News: Wasz wywiad z Jakubem Koseckim - Byli zdolniejsi ode mnie

Wasz wywiad z Jakubem Koseckim - Byli zdolniejsi ode mnie

Kibice

Źródło: Legia.Net

09.10.2012 19:50

(akt. 10.12.2018 16:37)

Zgodnie z założeniami, spośród nadesłanych przez Was pytań do Jakuba Koseckiego, wybraliśmy te najciekawsze. Kosa opowiedział o początkach swojej kariery, o kulisach sprawy zdjęcia w szatni Lechii, o tym, jak wszedł na gniazdo, aby przeprosić kibiców. Mówi, kto jest lepszym piłkarzem - on czy tata, a także opowiada, jak wiele ojcu zawdzięcza. Za tydzień – we wtorek – na łamach serwisu zamieścimy odpowiedzi w ramach cyklu „Legia bez tajemnic”, z kolei bohaterem kolejnego wywiadu, w którym będziecie mogli zadać pytanie piłkarzowi, będzie Miroslav Radović.

Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że trafisz do pierwszego zespołu Legii?


- To był moment, kiedy miałem dobrą formę w Młodej Ekstraklasie. Tak się złożyło, że to było akurat pod koniec rundy. Zdobyłem wtedy kilka bramek, skończył się sezon i pojechałem na wakacje. Koledzy mówili, że zapewne pojawi się okazja, aby pokazać się trenerowi pierwszego zespołu, obecnemu szkoleniowcowi Legii, Janowi Urbanowi. Tak też się stało, zadzwonił do mnie trener Dariusz Banasik i poinformował, że zostałem zaproszony na treningi jedynki. Poszedłem na zajęcia ze starszymi kolegami i już zostałem tam na stałe.


Czemu tak późno trafiłeś do Legii? To była świadoma decyzja czy przypadek?


- Jak najbardziej było to świadome działanie. Pół roku wcześniej mogłem trafić do Legii, ale wtedy jeszcze na pół roku zostałem w Kosie Konstancin. Na Łazienkowską trafiłem w dobrym dla siebie okresie, zdobywałem wtedy wiele bramek, czułem się świetnie fizycznie i psychicznie. W Kosie po pierwszej rundzie wiedzieliśmy już, że nie mamy szans na mistrzostwo, więc tata zaproponował, bym nie marnował potencjału i spróbował swych sił gdzie indziej. Poszedłem do Legii, choć wcześniej przeszedłem testy w Koronie i miałem tam podpisać umowę. Jednak zdecydowałem się na Warszawę.


Kto był lepszym piłkarzem w wieku 22 lat – ty czy tata? Ty grasz w Legii, tata grał wtedy w Gwardii.


- Patrząc na to przez pryzmat wieku, można powiedzieć, że to ja jestem lepszym piłkarzem. Ale to złudne, tata był naprawdę świetnym zawodnikiem. W moim wieku grał w trochę słabszych klubach, ale szybko się wybił i wyjechał na zachód. Poza tym, to ciężko porównywać. W tamtych czasach piłka była zupełnie inna. Ale że jestem złośliwy, to zrobię ojcu na złość i powiem, że to ja jestem lepszym piłkarzem.



W Internecie pojawił się taki filmik, na którym zapowiadasz kolejny mecz Legii. Okazało się, że nie miałeś pojęcia z kim będziecie grać. Skąd taka niewiedza?


- Byłem na prezentacji nowej piłki Pumy, było tam duże zamieszanie, wiele informacji w krótkim czasie. Poproszono mnie o zapowiedzenie meczu. Za pierwszym razem powiedziałem wszystko zgodnie z prawdą, ale poproszono mnie, bym powiedział jeszcze coś więcej, jakoś bardziej spontanicznie. Miałem mówić na luzie, aby nie było widać, że to coś wyuczonego. I chyba za bardzo się rozluźniłem… Troszeczkę głupio wyszło.


Jak odbierasz to, że tata będzie kandydował na prezesa PZPN? To dobry kandydat? Ty możesz mieć z tego powodu łatwiej czy wręcz przeciwnie? Jest z tego powodu szydera w szatni Legii?


