Domyślne zdjęcie Legia.Net

Tragedia Krzysztofa Nowaka.

Adam Dawidziuk

Źródło: Przegląd Sportowy

04.09.2002 12:09

(akt. 16.01.2019 01:00)

Pewnie niewielu z was pamięta, że po rozpadzie drużyny w 1996 roku, do Legii przyszedł nikomu nieznany pomocnik Sokoła Pniewy, Krzysztof Nowak. Zagrał w Legii jeden mecz (na prawej obronie !) i odszedł do brazylijskiego Atletico Paranense Kurytyba. Tam wraz z Mariuszem Piekarskim czarowali kibiców. Jego kariera potoczyła się bardzo szybko. Niebawem trafił do niemieckiego VFL Volfsburg, a w rankngu "Kickera" został przedstawiony jako najzdolniejszy rozgrywający Bundesligi. Obecnie Krzysiek walczy z ciężką chorobą i jego powrót na boisko jest niemożliwy. Pochodzimy z Krzyśkiem z jednego osiedla. Zawsze gra w Legii była jego marzeniem. Pamiętam jak grając w Niemczech mówił, że na Łazienkowską jeszcze wróci. Nie wróci.
Krzysztof Nowak, dziesięciokrotny reprezentant Polski seniorów, zapowiadał się na naprawdę solidnego, klasowego piłkarza. Jako jeden z nielicznych Polaków mógłby bowiem zagrać w wielkim europejskim klubie. Ba, on już był solidnym zawodnikiem. Może nie miał jakiegoś wyjątkowego talentu, ale do futbolu podchodził niezwykle profesjonalnie. Praca, praca i jeszcze raz praca - to była jego dewiza. Wiedział, że tylko wylewając wiadra potu na treningu może w piłce do czegoś dojść. Wyśniona Barcelona Mimo dość młodego wieku miał już w Niemczech wyrobioną markę. W posezonowych rankingach plasował się na swojej pozycji - środkowego defensywnego pomocnika - w czołówce Bundesligi. W porównaniu ze wschodzącą gwiazdą niemieckiej piłki, Michaelem Ballackiem, dwa lata temu Niemcy wyżej oceniali Krzyśka. Według fachowego magazynu "Sport Bild" Polak miał lepsze parametry, wróżono mu wielką karierę. Po udanych występach w Wolfsburgu Nowakiem interesowały się już czołowe kluby Bundesligi, Bayern Monachium, Borussia Dortmund, a także potentaci z Serie A, Juventus Turyn i Lazio Rzym. Wymarzoną drużyną Polaka z Ursusa była jednak Barcelona. Krzysiek wytyczył sobie cel: zagrać na Camp Nou! Szczebel po szczebelku wspinać się na szczyt, którym jak dla większości chłopaków kopiących piłkę jest drużyna o magicznym brzmieniu: Barcelona. Wejściu na piłkarski top miało służyć ogrywanie się w klubach polskich (Miliarder Pniewy) greckich (Panahaiki Patra), brazylijskich (Atletico Paranaense Kurytyba), niemieckich (VfL Wolfsburg). Kolejnym etapem miał być najmocniejszy niemiecki lub włoski klub. A potem już tylko Barca. Wartość rynkowa Nowaka osiągnęła ponoć na przełomie 2000 i 2001 roku 10 milionów marek. Po zakończeniu sezonu 2000/2001 polski pomocnik miał przejść za tę kwotę do wielkiego klubu. Uczynny przyjaciel Na spotkanie umówiliśmy się na dworcu kolejowym w Wolfsburgu. Krzysiek, przywiązujący niegdyś znaczącą wagę do punktualności, tym razem nie czeka. Zaczepia mnie natomiast jakiś dziwny facet w średnim wieku, jak się okazuje przyjaciel Krzyśka. - Krzysiu już dojeżdża, prosił mnie, żebym po pana wyszedł i zawiózł do restauracji. Na pewno jest pan głodny po podróży. Przed południem Krzysiek miał dwa spotkania z dziennikarzami, które widać trochę mu się przeciągnęły - wyjaśnia Franz Kubis, Polak od lat pracujący w koncernie Volkswagena. Kubis był niedyś piłkarzem GKS Tychy, gdy miał 21 lat wyemigrował do USA. W Bostonie grał w polonijnej drużynie "Białe Orły". Potem wylądował do Niemczech, w Hamburgu, gdzie występował w Sankt Pauli, a gdy miał 34 lata trafił do Wolfsburga, w którym w trzecioligowym wówczas VfL zakończył karierę. Dziś Franz ma 54 lata. Cztery lata temu Kubis zaprzyjaźnił się z Nowakiem. I od tego czasu jest z nim na dobre i na złe. - Krzysiek od początku był w Wolfsburgu bardzo szanowany. Wiązano z nim wielkie