Domyślne zdjęcie Legia.Net

W ekstraklasie na kibicach nie zarobisz

Mariusz Ostrowski

Źródło: Gazeta Wyborcza

09.10.2008 11:08

(akt. 18.12.2018 21:26)

- Jeśli polskie kluby nie wyrzucą z trybun chuliganów i nie zaproszą na stadion rodzin, nie będą zarabiać więcej - mówi <b>Władysław Szwoch</b> z firmy Deloitte, która przygotowała raport o pieniądzach w Ekstraklasie. - Gdyby wziąć pod uwagę liczbę ludności, nasz futbol powinien zarabiać 866 mln euro. Ale nie da się tego w ten sposób porównać, ponieważ gospodarki Anglii czy Hiszpanii są na wyższym poziomie niż nasza. Dlatego porównaliśmy PKB - dodaje Szwoch.
Twierdzi pan, że gdyby Polacy procentowo wydawali na futbol tyle ile Anglicy, Hiszpanie czy Włosi, Ekstraklasa powinna mieć 226 mln euro przychodu. Przynosi ledwie 63 mln... - Gdyby wziąć pod uwagę liczbę ludności, nasz futbol powinien zarabiać 866 mln euro. Ale nie da się tego w ten sposób porównać, ponieważ gospodarki Anglii czy Hiszpanii są na wyższym poziomie niż nasza. Dlatego porównaliśmy PKB. Od prezesów klubów ciągle słyszymy, że ludzie są biedni i nie stać ich na przyjście na stadion. Stać ich, ale nie przyjdą na widowisko źle zorganizowane i niebezpieczne. Czyli ci, którzy chcieliby przyjść na mecz, wydają pieniądze gdzie indziej? - W centrach handlowych. Dlatego, że wiedzą, czego się mogą tam spodziewać. Na przykład, że toalety będą na odpowiednim poziomie. A na stadionie mogą zobaczyć brudnego toi-toia. Chodzi o podstawy. Ludzie nie są masochistami i nie chodzą w miejsca, gdzie mogą oberwać. A jeżeli uważają, że mogą, na pewno nie wezmą dzieci. Rodzinny wyjazd na mecz nie jest rozważany jako możliwość spędzenia wolnego czasu. Konsumenci uważają, że nie byłyby to dobrze wydane pieniądze. Składa się na to wiele czynników. Wulgarny język, pijani na trybunach, burdy itd. Moje córki boją się ludzi pijanych. Nikt nie będzie trzymał dzieci w miejscu, gdzie źle się czują. W połowie lat 80 podobnie było na angielskich stadionach, brakowało nawet toalet dla kobiet. Dziś stanowią one 33 proc. widzów Premier League. - W Anglii przez ostatnie 20 lat zmienili się kibice. Coraz więcej jest widzów wykształconych, pracujących umysłowo, zarabiających powyżej średniej i, co najważniejsze, rodzin. 42 proc. widzów Premier League to wyższa klasa średnia. - Niechby w Polsce na stadiony chodziła nawet niższa klasa średnia, bo na razie mecze obserwują albo ludzie bardzo odważni, albo tacy, którymi żaden sponsor nie jest zainteresowany. Czy są w Polsce kluby, którym zależy, by Jan Kowalski zamiast do centrum handlowego przyszedł w niedzielę na stadion? - Są. Najlepszym przykładem Ruch Chorzów, który wygenerował zainteresowanie 40 tys. ludzi na derbach Śląska w 2007 r. Ale wykształcić zainteresowanie jest łatwo. Trudniej spełnić oczekiwania, bo w Polsce nie potrafimy zorganizować widowiska piłkarskiego. Nie mamy problemów z koncertami czy meczami siatkówki, futbolu nie potrafimy. Np. nikt nie kontroluje, gdzie widzowie siadają. Gdy dotarłem na swoje miejsce na meczu z Azerbejdżanem w Warszawie, zajmował je osiłek w towarzystwie dwóch kolegów. Kiedy poprosiłem ochroniarza o pomoc, spojrzał na mnie jak na wariata. Organizatorzy muszą sprawić, by widz na stadionie czuł się podmiotem, a nie częścią niekontrolowanego tłumu. W Polsce nie sprawdza się dokładnie, co się wnosi na trybuny. Gdy byłem na meczu z Ekwadorem w Gelsenkirchen, przed wejściem nawet ciastka musiałem zostawić. A w Polsce na meczu z Belgią co drugi widz miał przy sobie colę z wódką. I jest to standard. Ile w walce o kibica z centrum handlowego zależy od klubów, a ile od prawa? Działacze narzekają, że nie mają możliwości karania kiboli. - Prawo nie ma nic do tego. Kluby szukają usprawiedliwienia dla nicnierobienia. W Polsce prawnie zabronione jest rzucanie w ludzi kamieniami. Organizator musi współpracować z policją. Trzeba po prostu chcieć. W centrum handlowym ma pan dużo opcji spędzenia wolnego czasu. Na cywilizowanych stadionach Europy również. Kiedy w kwietniu byłem w Pireusie, stadion żył na długo przed meczem, ludzie niezwiązani z piłką siedzieli w kawiarniach i restauracjach. Polskie kluby nie mają do zaproponowania nic poza meczem. - A muszą robić wszystko, by zatrzymać kibica na stadionie. Im więcej czasu na nim spędzi, tym więcej zje, tym więcej kupi gadżetów, tym więcej wyda pieniędzy. Tylko trzeba mu ten czas zorganizować. Chodzi o występy taneczne, konkursy, zabawy dla dzieciaków. Są w Polsce kluby, które już sobie z organizacją widowiska. Na Lechu średnia frekwencja wynosi 18 tys. widzów. Może i tak, ale zażyłość pomiędzy kibolami a władzami Lecha wymyka się standardom europejskim. Zresztą pozytywne przykłady, które pan podał, to margines meczów rozgrywanych w Polsce. - Ale wcześniej nie było ich w ogóle. To musi być zaraźliwe. Polacy uwielbiają sport i chcą na niego chodzić, co widać po siatkówce. Nie odstraszy ich zła pogoda. W USA byłem na meczach rozgrywanych w 20-stopniowym mrozie. Fantastyczne przeżycie, zmarznięci ludzie świetnie się bawią, robią piknik.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.