Stanisław Sobczyński: Kiedyś nie pękaliśmy
03.07.2011 15:30
O OBECNYM ŻYCIU I CZASACH
– Jestem wiceprezesem Skawy Wadowice. Wolę działać z drugiego fotela, bo nigdy nie pchałem się na salony, chociaż w Skawie chcieli, żebym został prezesem. Mój klub spadł właśnie z piątej ligi i bardzo możliwe, że w następnym sezonie również czeka go degradacja. Przede wszystkim zawodnicy muszą zacząć w końcu myśleć o graniu w piłkę, a nie o pieniądzach, tego właśnie ostatnio zabrakło. W gminie Wadowice jestem też koordynatorem do spraw sportu. Organizujemy różne zawody na poziomie szkolnym. I właśnie z uwagi na obowiązki nie mogę przyjeżdżać do Warszawy tak często, jakbym chciał. Chciałbym kiedyś zorganizować wycieczkę do Warszawy dla kilkunastu wyróżniających się chłopaków z Wadowic. Mam nadzieję, że uda się wszystko zorganizować na jesieni.
– Często opowiadam młodym chłopakom w Wadowicach, że jak grałem, to przed przyjęciem piłki miałem już trzy alternatywy. Dzisiaj oni są skoncentrowani przede wszystkim na tym, by piłka nie odbiła się od nich zbyt daleko. Przez to poziom jest, jaki jest. W futbolu liczy się szybkość reakcji. Poza tym, mam wrażenie, że ci którzy mają największe papiery na granie, siedzą długimi godzinami przed komputerem.
– Dzisiaj przede wszystkim nie ma dobrych wzorów. Gdy grałem w ROW-ie Rybnik, debiutowałem w meczu z wielkim Górnikiem Zabrze. Moim zadaniem było powstrzymanie Władka Szaryńskiego, który dzisiaj jest moim najlepszym kolegą. W pewnej sytuacji sfaulowałem Włodka Lubańskiego, będącym w Górniku gwiazdą. Podszedłem i grzecznie powiedziałem: "Przepraszam panie Włodku". A on mi na to: "Jaki panie? Jesteśmy kolegami z boiska!" Kilka lat wcześniej, oglądając starcia Górnika z AS Romą nie myślałem nawet, że kiedyś zmierzę się z tymi ludźmi na boisku.
O POCZĄTKACH W LEGII
– ROW Rybnik, w którym grałem przez kilka lat, spadł z ligi, więc przeszedłem do Legii. Wcześniej przez lata występowałem w reprezentacji młodzieżowej, prowadzonej przez Andrzeja Strejlaua i to właśnie za jego sprawą trafiłem do stolicy. Pamiętam, że właściwie byłem już zawodnikiem Lecha Poznań, do czego namawiał mnie Jerzy Kopa, ale jednak przeszedłem do Legii.
– Marzeniem każdego chłopaka była gra w tym klubie. W niektórych częściach kraju stołeczna drużyna nie cieszyła się jednak sympatią. Pamiętam, jak był traktowany w meczach wyjazdowych ze śląskimi drużynami Kazik Deyna. Aż przykro było na to patrzeć. Kazik zawsze był zamknięty w sobie, małomówny. Kiedyś znane były jego problemy wychowawcze, ale ja zawsze mówię, że piłkarz musi być trochę chuliganem. – "Stanisław jest z tego znany w Wadowicach" – dodaje śmiejąc się obecna przy rozmowie żona legionisty. – Czasem spotykam w Wadowicach osoby ze starszej generacji – kontynuuje Stanisław Sobczyński. – I wtedy mówią mi tak: "Pan tyle szyb powybijał kiedyś, ale przynajmniej do czegoś pan doszedł, nie tak jak dzisiejsza młodzież". Prezes Skawy prowadzi klub Anonimowych Alkoholików w Wadowicach. Kiedyś w ręce wpadła mi jego książka, w której zapisywał wszystkich uczestników terapii. Złapałem się za głowę, bo na liście była połowa moich kolegów z boiska. Tyle, że kiedyś wielu z nich ani nie piło, ani nie paliło. Problemy wzięły się zapewne z różnych sytuacji, jak to w życiu. Zresztą w środowisku piłkarskim zawsze były ekscesy związane z alkoholem.
