Tomasz Brzyski: Nie byłem w takiej formie, jak rok temu
15.12.2015 07:54
Jak się czujesz? Pytam bo dawno w historii klubu nie było tak eksploatowanego zawodnika?
- Nie wiem czy nie było, ale daję jeszcze radę. Faktycznie sporo gram, nie jest łatwo wystąpić w ponad 30 spotkaniach w zaledwie 2,5 miesiąca. To sporo dla każdego piłkarza, a tym bardziej dla zawodnika, który już ma swoje lata. Daję jednak radę i mam nadzieję, że trener będzie dalej na mnie stawiał. Śrubuję swój własny rekord rozegranych gier, zobaczymy jak będzie.
Gdyby nie przerwa spowodowana kontuzją, pewnie ustanowiłbyś rekord ligi trudny do pobicia dla gracza z pola.
- Możliwe, kontuzja trochę mnie zastopowała, ale wtedy już nie dawałem rady, organizm przestał ze mną współpracować i musiałem położyć się na stole operacyjnym. To był taki moment, że gra przestała mi sprawiać przyjemność, często budziłem się w nocy z bólem. Mięsień przywodziciela nie wytrzymał i poszło to dalej. Wprawdzie trener Henning Berg mówił, bym wyleczył mięśnie brzucha i liczył na mnie w siedmiu kolejkach, jakie pozostały do końca rozgrywek, ale razem z lekarzami zdecydowaliśmy o operacji. Zrobiliśmy to kompleksowo i dzięki temu w styczniu mogłem wrócić do treningów.
A jak twoje pachwiny po operacji? Zdążyłeś już o nich zapomnieć?
- Wszystko w porządku. Czasem coś zaboli - przy przyciętym przywodzicielu trochę mniej siły jest w nodze. Mięśnie się jednak szybko przyzwyczajają i naprawdę czuję się dobrze.
Przez całą karierę grałeś mniej niż teraz. Jesteś fizycznie dobrze przygotowany, ale nie jesteś robocopem. Znalazłeś się w trudnej sytuacji bo z jednej strony musisz grać bo nie masz zmiennika, z drugiej urlopy czy zimowa przerwa zostały skrócone do minimum i nie ma czasu na porządny odpoczynek i regenerację.
- Ja tak o tym nie myślę. Jestem świadomy, że wiele grania mi nie zostało, więc cieszę się, że trenerzy na mnie stawiają. Muszę sobie dawać radę, bo gdybym grał beznadziejnie, to trener szybko by jakiegoś zastępcę znalazł - mogą przecież na moim miejscu wystąpić choćby Łukasz Broź czy Bartek Bereszyński. Czasem przydałoby się kilka dni wolnego, szczególnie że gramy co trzy dni. Ale jest, jak jest. Nie mam zmiennika, więc muszę szybko się zregenerować i być gotowym do gry. Nie ma więc miejsca na rozgrywki. Trzeba iść do domu, wcześnie położyć się spać, wstać wyspanym - sen jest najlepszą regeneracją. Na szczęście zawsze byłem typem domatora, nie lubiłem włóczyć się po mieście czy centrach handlowych.
Trener Jan Urban po meczu Lecha z Legią mówił, że jak grali z Fiorentiną rozgrywali 24 mecz w sezonie, a Włosi 11. Teraz ktoś wyliczył, że Legia gra więcej niż Real czy Barcelona. Czy nie doszliśmy do poziomu absurdu?
- Czy ja wiem… Tak się złożyło. Legia gra o mistrzostwo Polski, dodatkowo w europejskich pucharach i Pucharze Polski. Meczów jest dużo, ale to wszystko jest wkalkulowane z przyjściem na Łazienkowską. Natomiast faktem jest, że szczególnie w końcówce roku, nasilenie spotkań i zmęczenia jest tak duże, że nie da się oszukać organizmu. Człowiek nie jest robotem, w takich sytuacjach łatwiej o uraz.
Byłeś przez ostatnie pół roku krytykowany za grę w obronie, za brak asyst przy stałych fragmentach gry. Słabsza dyspozycja czy nie byłeś w stanie grać co trzy dni na najwyższych obrotach?
- Nie lubię szukać usprawiedliwień. Nie ma się co oszukiwać, nie byłem w takiej formie, jak choćby rok temu, przed operacją. Na treningach i na meczach starałem podchodzić do swojej pracy jak najlepiej potrafię. Nie zawsze to jednak wychodziło. Kibice przychodzą na trybuny i chcą oglądać jak piłkarze oddają serce za klub. My je oddajemy, ale czasem po prostu nie wychodzi. Trudno powiedzieć czy przyczyną jest słabsza forma czy zmęczenie, ale żaden piłkarz na świecie nie jest w stanie przez 40 meczów utrzymać stałej i wysokiej formy. Ja pracuję cały czas nad formą i ostatnio się ona poprawiła. Nie jest jeszcze tak, jakbym sobie wymarzył, ale jest lepiej.
