkarze grają znacznie rzadziej.
Wybuch afery korupcyjnej, śledztwo prokuratury i liczne zatrzymania osób zamieszanych w ustawianie meczów powoli normalizują naszą ligę. Zniknęli sędziowie kręcący mecze za łapówki, już nie da się z wyprzedzeniem przewidzieć, kto spadnie i kto awansuje, każdy może wygrać z każdym, a do ekstraklasy mogła nawet się dostać biedna Polonia Bytom. Kiedyś sytuacja nie do pomyślenia.
Ale patrząc na Śląsk, jestem przekonany, że nawet w tamtych chorych czasach - gdyby zespół był prowadzony przez Tarasiewicza - nie wchodziłby w żadne układy, nie odpuszczałby spotkań rywalowi na zasadzie: dziś my wam, jutro wy nam. Śląsk bez litości potraktował ostatnio broniącego się przed degradacją Piasta Gliwice, wygrywając na stadionie rywala. Stworzył pasjonujące dramatyczne widowisko z innym zespołem broniącym się przed degradacją - Arką w Gdyni, kiedy zremisował 3:3. I choć Śląsk wygrywał 3:1, a potem w kuriozalny sposób stracił dwie bramki - nikt nie dopatrzył się w tych zdarzeniach czegoś podejrzanego, co mogłoby sugerować, że wrocławianie chcieli pomóc rywalom. Śląsk stracił zwycięstwo bo koszmarne błędy popełnił stoper Jarosław Fojut, a nie dlatego, że drużyna zawarła układ z Arką.
Wreszcie w naszej lidze zaczyna być normalnie - wyniki rywalizacji o mistrza Polski do końca są sprawą otwartą, podobnie jak losy klubów broniących się przed spadkiem. Śląsk z pewnością jest jednym z klubów, które tę normalność tworzą. Nie kalkulują, nie odpuszczają, wychodząc z założenia, że i tak wyżej w tabeli nie awansują - tylko zawsze chcą wygrać.
Paradoksalnie w naszym, do niedawna koszmarnie skorumpowanym, ligowym futbolu zapomnieliśmy o najważniejszym - o tym, co jest istotą zawodowego sportu. A jest nią naturalna chęć zwyciężania, udowodnienia w twardej, sprawiedliwej rywalizacji, że po prostu jest się lepszym od rywala. Tego uczucia nie da przeliczyć się na żadne pieniądze.
autor: Artur Brzozowski
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.