- W szatni faktycznie jest z tego trochę śmiechu, ale to normalne. Każdy z każdego czasem sobie żartuje, robi jaja. W szatni Legii jest świetna atmosfera, nikt się na nikogo nie obraża. Jak to odbieram, że tata będzie kandydował? Normalnie. On ma swoje plany życiowe na przyszłość, a ja swoje. Gdy się spotykamy nie rozmawiamy o wyborach, a jeśli pojawiają się tematy piłkarskie, to raczej są to żarty i docinki. A czy to odpowiedni kandydat? Uważam, że to inteligentny facet, z nie jednej opresji wychodził obronną ręką. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby wygrał te wybory, będzie sporo złych opinii od złośliwych osób – a takich jest wiele. Wiem, że wiele osób będzie życzyło jemu, i pewnie mnie także, jak najgorzej. Taką krytyką jednak nie można się przejmować, nie zawsze w życiu wszystko wygląda tak, jakbyśmy tego chcieli. Nie zwariuję z tego powodu, potrafię sobie poukładać w głowie. Jestem ambitny i również złośliwy – mnie takie uwagi na temat ojca nie wyprowadzą z równowagi. Dalej będę robił swoje, skupię się na piłce nożnej – to jest to, co kocham robić. Poza boiskiem mam dla kogo żyć – mam narzeczoną, która mnie wspiera. Moje życie jest wspaniałe i nie zmienią tego docinki czy złośliwości.


Pierwsze kroki stawiałeś w Kosie Konstancin. Są jeszcze poza tobą inni piłkarze, którzy tam wtedy zaczynali i też się wybili?


- To mnie boli, nie udało się wszystkim. Mój tata stworzył nam w Kosie super warunki: jeździliśmy na obozy, na zagraniczne turnieje – graliśmy z takimi drużynami jak Monaco, Marsylia, Valencienes. Teraz gracze, z którymi się wtedy mierzyliśmy, grają w Ligue 1. A my wtedy z nimi wygrywaliśmy... Stanowiliśmy fajną paczkę, ale tak naprawdę tylko ja dałem sobie jakoś radę, tylko ja dalej zajmuję się grą w piłkę, tyle że na wyższym poziomie – to mnie boli. Różnie się potoczyły losy chłopaków - pochodzili z rodzin ubogich, przeżywali złe chwile, trudne okresy.  Wielu z nich, z powodu biedy, musiało zrezygnować z gry w piłkę i zająć się czymś, co od razu dawało jakiś dochód. Bardzo nad tym ubolewam, to moi koledzy, zresztą z wieloma z nich cały czas utrzymuję kontakt. To fantastyczni ludzie, którym życzę jak najlepiej. Widząc się z nimi, zawsze wracamy do okresu gry w Kosie Konstancin, to były super czasy. Trzymam za nich kciuki, mam nadzieję, że wszystko się ułoży tak, jak sobie tego życzą. Mam nadzieję, że z obecnej, juniorskiej Kosy Konstancin, którą prowadzi tata, wybije się ktoś więcej.



Od małego się wyróżniałeś, ale jako jeden z nielicznych przebiłeś się do seniorskiej piłki. Inni nie mieli tego szczęścia. Wymień trzech piłkarzy, kolegów, którzy zapowiadali się na świetnych graczy, ale im nie wyszło. Dlaczego tak się stało?


