Domyślne zdjęcie Legia.Net

Smuda i cuda, ale nie w Warszawie

Źródło:

03.12.2009 19:13

(akt. 16.12.2018 19:51)

Piątkowy mecz Legii w Lubinie będzie szczególny dla Franciszka Smudy. Nie chodzi nawet o to, że to jego ostatni występ w roli trenera Zagłębia, bo wiosną skupi się już wyłącznie na prowadzeniu reprezentacji Polski. Legia to jedyny zespół z tzw. wielkiej czwórki (pozostałe to Wisła Kraków, Lech Poznań i Widzew Łódź - ten z lat 90.), w którym mu ewidentnie nie wyszło.

Gdy we wrześniu 1999 roku zastąpił na stanowisku Dariusza Kubickiego, witano go w stolicy jak zbawcę. Apetyty zwiększył dodatkowo świetny początek, jaki miał przy Łazienkowskiej. - Na dzień dobry ograliśmy 5:0 Groclin, a ja ustrzeliłem pierwszy w życiu hat trick. Dalej też było miło, w trzech meczach zdobyliśmy w sumie 14 bramek. Pokonaliśmy też 2:0 Anorthosis Famagusta w Pucharze UEFA - wspomina jedna z gwiazd tamtego zespołu Sylwester Czereszewski.

Sielanka nie trwała jednak długo, bo wiosną Legia nie radziła już sobie tak dobrze. Winą za to media obarczyły rzecz jasna trenera. Zarzucano mu złe przygotowanie kondycyjne drużyny i fatalne zakupy. To właśnie wtedy Smuda wypowiedział swoje słynne: "Jak się komuś nie podobają transfery Legii, to niech wyp? na Polonię". Chodziło o Marka Citkę, Rafała Siadaczkę i Tomasza Łapińskiego. Czyli, jak mówią złośliwi, trzech najlepiej opłacanych inwalidów w historii stołecznego klubu. - Kto mógł przewidzieć, że tak wyjdzie? Teraz to każdy jest mądry. Co do Citki, zgoda. Wszyscy wiedzieli, że ma problemy ze ścięgnem Achillesa, ale już Łapiński nigdy wcześniej się na taki uraz nie uskarżał. Nikomu nie przyszło również do głowy, że Siadaczka może zachorować na cukrzycę - broni "Franza" ówczesny (i obecny) kierownik drużyny Ireneusz Zawadzki.

Nie do końca zgadza się z nim Czereszewski. - Gdyby były wyniki, to nikt by nic nie powiedział. Tyle że ich nie było, a po tych transferach popsuła się atmosfera w zespole. Zaczęły się podziały - mówi. Atmosfery nie poprawiło z pewnością wyrzucenie przez Smudę z klubu obrońcy Piotra Mosóra. Powodem były podejrzenia o głupi żart podczas zgrupowania. Trener spodziewał się ponoć ważnego telefonu i oferty pracy z Bundesligi, a piłkarz ukradkiem wybierał numer jego komórki, dzwonił z drugiego końca autokaru (miał zastrzeżony numer) i się rozłączał. Mosór nie wziął pod uwagę, że Smudzie zaczynały już puszczać nerwy. Nie tylko on się o tym przekonał. - Sp... kur? - wypalił innym razem "Franz" na prośbę o wywiad do reporterki Wizji Sport Pauliny Smaszcz. "Daj mi pan, k?, spokój" - usłyszał po jednym z meczów dziennikarz TVP. Trener później przepraszał, ale atmosfera gęstniała coraz bardziej. Głównie rzecz jasna przez kiepskie wyniki.

- Niektórzy mówili, że zaczęliśmy grać przeciwko Smudzie. To bzdura, ale faktycznie nie szło nam najlepiej. Mieliśmy zdobyć trzy korony, a nie zakwalifikowaliśmy się nawet do Pucharu UEFA - wspomina Czereszewski. Nie najlepszy był również kolejny sezon. Gdy w marcu 2001 r. Smuda został w końcu zwolniony po porażce 0:4 z Zagłębiem Lubin, wszyscy w Warszawie odetchnęli. Najgłośniej drugi trener Legii Krzysztof Gawara, któremu "Franz" zarzucił na odchodne, że "kopał pod nim dołki". Ten nie był mu dłużny. - Nasz konflikt rozdmuchały media. Dawno już wyjaśniliśmy wszystkie nieporozumienia - mówi dziś Gawara. Podkreśla przy tym, że "był zaszczycony, mogąc podpatrywać Smudę".

Ciepło wspominają go również Zawadzki i Czereszewski. - Franek to sympatyczny facet, dobry trener i kolega. W Warszawie faktycznie mu nie wyszło, ale nie jemu pierwszemu. Wielu znanych trenerów się tu wyłożyło. Legia to specyficzny klub, nigdzie indziej w Polsce nie pracuje się pod taką presją. Poza tym miał pecha, nie tylko z powodu transferów. Czasami o sukcesie lub porażce decyduje jeden strzał w słupek - mówi Zawadzki. Zgadza się z nim Czereszewski: - Ciśnienie faktycznie było straszne. Jedna porażka i już wszyscy chcieli robić rewolucję. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać, że coś jest w opiniach o metodach pracy Smudy. Trenowane przez niego drużyny zazwyczaj grają wiosną gorzej niż jesienią, co potwierdziło się niedawno w Lechu Poznań. Dlaczego? Trudno powiedzieć, bo on się jakoś szczególnie swoim warsztatem nie wyróżniał. Pamiętam jednak, że za jego czasów nie pracowaliśmy zimą zbyt ciężko. Nie to, co później, gdy przejął nas Drogomir Okuka. Przyznaje również, że z uśmiechem ogląda transmisje z ostatnich meczów kadry. - Nawet w telewizji słychać, jak Smuda krzyczy do piłkarzy to samo co kiedyś do nas. Nic się nie zmienił: pressing, krótka piłka. Musi tylko pamiętać, że nie z każdym rywalem da się w ten sposób wygrać - mówi na koniec Czereszewski.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.