nadzieje, które zresztą z roku na rok spełniał. Nie na darmo dostał w zespole numer dziesięć, miał być tym "mózgiem", "spielmacherem" drużyny i nim był. Szanował go bardzo trener Wolfgang Wolf. I chyba docenia jego wkład do dzisiaj. No bo skąd by się brała ta pomoc klubu zapewniana choremu Krzyśkowi - zawiesza głos Franz. W wilczym dole Pod restaurację w centrum fabrycznego, 200-tysięcznego Wolfsburga, podjeżdża srebrny Volkswagen typu wan. Najpierw z samochodu wychodzi kierowca - żona Krzyśka - Beata. Sięga do bagażnika po składany wózek inwalidzki dla męża. Krzysiek, wbrew temu co mówił jego znajomy z Szamotuł, Benek Szmyt, nie wygląda aż tak tragicznie. W każdym razie na pierwszy rzut oka nie szokuje. Dopiero, gdy żona z pomocą przyjaciela Franza pomagają choremu wygramolić się z przedniego siedzenia widać jego ciężką przypadłość. Coś ściska w gardle, gdy widzi się bezradność byłego zawodnika Wolfsburga, gracza, który słynął z wielkiego serca do walki, wytrzymałości, biegania na pełnych obrotach przez dziewięćdziesiąt minut, który dziś nie może o własnych siłach wysiąść z samochodu, samemu przejść choćby dwa kroki, samodzielnie usadowić się na wózku czy nawet samemu przemieścić się tym wózkiem. Krzysztof nie może prowadzić wózka, bo nie ma czucia w palcach i wystarczającej siły, by chwycić mocno koła i poruszyć nimi. Gdy wielka kariera stała przed Krzyśkiem otworem i właśnie rozważał ze swoim menedżerem Martinem Wiesnerem, gra w jakim klubie, Bayernie czy Borussii, lepiej by mu posłużyła, przytrafiło się coś strasznego, coś, co początkowo nie zapowiadało jednak gwałtownego zakończenia przygody z piłką. Podczas zgrupowania w Portugalii pomocnik Wolfsburga złapał anginę. Nie mógł z nią normalnie przygotowywać się do rundy rewanżowej sezonu 2000/2001. Zaległości treningowe rosły, a ambitny piłkarz coraz bardziej się niecierpliwił. Chciał jak najszybciej wrócić na boisko, pokazać, ile jest wart i udanymi występami na wiosnę przypieczętować transfer do klubu z najwyższej europejskiej półki. Ale w wiosennej rundzie sezonu 2000/2001 wystąpił zaledwie w trzech pierwszych meczach Bundesligi. W końcówkach tych spotkań brakowało mu tchu i schodził z boiska na tak zwanych miękkich nogach. Początkowo wydawało mu się, że zmęczenie wynika z niedawno przebytej anginy i zaległości treningowych w przygotowaniach do sezonu. Ale jego samopoczucie po treningach zamiast poprawiać pogarszało się z dnia na dzień. Nie miał już siły normalnie ćwiczyć. Genialne IQ W końcu odwiedził lekarza, specjalistę od tego typu przypadków. Diagnoza była fatalna: z pozoru wyglądający na zdrowego jak tur 25-letni wtedy chłopak zaczął mieć kłopoty z układem nerwowym, polegające na nieprawidłowym przewodzeniu impulsów nerwowych. Z tego wynikał brak odpowiedniego czucia w mięśniach i wzmagające się zmęczenie. Krzysiek musiał natychmiast zaprzestać trenowania. Miał od razu rozpocząć specjalistyczne badania. Wizyty w klinikach w Anglii i USA niewiele pomogły. Co z tego, że testy wykazały, iż Nowak jest wybitnie uzdolniony. Iloraz inteligencji zawodnika - 138, co świadczy, iż jest geniuszem, choć testy wypełniał po angielsku, w którym nie jest tak biegły jak w polskim, portugalskim czy niemieckim. Genialne IQ wcale nie pocieszyło Krzyśka. Wycieńczenie organizmu pogłębiało się. O powrocie na boisko nie już było mowy. Zasiedliśmy przy stole w skromnej hotelowej restauracji, w której poza Krzyśkiem, jego żoną, dziećmi, przyjacielem Franzem i kelnerem nie było nikogo. - Tu będziemy mogli spokojnie porozmawiać, nikt nam nie będzie przeszkadzał, będziemy siebie dobrze słyszeć, nie będziemy musieli podnosić głosu - stara się wytłumaczyć wybór ustronnego miejsca były zawodnik VfL. Gdy gościłem u