- Zacznijmy od tego, że gdy byłem dużo młodszy, to wcale się tak bardzo na tle kolegów nie wyróżniałem. Miałem problem, gdyż byłem bardzo drobny, malutki. Koledzy rośli, mężnieli i mieli łatwiej na boisku. W Kosie Konstancin, jeśli chodzi o umiejętności, byłem 4.-5. zawodnikiem. Może nawet jeszcze dalej. Było kilku zawodników o niesamowitym potencjale, którymi interesowały się kluby zagraniczne – takie jak Everton, Murcia czy AS Monaco. Tym bardziej żałuję, że praktycznie nikomu nie udało się przebić do najwyższych klas rozgrywkowych. Jedni mieli trudną sytuację rodzinną i musieli porzucić piłkę, inni gdzieś tam się pogubili. Jeśli mam wymienić trzech to pierwszym takim graczem jest Mariusz Buczek. Występował regularnie we wszystkich rocznikach młodzieżowych reprezentacji Polski, miał oferty z klubów zagranicznych – chcieli go w Hiszpanii. Jednak został w Polsce i ta kariera nie potoczyła się tak, jakby on tego chciał. Nie wiem co na to wpłynęło, czemu tak się stało, ale był to wtedy największy talent w Kosie Konstancin. Do tej pory występuje w Kosie, w seniorach, jeśli ktoś ma ochotę przejść się na mecz w Konstancinie, to niech zwróci na niego uwagę. To solidny i ambitny piłkarz, może jak dostanie szansę, to ją wykorzysta i uda mu się w tej seniorskiej piłce. Drugim takim piłkarzem jest bramkarz – Oskar Kędzierski, który był w Legii, miał okazję pojechać z Młodą Legią na obóz. Nie pojechał, miał problemy w rodzinie. Szkoda, trenerzy często porównywali go do Artura Boruca. Miał chłopak ogromy talent. Mając go w bramce czuliśmy się pewniej, wiedzieliśmy że naprawi kilka naszych błędów. Grał świetnie na przedpolu nogami, miał niesamowity refleks, z łatwością wygrywał pojedynki jeden na jednego. Jak to bramkarz, był trochę zwariowany. Szkoda że mu nie wyszło. Kolejny zmarnowany talent. Mam z nim kontakt, on trzyma za mnie kciuki, a ja za niego. A trzeci z najlepszych… Wymienię dwóch. Tomek Nikiel, który przyszedł do nas z Lecha Poznań i Kamil Kowalski z Polonii Warszawa. Obaj byli naprawdę niesamowici. Nikiel miał świetną prawą nogę, był bardzo szybki i miał nieprawdopodobną wytrzymałość  - mógł biegać non-stop. Kowalski to typowy napastnik – mając trzy sytuacje, zdobywał trzy bramki. To były ogromne talenty, otrzymywali powołania do kadr w swoich rocznikach.


W meczu z PSV Ljuboja zdenerwował się, że nie podałeś mu piłki. Jak zareagowałeś na to zdarzenie i jak się dziś obaj dogadujecie?


- Było na odwrót - to ja się wkurzyłem na Danijela za to, że nie podał mi piłki, tylko uderzył na bramkę. Wychodziłem na czystą pozycję i zakomunikowałem mu, że powinien był do mnie zagrać. Coś tam krzyknąłem, odpysknąłem. Ja się nikogo nie boję, mam swoje zdanie i swoją opinię na temat gry. Ljubo jest w porządku facetem, na boisku często reaguje nerwowo, wymachując rękami. Też się coraz częściej tak zachowuję, choć staram się nad tym panować. Do tej pory dogadujemy się normalnie. Ostatnio miałem okazję pogadać z jego menedżerem. On też podkreślił, że Ljubo jest ciężkim facetem, ale niezwykle sympatycznym. Mogę powiedzieć to samo. Nie ma między nami żadnych konfliktów. Prasa lubi takie sytuacje meczowe i potem wyciąga je po jakimś nieudanym spotkaniu, natomiast w szatni wszyscy doskonale się dogadujemy, a atmosfera jest naprawdę wyjątkowa.


Opowiedz kulisy sytuacji ze zdjęciem w szatni Lechii. Z czego się wtedy tak cieszyłeś?


