Domyślne zdjęcie Legia.Net

Takesure Chinyama - Ninja z Łazienkowskiej

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

24.11.2008 08:26

(akt. 18.12.2018 15:28)

Irytuje aby po chwili zachwycić. Zawodnik tak samo efektowny, jak i nieobliczalny. Konia z rzędem temu, kto przewidzi, co <b>Takesure Chinyama</b> zrobi po przyjęciu piłki. Może się przewrócić, strzelić z 40 metrów, mając dwóch dobrze ustawionych kolegów, zaplątać się gdzieś w okolicy pola karnego i nie wrócić za akcją. Z góry da się zakładać, że to do niego koledzy z zespołu będą mieli najwięcej pretensji w szatni. Ale z jednym nie można dyskutować - odkąd trafił do Legii jest najlepszym strzelcem drużyny prowadzonej przez <b>Jana Urbana</b>
W piątek po raz kolejny zapewnił jej trzy punkty. O tyle ważne, że zdobyte na wyjeździe, a z czterech ostatnich meczów na obcych boiskach legioniści przywieźli zaledwie dwa oczka, nie zdobywając goła. Taka sytuacja męczyła już wszystkich przy Łazienkowskiej. Także samego Chinyame do którego miano największe pretensje. - W Chorzowie będę jak ninja - nic tracił dobrego humoru piłkarz z Zimbabwe w dzień poprzedzający to spotkanie. I był. w odpowiednim momencie dostawił głowę do piłki zagranej przez Macieja Iwańskiego i pokonał Krzysztofa Pilarza. Pełnię szczęścia zepsuła kontuzja. W jednym ze starć piłkarz został kopnięty w kolano, z którym ma problemy od początku tych rozgrywek. Czasem opuszczał jeden czy dwa treningi, odpoczywał i bez problemu mógł wychodzić na boisko. Na jego szczęście uraz nie okazał się bardzo poważny. Szansa na to, że wystąpi w piątek przeciwko Lechii Gdańsk, jest duża. A w perspektywie kontuzji Bartłomieja Grzelaka (dzisiaj badania), Urban miałby duży kłopot z obsadą pozycji napastnika. Zostałby mu jedynie Mikel Arruabarrena, zawodnik, który dobrego spotkania w Legii jeszcze nie zagrał. Alternatywą dla Hiszpana byłby jedynie Piotr Rocki, nominalnie prawy pomocnik. "Czini" to nie tylko najlepszy snajper legionistów, ale także osoba zdecydowanie ubarwiająca codzienność w stołecznym klubie. Wielką rolę przy przystosowywaniu się tego zawodnika spełnił Dickson Choto, jego rodak. Obaj poznali się kilka lat temu, na jednym ze zgrupowań reprezentacji Zimbabwe. Od początku pobytu Chinyamy w Warszawie "Dixie" był jego przewodnikiem. Przywoził na treningi, odwoził po ich zakończeniu. Do dziś są praktycznie nierozłączni. Jeśli nie wychodzą razem, to oznacza, że któryś z nich musi być albo chory albo kontuzjowany. Obaj zawsze uśmiechnięci. Mówiący najczęściej: "Nie mam czasu" Chinyama Dance Jednak najgłośniej o Chinyamie było jeszcze przed tym, jak zaczął strzelać bramki dla Legii. Wszystko przez lekarzy w Grodzisku Wielkopolskim, którzy po przeprowadzeniu rutynowych badań podejrzewali wadę serca u tego zawodnika. Kiedy zgłosiła się Legia, zawodnik został przebadany na wszelkie możliwe sposoby, przez autorytety w dziedzinie kardiologii - Mam serce jak dzwon - mówił zadowolony, choć w konsekwencji obie strony pozostały przy swoich zdaniach. Przez to zamieszanie Chinyama stał się nieufny i skryty. Powiedział kilka słów za dużo, co bardzo zdenerwowało prezesa Zbigniewa Drzymałę. Ostatecznie sprawa przycichła, dziś już nikt o