Sosnowski: Złapałem bakcyla na Legię
22.05.2010 20:13
- Często spotykałem na stadionie znajomych, z czasem razem z cała ferajną przenieśliśmy się na trybunę krytą. Legia grała wtedy na tyle dobrze, że poza całą otoczką liczyła się również chęć obejrzenia meczu. Najczęściej przychodziliśmy na skrajny sektor trybuny, od strony ulicy Łazienkowskiej. W to samo miejsce szybko przeniosło się wiele znajomych twarzy z „Żylety" i doping też był kapitalny.
Jeździłeś z kibicami na mecze wyjazdowe Legii?
- Raczej rzadko, ale kilka wyjazdów zdążyłem zaliczyć. Bardzo miło wspominam na przykład mecze w Bełchatowie i Katowicach. Nie pchałem się na wyjazdy, bo wolałem nie szukać kłopotów. Nie kręciły mnie ustawki, ani chuligańskie klimaty, nie chciałem też, żeby ludzie rozpoznawali mnie na sektorze. Z drugiej strony, zawsze imponowała mi solidarność kibiców. Nigdy nie powiem też, że na stadionie przy Łazienkowskiej było niebezpiecznie. Dziwię się, że niektóre media usilnie kreują takie bzdury. Większość kibiców naprawdę nie myśli o awanturach. Chcą obejrzeć mecz i wspierać swoją drużynę. Czarna owca znajdzie się w każdej grupie.
Które spotkanie Legii wspominasz najlepiej?
- Jedno z pierwszych, na którym byłem - przeciwko Górnikowi Zabrze w 1994 roku, kiedy Legia zdobywała mistrzostwo Polski. Stadion pękał wtedy w szwach, trybuny przepełnione. Dramaturgia była niesamowita - trzy czerwone kartki, gol Szemońskiego dla Górnika i bramka Fedoruka, która dała Legii upragniony, wyczekiwany przez tyle lat tytuł. Wbiegliśmy na boisko, a potem liczył się już tylko śpiew i zabawa. Strasznie żałowałem, że w 2006 roku, kiedy legioniści ostatni raz wywalczyli mistrzostwo, miałem obóz treningowy i nie mogłem razem z kolegami bawić się na Starówce. Szkoda też, że policja, która miała wtedy zapewnić spokój, zepsuła kibicom święto i sprowokowała wielką awanturę. Wiadomo, jak działa tłum - wybucha iskra, dalej jest już tylko samowolka i rozbój. Dzień po tamtych wydarzeniach wszyscy mówili o zadymie. Nie tak to miało wyglądać, służby porządkowe i władze miasta powinny lepiej przygotować się do tego wieczoru. Można ludziom kulturalnie ograniczyć swobodę, ale czy trzeba od razu przeszkadzać? Pałowanie to nie jedyny sposób, żeby upilnować bawiący się tłum. Wracając do Legii - cały czas szczerze jej kibicuję, ale od pewnego czasu nie przychodzę już na stadion.
Dzisiaj nie ma tam ani dobrych wyników, ani dawnej atmosfery. Jak oceniasz konflikt kibiców Legii z właścicielem klubu?
- Polityka działaczy jest dla mnie niezrozumiała. Popełnili błąd, zupełnie zapominając o kibicach. Klub został stworzony właśnie dla nich, a nie po to, żeby służyć jakimś interesom. Budowę silnej drużyny rozłożono na 10-15 lat ale kibice nic z tego nie mają. Efekt jest taki, że starsi fani, którzy przez lata pracowali nad tym, żeby na Legii było głośno i kolorowo, zniechęcają się i przestają chodzić na mecze. Szkoda, bo dla młodzieży z osiedli właśnie ci legendarni kibice mogli być teraz autorytetami. Zamiast prowadzić z kibicami wojnę i odwracać się od nich, klub powinien współpracować z nimi na normalnych zasadach. Cały ten konflikt odbija się negatywnie na wszystkim, także na postawie piłkarzy. Dopóki na Legii nie było ciszy, na stadion aż chciało się przychodzić. Zawsze słynęliśmy z głośnego dopingu, a nowy obiekt, stwarza pod tym względem ogromne możliwości. Wyobrażam sobie, jak 30 tysięcy ludzi mogłoby ryknąć którąś z naszych fajnych piosenek. Przy tak donośnym wsparciu piłkarze powinni fruwać nad boiskiem!
Jeśli wrócisz na Legię, wybierzesz ekskluzywną lożę dla biznesmenów, czy trybunę za bramką z dopingiem i szalikami?
- Myślę, że wszędzie bym się odnalazł. Możesz być pewien, że jak nowy stadion Legii zostanie otwarty, spotkasz mnie na meczu. Mam też nadzieję, że na nowym obiekcie znajdzie się sektor, gdzie będą kontynuowane tradycje „Żylety". Czekam na mecz otwarcia, potem chcę zabrać swoją ukochaną, kupić karnet i chodzić na wszystkie mecze. Oby ten nowoczesny obiekt był też bodźcem dla niektórych piłkarzy. Niech w końcu zaczną grać na miarę oczekiwań i postarają się o mistrzostwo. Od wielu lat marzy mi się też awans do Ligi Mistrzów. To byłaby niesamowita szansa, finansowy zastrzyk dla klubu i wymarzona reklama. Zapotrzebowanie na sukces sportowy jest w Warszawie ogromne, wszystko zależy od działaczy i zawodników.
Rozmawiał: Michał Wodziński
Zapis całej rozmowy można przeczytać w majowym numerze Magazynu Futbol.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.