Jesienią dograłeś piłkę do Nikolicia, miałeś kluczowe zagranie do Prijovicia. Ale wcześniej z twoich zagrań korzystał głównie Jodłowiec. Ty go szukasz w polu karnym czy po prostu on najlepiej czuje twoją grę bo znacie się długo na boisku i poza nim?
- Tomek ma bardzo dobry timing, wie jak się znaleźć i gdzie. Ja staram się zagrywać mocną piłkę w okolicę jedenastego metra i on tam zazwyczaj wbiega. Czasem piłka go trafi (śmiech). On pewnie też już czuje gdzie zagram piłkę i tam biegnie. Znamy się już bardzo długo, na boisku i poza nim, to też jakoś procentuje.
Twoim głównym zadaniem nie jest strzelanie goli, ale jak zdobędziesz bramkę to już taką, że dla takich trafień kibice chcą przychodzić na trybuny. Tak było z Chojniczanką czy w zeszłym sezonie z Lechem. Zgodzisz się?
- W jakim klubie bym nie grał, to wielu bramek nie zdobywałem - ze 13 w lidze, kilka w pucharach. Kiedyś byłem napastnikiem i też nie miałem wielkiej smykałki do strzelania goli. Robiłem sporo zamieszania, asystowałem, ale do siatki za często nie trafiałem. Zaczęto mnie więc przesuwać do tyłu - zaczynałem w ataku, później była druga linia, a teraz gram na boku obrony.
- Faktycznie, jak już coś strzelę to zwykle sporo się o tym pisze. Udało się ostatnio trafić z dystansu z Chojniczanką, ale gol jest gol, fajnie, że pomogłem kolegom, zespołowi i tyle. Z Lechem gol sprawił mi dużo radości, bo byliśmy w trudnej sytuacji. Wyszedł taki centro-strzał i przy okazji piękny gol. Najważniejsze było jednak to, że pozwoliło nam to uwierzyć w siebie i zremisowaliśmy mecz, choć przegrywaliśmy 0:2.
Uroda tych goli to dodatkowy powód do dumy w domu. Żona puszcza potem na wideo bramki synowi i mówi, zobacz tak gra tatuś?
- Czasami pokazuje. Ostatnio jednak wszystkich rozśmieszyło nas to, że jeszcze mecz się nie skończył, a już ktoś przerobił zdjęcie w Internecie i po golu z Chojniczanką pozowałem ze Złotą Piłką w dłoniach. To niesamowite jak żyje dziś Internet. W tym wypadku było to bardzo miłe i śmieszne.
Kibice w komentarzach często zarzucają, że grasz zbyt daleko od przeciwnika. Od trenerów też masz takie uwagi czy wszystko jest zgodne z założeniami i wliczonym ryzykiem w styl twojej gry?
- Wszystko zależy od trenera. Henning Berg zwykle zabraniał nam wysoko podchodzić do przeciwnika, mieliśmy trzymać linię razem z obrońcami. Rzadko pozwalał na pressing i naciskanie na rywala. Wolał grać bezpiecznie, szkoleniowiec nie lubił podejmować ryzyka. Teraz za trenera Czerczesowa się to zmieniło. Mamy podchodzić wysoko, mieć kontakt z rywalem i mamy ryzykować. Ja wolę obecny styl. Nie lubiłem się przyglądać jak rywal przyjmuje piłkę, odwraca się i z nią rozpędza. Takiego gościa w pełnym biegu trudniej zatrzymać, trudniej dogonić. Musiałem jednak wykonywać polecenia trenera. Nie dziwię się kibicom, że nie znając założeń mnie krytykowali. Ale takie miałem zadania. Nie wynikało to z tego, że byłem leniem i nie chciało mi się podejść do zawodnika. Wolę stać tuż za kimś i nie dać mu się odwrócić. W lidze polskiej wielu graczy bazuje na szybkości. Puszczą sobie piłkę do przodu i trudno ich dogonić. Kilka takich pojedynków z pewnością przegrałem. Ktoś biegnie rozpędzony, a ja dopiero muszę się odwrócić i przyspieszyć. Jemu jest wtedy łatwiej.
A jak generalnie odbierasz krytykę ze strony kibiców, dziennikarzy? Przejmujesz się tym, wkurzasz czy może olewasz bo liczą się tylko słowa trenera i kolegów z szatni?
- Może nie zabrzmi to zbyt elegancko, ale olewam. Może będąc młodszym graczem brałbym sobie to do serca, ale też bez przesady - bo psychika mogłaby mi siąść. Tym bardziej teraz, gdy mam już swoje lata, nie czytam komentarzy. Kibice mają prawo tam pisać wszystko, mogą wyładować swoją złość, dla mnie jednak najważniejsze jest zdanie trenera. Jego uwagi, komentarze, polecenia - to jest świętość.
