Stefan Szczepłek o Lucjanie Brychczym
14.06.2014 16:01
W połowie lat 50. Legię trenował Węgier Lajos Steiner. To on nazwał Brychczego "Kici", czyli po węgiersku Mały. Gdy wtedy i kilka lat później biegaliśmy na podwórkach za piłką, co drugi z nas chciał być "Kicim". Nikt się nie kiwał tak jak on, nie strzelał takich bramek i nie podawał w lewą, patrząc w prawo. Lub odwrotnie. To był geniusz. Niedościgniony wzór, bliższy nam poprzez tę mizerną posturę. Był niższy od Adama Małysza. Ale skoro ktoś taki może, to znaczyło, że każdy z nas też.
Brychczy przyłożył rękę (i nogę) do słynnego zwycięstwa Polski na Stadionie Śląskim nad Związkiem Radzieckim. Po meczu z Hiszpanią na tym samym stadionie goście chcieli zabrać go do Madrytu. Na miejscu mieli podjąć decyzję, kto go zatrudni - Real czy Barcelona. Ale w polskich warunkach to było nierealne. Nie wypuszczano z kraju sportowców przed 30. rokiem życia, a przed wojskowymi stawiano dodatkowe przeszkody. Brychczy grał w Legii aż do roku 1970. Zdobywał z nią tytuły i puchary. Był nauczycielem Kazimierza Deyny i nieformalnym asystentem czeskiego trenera Jaroslava Vejvody.
Na stadionie Siergieja Kirowa w Leningradzie graliśmy kiedyś sobie w podzielonej na dwie drużyny młodzieżowej reprezentacji Polski. W wyniku niezrozumiałego dla mnie zbiegu okoliczności minąłem w pełnym biegu Dariusza Wdowczyka. Wtedy "Kici" powiedział "no, no", co w jego ustach było komplementem równym Nagrodzie Fikusa. Nie wiedziałem, że będzie ciąg dalszy. Wieczorem w restauracji Europa "Kici"nalał stolicznej ze słowami: "Mów mi Lucjan". I zagryźliśmy czarnym kawiorem. Marzenia spełniały się nawet w Związku Radzieckim, chociaż chyba tylko innostrańcom.
Lucjan Brychczy mieszka od ponad pół wieku w tym samym bloku przy Świętokrzyskiej, z widokiem na Pałac Kultury. Kilkanaście lat temu w centrum Warszawy łobuzy napadły go, kiedy wychodził z banku. Zabrali mu pieniądze i złamali rękę. Jak się o tym dowiedziała hofta z Łazienkowskiej, za punkt honoru przyjęła znalezienie tych, którzy podnieśli rękę na świętość. Nie udało się, bo to byli podobno przebierańcy, którzy przyjechali do Warszawy na gościnne występy. Gdyby byli stąd - nie odważyliby się. Przecież "Kici"to jest warszawiak. Tyle że urodził się na Śląsku.
Cały tekst o Lucjanie Brychczym można przeczytać na łamach "Rzeczpospolitej"
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.