– Nie miałem żadnych problemów z aklimatyzacją, bo znałem wcześniej wielu piłkarzy Legii. W 1974 roku znalazłem się przecież w gronie rezerwowych na mistrzostwach świata, na które niestety ostatecznie nie pojechałem. Dwa lata temu ktoś napisał o mnie jako o największym pechowcu polskiej piłki, bo w ostatniej chwili nie pojechałem też na mundial cztery lata później. Wtedy liczyły się jednak polityczne koneksje. Rywalizowałem z Romanem Wójcickim. Gra w kadrze była dla mnie największym przeżyciem. Wystąpiłem tylko w kilku spotkaniach, ale za Kazia Górskiego reprezentacja była bardzo hermetyczna. Kiedyś jednak nie pękaliśmy przed nikim. A Kaziu był takim człowiekiem, że zawsze z każdym pogadał, dla każdego znalazł czas, dlatego dzisiaj jest po prostu legendą.
– Po przyjeździe do Warszawy przez trzy miesiące mieszkałem u Andrzeja Strejlaua. Znamy się dobrze, nasi synowie są rówieśnikami. W Legii za moich czasów były grupki. Jedna była na Pradze, inna na Ursynowie, kolejne w pozostałych dzielnicach, w których mieszkali piłkarze. Na zgrupowaniach byliśmy teoretycznie razem, ale w rzeczywistości podzieleni. Do moich najlepszym kolegów należeli Krzysiu Sobieski i Paweł Janas, z którym niestety nie mam obecnie kontaktu. Najmilej wspominam jednak Strejlaua. Zresztą dzisiaj dalej idzie za nim fama, jako o człowieku nieprzekupnym. Pamiętam jak graliśmy z Odrą Opole. Mieliśmy wtedy najsilniejszy skład, powinniśmy zdobyć mistrzostwo, a nie załapaliśmy się nawet na podium. A wszystko przez ten mecz! Prowadziliśmy do przerwy 3:1 (to była przedostatnia kolejka), ale przegraliśmy 3:4. Mieliśmy wtedy chyba dziesięć sytuacji stuprocentowych, Tadek Nowak przeszedł samego siebie w pudłowaniu, najpierw z dwóch metrów trafił w poprzeczkę, a potem nie wykorzystał podobnej okazji. Dwa gole po szkolnych błędach strzelił nam Tyc, z którym niedawno widziałem się i wspominaliśmy spotkanie. Większość starć na Łazienkowskiej to były mecze na jedną bramkę.
– Moje problemy w Legii rozpoczęły się od pożegnalnego meczu Kazia z Manchesterem City. Jakiś Angol wszedł mi w kolano i uszkodził łąkotkę. Kiedyś medycyna stała na innym poziomie, więc czekała mnie długa przerwa. W Legii pracował wtedy słynny doktor Soroczko. Nigdy nie miał żadnej praktyki. Gdy mieliśmy jakiś poważniejszy uraz, wybieraliśmy się z nim do szpitala, a tam dzięki jego znajomościom nas przyjmowano. On zajmował się tylko prostymi urazami, jak stłuczenia.
O PROBLEMACH POLSKIEJ PIŁKI
– Trochę przeszkadzają mi wypowiedzi takich ludzi jak Jan Tomaszewski i wywlekanie niektórych spraw na światło dzienne. Kiedyś też uczestniczyłem w tak zwanej „Niedzieli cudów”. Klubami rządzili sekretarze partii. Gdy chcieli mieć wyniki, to je załatwiali. Dzisiaj ludzie nazywają to korupcją. Kiedyś było ogólne przyzwolenie na takie działania. Każdy z góry wiedział, jaki będzie wynik i nikt nikogo nie karał. Jak trzeba było wygrać nawet z mistrzem kraju, to się wygrywało. Co najważniejsze, nie mogę powiedzieć, że w tym uczestniczyłem, bo było to załatwiane na górze, wśród partyjnych decydentów. Pamiętam wspomniany mecz z Odrą Opole. Zebraliśmy się przed nim i powiedzieliśmy prowadzącemu nas Stejlauowi: "Panie Andrzeju, wszyscy kupują". A on na to: "My na pewno nie będziemy!" I w ten oto sposób nie zostaliśmy mistrzem Polski. Mam dzisiaj satysfakcję z tego powodu. Andrzeja Strejlaua uważam za jedynego uczciwego szkoleniowca polskiej piłki. Często piliśmy koniaczek, bo Andrzej był wrogiem gorzały. Palił natomiast zawsze dwie paczki dziennie, niczym smok. Drugim, który ostro kopcił był Paweł Janas, faja mu się nie zamykała. W Legii zresztą paliła połowa drużyna. W dzisiejszym czasach sięgam po papierosy tylko wieczorem, do drinka. Zawsze mówię, że obecnie tylko degustuję.