Rzuty wolne. Rozmawiałem o tym trzy miesiące temu z Dominikiem Furmanem. On podnosi rękę, ty strzelasz lub dorzucasz. To stało się czytelne dla rywali. Pracujecie nad tym, by było więcej takich wariantów?
- Ale to znów nie był ani nasz pomysł, ani nasza inwencja twórcza. To wynikało z taktyki, z założeń przedmeczowych. Jeśli trener mówił, że Dominik ma podnosić rękę, a ja dorzucać piłkę, to tak było. Nie było tutaj miejsca na swobodę, to część taktyki nakreślonej przed meczem. Były rozrysowane schematy stałych fragmentów gry i tego trzeba było się trzymać. Teraz mamy kilka nowych wariantów, tylko nie ma czasu by to przećwiczyć. Popracujemy jednak pewnie dość solidnie na tym elementem na zgrupowaniach. Dziś stałe fragmenty to ważny element gry i trzeba go ćwiczyć - tak dośrodkowania czy strzały, jak i różne formy rozegrania.
Poza tym że podchodzisz do rywala, stosujesz pressing i bardziej ryzykujesz, coś jeszcze się dla ciebie zmieniło po zmianie trenera?
- Częściej się podłączam do gry ofensywnej. Teraz średnio 5-6 razy na połowę spotkania biorę udział w akcji ofensywnej. Za trenera Berga nie było to wskazane, bo wiązało się z ryzykiem. Takie były jednak założenia taktyczne, a później czytałem w prasie, że byłem pasywny w ofensywie, nie pomagałem kolegom. A tymczasem ja zasługiwałem na krytykę za jakość dośrodkowań, jeśli do takich dochodziło, ale nie za to, że trzymałem się ustaleń przedmeczowych.
Jesień ubiegłego roku to pasmo sukcesów – nie licząc organizacyjnej wpadki z Celtikiem. Dlaczego twoim zdaniem nie udało się powtórzyć takiego roku, dlaczego teraz jest gorzej?
- Wydaje mi się, że większość z nas gorzej lub źle czuła się fizycznie i w tym bym upatrywał głównej przyczyny. Jak się nie męczysz to i grasz lepiej. A ja czasem po ostatnim gwizdku byłem tak padnięty, jakbym miał w nogach nie jeden, a cztery mecze. Zresztą każdy widział - dziennikarze, kibice, że słabo wyglądamy fizycznie. Nowy szkoleniowiec po dwóch zajęciach też powiedział, że jesteśmy źle przygotowani fizycznie. Tu nie ma więc żadnej tajemnicy.
A nie przydałby by ci się w końcu solidny zmiennik, konkurent? Przecież konkurencja pomaga by być lepszym. A może dobrze ci tak, jak jest?
- Konkurencja jest potrzebna, zawsze to powtarzałem. Jeśli gramy na trzech frontach, mamy 60 meczów w sezonie, to potrzeba minimum dwóch piłkarzy na jedną pozycję. Konkurencji nigdy się nie obawiałem. Jak przychodziłem do Legii, to wiedziałem z kim muszę rywalizować - z reprezentantami kraju, Kubą Wawrzyniakiem i Kubą Koseckim. Miałem wygrać rywalizację z jednym z nich. Gdybym się bał, że sobie nie poradzę, to bym tutaj nie przyszedł. Wiedziałem, że to dobrzy zawodnicy, ale podjąłem walkę i nie wyszedłem na tym źle. Wracając do pytania - tak przydałby się konkurent. Tym bardziej, że mam już swoje lata i czas szykować zawodnika, który będzie na tej pozycji w Legii na lata.
Masz 33 lata. Zakładając, że zdrowe będzie dopisywało, do jakiego wieku chciałbyś grać w piłkę?
- W styczniu 34 więc już nie ma co się odmładzać (śmiech). Chciałbym pograć w piłkę do 36 lat czyli jeszcze 2 lata, na poziomie Ekstraklasy. Na mojej pozycji trzeba dużo biegać i mało jest graczy, którzy na boku grają mając 38 lat. Potem wrócę do siebie, do Lublina, mam tam pewne plany i nie chciałbym z tego rezygnować. Mam kilku trenerów, przyjaciół, mają swoje szkółki i przy tym będę. Piłka to moje życie i tak już pewnie będzie zawsze.
Życzenia na ten sezon.
- Na pewno zdrowie - by dopisywało, byśmy zdobyli tytuł mistrza Polski. Mamy wyjątkowe szczęście być tutaj na 100-lecie klubu i fajnie by było zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.