niego poprzednim razem, kiedy Krzysiek był w pełni formy, a niemieckie media porównywały go z Ballackiem, pojechaliśmy z miejsca do gwarnego "Auto-Stadtu", restauracyjno-rozrywkowego wolfsburskiego kompleksu przy koncernie Volkswagena. Dziś widać, iż Nowak unika takich miejsc. Usuwa się jak najgłębiej w cień. Nie ma zamiaru być w centrum zainteresowania. Gdy proszę o zrobienie mu zdjęcia na wózku inwalidzkim, obrusza się i stanowczo odmówia: - Po co wywoływać sensację? Dlaczego ktoś ma mnie kojarzyć przygwożdżonego do wózka? Przecież będę jeszcze normalnie chodził. Przynajmniej mam taką nadzieję. A jak mówią Niemcy, nadzieja umiera na końcu... Na temat choroby nie chce w ogóle rozmawiać. Unika tematu, jak gdyby go w ogóle nie było. Na każde pytanie o schorzenie odpowiada zdawkowo. Zaprzecza, że cierpi na stwardnienie rozsiane, które objawia się identycznymi przypadłościami, jak tego u niego. Niedowład kończyn uniemożliwia Krzyśkowi nie tylko chodzenie, ale też samodzielne jedzenie. Podczas obiadu żona Beata karmi go niczym niemowlaka. Chory sam nie jest już w stanie utrzymać sztućców. Jedyne, co udaje mu się zrobić przy stole, to unieść do ust, nadgarskami, szklankę z sokiem. - Marcus Babbel (niemiecki piłkarz z Liverpoolu - przyp. red.) miał innego rodzaju problem niż ja - wyjaśnia Nowak. - Cieszę się, że wrócił do zdrowia i grał już z nami w sparingu przed sezonem. Lekarze w jego przypadku twierdzili jednak, że wróci na pewno do gry. I wrócił! Mnie na razie lekarze mówią, że o piłce mogę zapomnieć. Szczerze mówiąc, o powrocie do piłki w ogóle nie myślę. Chciałbym tylko znów normalnie chodzić. Życie jednak zna różne przypadki. Przykłady cudownego ozdrowienia amerykańskiego kolarza Lance'a Armstronga czy piłkarza Heiko Herlicha, dają mi nadzieję, że wrócę jeszcze na boisko. Żona Beata imponuje cierpliwością, choć daje się wyczuć, iż jest całą sytuacją już bardzo zmęczona. Poza dwójką dzieci, siedmioletnim Maksymilianem i dwuletnią Marią Magdaleną opiekuje się przecież teraz jeszcze ciężko chorym mężem. Musi go umyć, ubrać i też nakarmić. - Życie jest okrutne, ale trzeba sobie z tym jakoś radzić i nie narzekać - pociesza się żona poszkodowanego przez los piłkarza. - To problem od nas niezależny. Musimy starać się go przezwyciężyć. Pomagam więc mężowi, jak tylko mogę. I najważniejsze, że nadal się kochamy i chcemy być razem. - Beata bardzo się o mnie troszczy - zachwala żonę Krzysztof. - Widać to choćby po moim brzuchu. Choć jem teraz tylko dwa razy dziennie, staję się coraz grubszy. Wyraźnie brakuje mi ruchu. Mięśnie powoli wiotczeją... - I tak mało teraz jesz - zauważa Beata. - Kiedyś, gdy codziennie trenowałeś, potrafiłeś zjeść konia z kopytami. Miałeś wilczy apetyt, co nie dziwne, bo grałeś przecież w drużynie "Wilków" (tak popularnie nazywany jest VfL Wolfsburg - przyp. red.). Kozioł ofiarny Błysk w oku piłkarza pojawia się, gdy dyskusja schodzi na tematy piłkarskie. Krzysiek, mimo przykucia do wózka, ciągle żyje futbolem. Ogląda każdy mecz Wolfsburga u siebie z trybun VfL-Stadion, śledzi rozgrywki polskiej ligi w Canal Plus, nie obce mu są problemy reprezentacji Polski. Dwa miesiące temu Nowak był gościem na Mundialu. Pojechał tam prywatnie, a właściwie to na zaproszenie menedżera Wiesnera. Podczas wizyty w Korei Południowej Krzysiek odwiedził w Pusan i Tedzon polską kadrę. Spotkał się tam z zawodnikami, z którymi w większości znał się jeszcze z reprezentacji prowadzonej przez Janusza Wójcika. - Ostatni mecz w kadrze grałem w Sztokholmie w poprzednich eliminacjach EURO - wspomina "Nowaczek". - Wszedłem wtedy na boisko po stracie pierwszego gola. Miałem ratować sytuację. Choć grałem z kontuzją, próbowałem poderwać chłopaków do ataku, rozegrać