WYJAZD DO FINLANDII
– Po mundialu w 1982 roku pojawiła się moda na wyjazdy do Finlandii. Jednym z trenerów, którzy tam pojechali był chociażby Bobo Kaczmarek. Natomiast jeśli chodzi o piłkarzy, to wyjechało nas około dziesięciu. Ja wylądowałem na południu, a reszta na północy, gdzie pod koniec października prawie nie było dnia. Życie w tym kraju wspominam bardzo dobrze. Pojechałem jednak bez znajomości języka. Kiedyś nie dbałem za bardzo o wykształcenie. Skończyłem co prawda warszawski AWF, zresztą wspólnie z Zibim Bońkiem i Janasem, ale wtedy myślałem raczej w stylu – "A po co mi nauka języków obcych?" Ostatnio zdarzało mi się kilka razy napisać CV i zanotowałem: angielski – słabo, rosyjski – słabo, fiński – komunikatywnie. Do dzisiaj mogę się dogadać po fińsku. To język podobny do węgierskiego. Ma tylko nieco ponad tysiąc słów, które się powtarzają i w zależności od kontekstu znaczą coś innego. Na początku, gdy próbowałem coś powiedzieć, Finowie zrywali boki ze śmiechu, potem było już tylko lepiej. Mieszkałem w Kotce nad Morzem Bałtyckim. Nigdy jednak nie kąpałem się, bo woda była zawsze zimna.
– Po powrocie z zagranicy prowadziłem nabór młodzieży do Legii. Ciężko było kogoś wyrzucić, bo jak powiedzieć chłopakowi, że się nie nadaje. Pojawiła się też okazja wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, z której skorzystałem. Po powrocie z saksów miałem trochę problemów życiowych, rozwiodłem się. Obecnie mam drugą żonę i często mówię, że gdybym miał taką wtedy, to osiągnąłbym znacznie więcej.
O DZISIEJSZEJ LEGII
– Śledzę Legię w telewizji. Problem od wielu, wielu lat jest ten sam. Jest sporo indywidualności, działacze ściągają dobrych piłkarzy, ale brakuje drużyny. Przy Łazienkowskiej niektórzy nawet nie potrafili pokazać chociaż połowy tego, co w innych klubach. O mnie też mówili, że zatraciłem pewne cechy. A zawsze byłem uniwersalnym obrońcą, grałem zwykle na boku, ale mogłem wystąpić również jako stoper. Dzisiaj zawodnikom brakuje piłkarskich podstaw. Kazio Górski miał proste treningi. Mówił czasem do jednej grupy tak: "Ustawiamy piłkę i strzelamy w oddalonego o 10 metrów kolegę…" A do nich inaczej: "Wy macie to podanie kleić!" I potem to się przydawało. Dziś młodzi trenerzy naoglądają się meczów wielki drużyn w telewizji i kopiują ich taktyki nie mając do tego wykonawców. Nie tędy droga.
NAJLEPSI Z NAJLEPSZYCH
– Jedenastka najlepszych zawodników, z którymi miałem okazję grać w jednym zespole? W bramce postawiłbym na Jana Tomaszewskiego, mimo jego „gęby”. Potem nieźle bronił też Jacek Kazimierski, ale stawiam jednak na Tomka. W obronie Antek Szymanowski i Żmuda z Gorgoniem na środku. Z Władkiem zagrałem mnóstwo spotkań w młodzieżówce. Na lewej Adam Musiał. Świetni zawodnicy, dlatego tak trudno było dostać mi się do kadry, bo w młodzieżówce grałem chociażby z Antkiem, Kasperczakiem, Lato i Szarmachem. W pomocy postawiłbym właśnie na Kaspera, Deynę, Bońka i Maszczyka. W ataku oczywiście Szarmach i Lato, który zawsze był szybki, ale musiało upłynąć sporo czasu, zanim wszystkiego się nauczył. Nie chcę komentować jego poczynań jako prezesa PZPN, krytyka byłych kolegów szkodzi środowisku.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.