- Chętnie wszystko wyjaśnię i miejmy to już na zawsze za sobą. Dostałem od mamy piłkę, abym zebrał podpisy od piłkarzy Legii Warszawa. Piłka miała pomóc zebrać pieniążki dla chorego dziecka, które niestety już nie żyje. Nie chciałem chłopaków dekoncentrować przed meczem, zawracać głowy takimi rzeczami. Poszedłem więc po ostatnim gwizdku, aby podpisali mi piłkę. Niestety, nie podpisali mi jej. Trener Maciej Skorża był wkurzony, strasznie krzyczał, nie wpuścił mnie do szatni. Zostałem dziwnie potraktowany, dopiero Michał Żewłakow do mnie wyszedł i załatwił sprawę. W szatni Legii byłem smutny, wiedziałem że mistrzostwo Polski się oddala, a przecież miałem okazję grać w kilku meczach i ewentualny tytuł także byłby mi przypisany. Nie udało się i to wielka szkoda dla mnie, dla moich kolegów i dla kibiców. Wychodząc z szatni Legii minąłem trenera Skorżę, który nawet na mnie nie spojrzał. Potem wszedłem do szatni Lechii Gdańsk. Wszyscy już się cieszyli. Tomek Dawidowski wziął mnie za ręce i zachęcił do wspólnej radości. Po chwili cieszyłem się razem z innymi – wiedzieliśmy, że ta wygrana oznacza utrzymanie, że każdy otrzyma premie. Na meczu byli moi znajomi i rodzina – udzieliła mi się atmosfera ogólnego świętowania. Zachowałem się bardzo źle, pod wpływem chwili i emocji. Nie tłumaczy mnie to. Chciałbym raz na zawsze zamknąć ten temat. Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni.

Po tym zdarzeniu pojawiłeś się na gnieździe. To była twoja inicjatywa czy kibiców? Jak tam się czułeś?


- Poprosiłem Michała Żewłakowa, aby pomógł mi rozwiązać całą zaistniałą sytuację. „Żewłak” zadzwonił do kibiców. Miało być spotkanie, ale ostatecznie stanęło na tym, abym wszedł na gniazdo i wszystkich przeprosił. Nie było to dla mnie żadnym problemem, zrobiłem to z wielką przyjemnością. To mnie zależało, aby zażegnać ten spór i była to moja inicjatywa. Koledzy w szatni mi pomogli, podkreślali, że jestem ważnym zawodnikiem i nie chcieli, abym się dekoncentrował i myślał o czymś innym niż piłka, o tym, że jestem nieakceptowany przez kibiców Legii. To z pewnością nie pomagałoby w grze.



Wskaż dwie bramki – tę najważniejszą i tę najpiękniejszą


- Najważniejsza dopiero będzie (śmiech). Do tej pory nie grałem w tak ważnych meczach, abym mógł powiedzieć, że to była ta najważniejsza. Ale jeśli mam taką wskazać, to były to eliminacje młodzieżowe. Pojechaliśmy z kadrą Polski, prowadzoną przez Michała Globisza, na Słowację. W wypadku przegranej nasz szkoleniowiec prawdopodobnie zostałby zwolniony. Całą drużyną się spotkaliśmy i powiedzieliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby do takiej sytuacji nie doszło. Lubiliśmy tego trenera, jest wspaniałym człowiekiem. Wygraliśmy 1:0, a ja zdobyłem bramkę. To były dla mnie wielkie emocje. Grałem jeszcze w Kosie Konstancin i pierwszy raz strzeliłem tak ważnego gola. Powiedziałbym, że najważniejsza była bramka z Rosenborgiem, ale nie awansowaliśmy, więc nie ma o czym mówić. A najładniejsza? Nie chcę, by to zabrzmiało głupio, ale zdobyłem dużo ładnych bramek. Mnie się podobają te strzelone przypadkiem - czyli lewą nogą - kiedy uderza się spontanicznie, a piłka lecąc wyprawia różne cuda w powietrzu. Ładne było trafienie w barwach ŁKS-u z GKS-em Katowice – można ją zobaczyć na youtubie. Podobał mi się gol z Wisłą Kraków, ale najładniejsza bramka, jaką strzeliłem, to gol dla ŁKS-u w meczu z Sandecją Nowy Sącz. Było 2:2, mieliśmy rzut rożny, podbiegłem do Krzysztofa Mączyńskiego, on mi podał. Stałem na rogu szesnastki, posłałem takiego rogala na dalszy słupek. Piłka przeleciała chyba między ośmioma zawodnikami, odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Bramkarz nawet nie drgnął. Dokładnie tak chciałem uderzyć, udało się i to było to najładniejsze trafienie.


Jaki wpływ na to, w jakim klubie się znajdujesz, na to w jakim tempie potoczyła się  twoja kariera, miały znajomości taty? Czy pod innym nazwiskiem, z takimi samymi umiejętnościami, dotarłbyś do tego samego miejsca?


