Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych - Cierpliwość...
28.02.2018 11:27
„Wiosnę” zaczęliśmy bardzo dobrze. W pierwszym meczu, rzutem na taśmę, trzy punkty zapewnił nam wracający po kontuzji Rado. Legia zagrała dobry mecz, wiele osób pisało, że tym razem transfery były udane. Zdemolowanie Śląska Wrocław znaczna część fanów odebrała jako jasny sygnał. Legia rozjedzie ligę i z tupetem zaatakuje europejskie salony. Jednak chwilę później przyszedł mecz z Cracovią, i mimo całkiem niezłego, otwartego spotkania, gdzie sytuacje miały obie strony, Wojskowym udało się wywieźć tylko remis z ul. Kałuży. Po tej potyczce można było mówić o braku szczęścia, wszak i Hama i Szymański mieli „setki”, z których co najmniej jedna powinna zostać wykorzystana. I w końcu przyszedł wczorajszy mecz z Jagiellonią. Przykro to napisać, ale „czar prysł”. Przynajmniej na kilka dni. I ci, co obstawiali hegemonię Legii w lidze srogo się wczoraj zawiedli. To były po prostu beznadziejne zawody w wykonaniu naszych piłkarzy. Śmiem twierdzić, że gdyby nie Arek Malarz, to po pierwszej połowie wynik na tablicy widniałby nie 0:1 a 0:3. Sygnał do kompromitacji dał Antolić, który o mało nie złamał nogi Frankowskiemu. Sędzia Stefański, który się wczoraj nasłuchał z trybun, podjął jednak jak najbardziej słuszną decyzję. Pomijając fakt, że Antolić osłabił Legię w meczu z, było nie było, obecnym liderem Ekstraklasy, to na domiar złego, czerwona kartka eliminuje go z potyczki przeciwko Lechowi. Jagiellonia grała swoje, nie pozwalała na nic Legii, raz po raz groźnie atakując. A Wojskowi? Byli nieporadni. Nie mieli pomysłu. Nic nie funkcjonowało. Można było narzekać na zimno, mróz, wiatr, końcówkę lutego, wtorek, zmrożoną murawę..ale to żadne usprawiedliwienie. Takie same warunki miał przeciwnik. Przeciwnik, który zdominował Legię praktycznie na przestrzeni całego spotkania. Chwaleni w pierwszych meczach nowi zawodnicy Legii, wczoraj kompletnie zawiedli. Jedyny, do którego postawy ciężko się przyczepić to Remy. Wraz z Malarzem robili, co mogli, aby wczoraj przy Łazienkowskiej, zmarznięci kibice nie oglądali kompromitacji, choć widać było, że np. współpraca Francuza z Pazdanem nie funkcjonuje jak należy. Na domiar złego Philipps i Mączyński nie istnieli. Vesović zapomniał, że piłka nożna polega na kopaniu piłki a nie nóg przeciwnika. Broź doznał kontuzji. Wczoraj Legia pokazała wszystko, co złe, niedobre, niepiłkarskie. I to w obecności dwudziestu tysięcy kibiców, co jak na warunki pogodowe i datę spotkania, trzeba uznać za bardzo dobrą frekwencję.
Wiem, że wielu kibiców opuszczających wczoraj Łazienkowską zadawało sobie pytanie: co się właściwie stało? Całkiem nieźle grająca Legia w trzech ostatnich meczach nagle wyglądała tak, jakby na boisku zameldowało się jedenastu przypadkowych gości, którzy na dodatek nie do końca wiedzieli, co tam robią, i o co chodzi w tej grze, w którą ktoś kazał im grać. A wszystko to na parę dni przed arcyważnym, dla nas kibiców, meczem z Lechem. Z Lechem, który przyjedzie do Warszawy dodatkowo zmotywowany sytuacją, że najlepiej odbić sobie niepowodzenia ligowe wygrywając właśnie z Legią. I to na jej terenie. A po wczorajszym spotkaniu nie jestem w stanie w ogóle prorokować jak Wojskowi zagrają z drużyną z Poznania i czy jest szansa na korzystny wynik. Jak tu coś przewidywać, kiedy w ostatnich sekundach meczu głupi faul robi Vesović, za który dostaje drugie ‘żółtko” i wylatuje z boiska? Legia w niedziele wyjdzie na murawę ze świadomością tragicznej gry przeciwko Jagiellonii, z nienadążającym za akcjami Pazdanem, ale prawdopodobnie z niemającym jeszcze formy Rado i być może nieobliczalnym Kuchym. Czy to jest recepta na sukces? Czy z takiego obrotu sprawy można coś wywróżyć? Z pewnością nie. I będzie miał przez te parę dni ból głowy Romeo Jozak. Nie dość, że musi zmotywować zawodników na nowo, to sporo się nagłowi jak tu zestawić optymalną jedenastkę, z tego, co ma, aby nie powtórzyła się sytuacja z meczu z Białostoczanami. A wczorajszy mecz z pewnością zburzył jego plany. Dodatkowo trener doskonale pamięta wstydliwą porażkę z Lechem w zeszłym roku, stąd też ma świadomość, jak wielka będzie presja ze strony trybun. Zapowiadają się z pewnością gorące dni przy Łazienkowskiej.
Oczywiście, z drugiej strony, wczorajszy mecz może być tylko i wyłącznie „wypadkiem przy pracy”. W niedziele Legia może rozbić Lecha w pył. Może. Taki scenariusz też jest możliwy. Ja jednak nie podejmuję się prób przewidywania. Nie po tym, co widziałem we wczorajszym spotkaniu. Dla mnie wnioski są inne. Na Wielką Legię, dominującą ligę musimy jeszcze poczekać. Nic nie dzieje się w chwilę. Dwa dobre mecze nie oznaczają, że mamy świetnie zgraną drużynę, działającą jak szwajcarski zegarek. Niezłe transfery nie oznaczają, że drużyna nagle stanie się monolitem perfekcyjnie realizującym strategię trenera. Mamy dobrych zawodników, ale kilku nowych. Widać, że cała drużyna potrzebuje czasu. Widać, że jest w budowie. I takie mecze, jak wczoraj mogą się zdarzać. Wiem, że presja na wynik w Warszawie jest większa niż gdziekolwiek indziej. Ale pamiętajmy też, że nie od razu Rzym zbudowano. Ten sezon jest dla Legii mocno turbulencyjny. Cel jednak nadal pozostaje ten sam. I być może, taka lekcja, jaką wczoraj Wojskowi odebrali od Jagiellonii, jest jedną z tych, które pamięta się na długo, ale z której wyciąga się bardzo dobre wnioski. Następna klasówka już w niedzielę. Oby wtedy posypały się same celujące oceny dla naszych piłkarzy. A my kibice, pamiętajmy o starym, greckim przysłowiu: „Cierpliwość jest kluczem do szczęścia”.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.