piłkę. Raz ją straciłem, ale nie kosztowało to nas utraty drugiego gola. Straciliśmy go później i nie po mojej akcji. Ale zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Potem trenerem został Jerzy Engel. I nie widział mnie w swojej drużynie. To był jego wybór. Raz ze sobą rozmawialiśmy, po meczu z Leverkusen, przegranym przez VfL 1:4, kiedy Andrzej Juskowiak strzelił gola po moim podaniu. Trener był oszczędny w słowach. Nasze zdania były rozbieżne. Nie było podstawy do współpracy. Ale to nie odbierało trenerowi prawa do wyboru swojej koncepcji. W Korei Nowak obejrzał "na żywo" sześć meczów. Dla niemieckiej stacji telewizyjnej ZDF komentował mecz Polski z Portugalią. - Nie musiałem pastwić się nad kolegami, bo zrobił to w komentarzu Gźnter Netzer. Powiedział, że Polacy zaprezentowali się "wie die Flasche leer", czyli niczym puste butelki - ubolewa Krzysztof. - A przecież, mimo że przegraliśmy 0:4, mecz z Portugalią był naszym najlepszym występem na Mundialu. Z USA wygraliśmy przypadkowo, po bardzo dobrym początku Pawła Kryszałowicza. Największą frajdę sprawiło mi obejrzenie późniejszych mistrzów świata, Brazylijczyków w spotkaniu z Kostaryką. Niektórych "canarinhos" pamiętam jeszcze z czasów moich występów w Brazylii, choćby Klebersona z Atletico Paranaense, Edmilsona, Cafu, Roque Juniora czy rezerwowego bramkarza Rogerio Ceniego. Przeciw Rivaldo, Ronaldo czy Roberto Carlosowi grałem też w młodzieżówce Edwarda Lorensa. Prowadziliśmy wtedy nawet 1:0, ale przegraliśmy 1:3. Po tym występie trafiłem jednak do Kurytyby. Wyjątek dla "Effe" Dwie godziny rozmowy wyczerpują chorego. Coraz trudniej zrozumieć jego słowa. Ale Krzysiek upiera się, by pojechać jeszcze do klubu, spotkać się z nowym "wilczkiem", 20-letnim Bartoszem Romańczukiem, któremu Nowak wróży wielką przyszłość. - To będzie mój następca - przedstawia Krzysiek skromnego, ale ponoć bardzo utalentowanego piłkarsko chłopaka, który na razie trenuje z drugą drużyną Wolfsburga. Przed budynkiem klubowym kłębi się grupa kibiców. Pierwsze dni pobytu nowej gwiazdy "Wilków", słynnego Stefana Effenberga ściągają nawet na treningi VfL tłumy gapiów. "Effe" przejął w Wolfsburgu po Nowaku numer 10, choć początkowo numer ten miał być zastrzeżony - żaden piłkarz "Wilków" miał już z nim nie zagrać. - Zrobiłem wyjątek dla Effenberga i zgodziłem się przekazać mu "dychę" - tłumaczy Nowak. - Mam nadzieję, że mnie godnie zastąpi. Krzysiek jednak nie chce czekać na Effenberga, by zrobić sobie z nim wspólne pamiątkowe zdjęcie. - Nie teraz, może następnym razem, gdy znowu przyjedziesz do Wolfsburga - upiera się. Czy jednak będzie ten następny raz, czy w Wolsburgu będzie jeszcze grał "Effe"? Czy będzie tam mieszkał Nowak? - Zamierzam tutaj zostać, jestem dobrze ubezpieczony, odłożyłem trochę grosza. Choć w czerwcu wygasł mi kontrakt z VfL, klub nadal wynajmuje mi dom pod Wolfsburgiem, zapewnia samochód. Dzieci też tutaj dobrze się chowają, syn właśnie poszedł do szkoły, więc po co to przerywać - uzasadnia były pomocnik reprezentacji Polski. Na koniec spotkania mocno wycieńczony Krzysiek zaprasza jeszcze na budowę nowego stadionu VfL - trzydziestotysięcznego VolkswagenArena, który ma być oddany już w grudniu, po ośmiu miesiącach od rozpoczęcia inwestycji szacowanej na 50 milionów euro. - Nie mam coś szczęścia do nowych obiektów - z nutką żalu mówi Krzysztof. - W Kurytybie po moim wyjeździe zbodowano najnowocześniejszy stadion w Brazylii, na sześćdziesiąt pięć tysięcy widzów. Chciałbym tam jeszcze kiedyś pojechać i choćby pospacerować po murawie. Teraz też, niestety, ominie mnie okazja gry na tym wspaniałym obiekcie w Wolfsburgu. Ale choć zrób mi przed nim zdjęcie...

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.