- To bardzo trudne pytanie. Jest wielu chłopaków mających ogromny talent, ale nie mających możliwości pokazania się na jakichś testach. Ja szybko otrzymałem taką szansę i ją wykorzystałem. Z pewnością to, że mój tata był kiedyś zawodnikiem Legii, dało mi większą szansę na to, aby się zaprezentować, aby pojawić się na takich testach w Młodej Ekstraklasie. Ale już zupełnie inną bajką jest to, czy ja taką szansę wykorzystam, czy nie. W tym już przecież tata mi nie pomógł. Wcześniej trzy razy słyszałem od Marka Jóźwiaka, że nie nadaję się jeszcze do Legii. Było to w okresie mojej gry w Kosie Konstancin. Graliśmy mecze z różnymi rocznikami Akademii Piłkarskiej Legii i kilka razy usłyszałem, że jeszcze się nie nadaję, że jestem za słaby. Gdybym nie poczynił pewnych postępów, to nadal byłbym za słaby i przy Łazienkowskiej bym nie został. Także to, że miałem okazję się zaprezentować, to zasługa ojca, ale to że w Legii zostałem, to już wyłącznie moja zasługa.



Co jest twoim najsłabszym punktem, nad czym intensywniej pracujesz i dlaczego są to strzały na bramkę?


- Tak to prawda, strzały na bramkę wciąż ćwiczę. Nie jestem fizycznym zawodnikiem i siła mojego uderzenia nie jest wielka. Poprawiam to i pracuję nad precyzją. Wiele jeszcze przede mną, ale najważniejsze, że ta praca przynosi efekty. Widzę to i dzięki temu jest mi łatwiej, wiem że moja praca idzie we właściwym kierunku. Muszę także poprawić grę w defensywie, za bardzo i za często idę na raz, za łatwo jest mnie kiwnąć, minąć zwodem. Pracuję nad tym, aby stać twardo na nogach i nie dać się tak łatwo ogrywać. Ale tak naprawdę pracuje nad wszystkim – nad techniką, nad strzałem, nad ustawianiem się, nad grą głową – to też są moja słabsze strony. Jak widać, mam co doskonalić.


Lepiej się czujesz jako napastnik, będąc alternatywą dla Marka Saganowskiego, czy też na skrzydle, gdzie walczysz o wyjściową jedenastkę?


- O wiele łatwiej i lepiej gra mi się na skrzydle. Lubię agresywną grę, lubię wybiegać mecz, dlatego zdecydowanie wybieram bok boiska.


Tak znany ojciec, który tak wiele osiągnął to skarb czy kula u nogi?


- Zdecydowanie wielki skarb. Na pewno miałem dzięki temu w życiu łatwiej. Gdy byłem młody, tata podróżował, a ja razem z nim. Od początku miałem wspaniałe życie, a tata nauczył mnie wielu rzeczy, które do dziś pamiętam. Jemu zawdzięczam ambicję i zawzięcie w piłce. Dzięki niemu zobaczyłem kawał futbolu i to, jak piłkarz może żyć. A to, że ktoś powie, iż wszystko, co mam, to dzięki tacie, że on mi załatwił grę w Legii i pewnie powołanie do reprezentacji, to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Także tylko i wyłącznie skarb.



Młody Kosa wychodzi w pierwszym składzie na mecz z Anglią czy stary Kosa zostaje prezesem PZPN? Co jest bardziej prawdopodobne?


- O kurcze… Nie wiem. To czy wyjdę w pierwszym składzie, czy dostanę szansę, zależy od trenera. Przyjechałem tutaj na skutek kontuzji Kuby Błaszczykowskiego, a wiadomo jak ważny jest to zawodnik. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia, to kluczowy piłkarz naszej kadry narodowej. Nie interesuję się kampanią taty, nie wiem kto się będzie liczył w walce o posadę prezesa PZPN. Kosecki i Boniek? To fajnie, niech walczą do końca z pożytkiem dla polskiej piłki. A wracając do pytanie – 50 na 50%.


Spisali: Marcin Szymczyk, Piotr Jóźwiak

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.