tym nie mówi. Trudno uwierzyć, żeby coś mu dolegało. Szczególnie, jak obserwuje się treningi siłowe legionistów i widzi człowieka, który tańczy ze sztangą ważącą 90 kg. Ale przecież słowo "chinyama" w języku plemienia, z którego się wywodzi, oznacza "kawał mięsa". Właśnie taniec. To kolejny element, którym Chinyama dodaje kolorytu polskiej lidze. Nie cieszy się po bramkach tak samo. A to "strzela" chorągiewką, a to klepie się po łysej głowie, a to udaje, że gra na gitarze. Odmian "Chinyama Dance" jest kilkanaście. Kibice nawet proszą, żeby piłkarz specjalnie dla nich zatańczył, ale napastnik Legii tę umiejętność zostawia tylko na okoliczność strzelania kolejnych bramek na boisku. - Żyję po ta aby zdobywać gole. Jak mi się uda, to czasem radość wymyka się spod kontroli - przyznaje. Powoli się zmienia Żeby nie było tak słodko. Takesure Chinyama to także kłopoty, ale kto ich nie sprawia? I w szatni i na boisku, choć na razie do żadnych większych incydentów nic doszło. Raz, podczas przedsezonowego zgrupowania tak rozsierdził swojego trenera, że ten w krótkich, ale typowo męskich słowach, wygonił go z boiska. Ponoć trener Jan Urban nigdy wcześniej ani później tak się nie zdenerwował. Jednak od czasu, kiedy dla Legii grał Moussa Ouattara, wszyscy przyzwyczaili się do tego, że czarnoskórzy piłkarze czasem zachowają się niekonwencjonalnie. Piłkarz z Burkina Faso potrafił nazwać trenera rasistą, kiedy ten zwracał mu uwagę na błędy, jakie popełnił w czasie meczu. Z Chinyamą takiego problemu nie ma. On wszystkiego wysłucha, w spokoju, karnie kiwnie głową. Tyle, że ma problem z wyciąganiem wniosków z tego, co robi źle. Bo inaczej nie można tego nazwać, jeśli w trzecim meczu z rzędu ogląda się jego bezsensowne strzały z 30 czy 40 metrów. Na szczęście coraz częściej widać u zawodnika symptomy poprawy, współpracę z kolegami, których Takesure w końcu zaczyna zauważać. Zaliczył nawet asystę przy golu Macieja Iwańskiego w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław (4:0). Przypadkową, bo chciał sam oddać strzał. W telewizyjnych powtórkach widać było, jak jeszcze przed strzałem Iwańskiego miał do niego pretensje, że w ostatniej chwili zabrał mu piłkę. Ta skuteczność... Każdy z piłkarzy Legii pytany o to, jaki na co dzień jest Takesure, odpowiada: "zakręcony". Potrafi zgubić się po drodze do samochodu, pomyśleć, że trening jest godzinę później, a potem za karę biegać przez pół godziny. Swoim zachowaniem absolutnie nie przypomina osoby, która należy do czołówki ligowych strzelców w naszym kraju. Jakby był nieco zagubiony, choć wszyscy przyznają, że to tylko pozory. Legia ma być dla niego przystankiem w karierze piłkarskiej, odskocznią do lepszego klubu. Takesure ma możliwości, żeby właśnie tak się stało, ale jest jeden warunek. To skuteczność. Kiedy przychodził do stołecznego klubu, Dickson Choto dał mu jedną radę: strzelaj bramki, a z nikim nie będziesz miał problemów. Gole zdobywa, nikt nie ma do niego pretensji. Ale jedno jest pewne: mając tyle okazji, Chinyama bez problemu powinien zostać najskuteczniejszym zawodnikiem ekstraklasy. A na razie jeszcze nim nie jest. Autor: Adam Dawidziuk

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.