Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wdowczyk: 99 procent szans na obronę tytułu

Redakcja

Źródło: Przegląd Sportowy

27.11.2006 13:54

(akt. 24.12.2018 10:30)

Kochali go, nosili na rękach. Był w każdej gazecie, podziwiali jego warsztat i elokwencję. Jesień w Legii była jednak jednym z trudniejszych momentów w jego trenerskiej karierze. Dariusz Wdowczyk na własnej skórze przekonał się, jak łatwo stracić zaufanie kibiców i zgubić świetną atmosferę w drużynie. Rozmowę z trenerem Legii można przeczytać poniżej.
- Co się stało, że pieszczoszek mediów po zdobyciu mistrzostwa Polski zaniemówił po pierwszej fali krytyki? - Zszedłem na drugi plan i postanowiłem się wyciszyć. Wiedziałem, że żyję w kraju, w którym najpierw wynosi się pod niebiosa, a kiedy robi się źle, to wypada człowiekowi przywalić. Nie spodziewałem się jednak aż tak agresywnego dziennikarstwa. To zresztą rzecz, która najbardziej zdziwiła w Polsce Leo Beenhakkera, z którym miałem okazję ostatnio rozmawiać. Podobno z takimi mediami nie spotkał się przez czterdzieści lat pracy w zawodzie trenera. Ja też naczytałem się o tym, kim jestem, czego nie potrafię i gdybym się tym przejmował, byłoby ze mną naprawdę źle. A ja wiem kim jestem, gdzie pracuję i do czego dążę. Dziennikarze w Polsce popadają ze skrajności w skrajność. Przez kilka miesięcy pisało się jedynie o tym, że Beenhakker przyjechał do nas tylko zarobić olbrzymie pieniądze. A jak zaczął wygrywać, zaczęto robić z niego cudotwórcę. - To może trzeba na konferencji prasowej powiedzieć, co jest prawdą, a co nie, zamiast unikać szczerej rozmowy. - Ale to by była tylko woda na młyn! Ci, co piszą, mają władzę. Jak wyślę sprostowanie, to zamieszczą małym drukiem na ostatniej stronie, a kibice i tak pamiętać będą tylko wcześniejszy artykuł. - Uważa pan, że ostatnia gra i wyniki Legii nie mogły irytować? - Mogły, ale nie trzeba od razu krytykować każdego posunięcia trenera. Przecież my też przeżywamy, kiedy drużyna przegrywa. Ale wiadomo, Legia zawsze musi wygrywać. A jak akurat zdarzy się jakieś 5:0, to warto napisać, że rywal był wyjątkowo słaby, a w naszej grze jest wiele mankamentów. Jest w tym trochę mojej filozofii, bo też uważam, że nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej, ale w niektórych komentarzach pojawiały się same bzdury. - Co pan zepsuł w Legii, że z mistrza Polski, który wiosną nie przegrywa dwunastu meczów z rzędu, po letniej przerwie dostaje baty w Pucharze UEFA od pogrążonej w największym od lat kryzysie Austrii Wiedeń? - Popełniłem błędy, jak każdy. Gdybym ich nie popełniał, pracowałbym w Barcelonie, albo Realu Madryt. Zresztą szkoleniowiec klubu ze stolicy Hiszpanii też się myli, bo drużyna gra poniżej oczekiwań. Na pewno niczego nie zmieniłbym w przygotowaniach do sezonu, bo prezentowaliśmy się całkiem dobrze i nagle zgubiliśmy formę z dnia na dzień. Wpłynęły na to różne czynniki. Remisowaliśmy, albo przegrywaliśmy mecze, kiedy pierwsi zdobywaliśmy gole, psuła się atmosfera w szatni. Drużyna straciła pewność siebie, zaczęło się oglądanie za siebie i szukanie winnych. Często pojawiały się opinie, że ja też uciekam od odpowiedzialności i zrzucam wszystko na piłkarzy, ale to nieprawda. Mam swój procent w kiepskich wynikach, a wszystko firmuję swoim nazwiskiem. - Zdobył pan mistrzostwo i grał o Ligę Mistrzów - według planów kierownictwa - o rok za wcześnie. Ale mecze z Szachtarem Donieck pokazały, że polska drużyna zakwalifikuje się do tych rozgrywek za jakieś dwadzieścia lat. - Nie bez przyczyny Champions League nie gości na naszych boiskach od tak dawna. To nie tylko pochodna piłkarzy i trenerów. Kluby chcące grać w tych rozgrywkach mają duże budżety, świetną infrastrukturę, skauting. W Doniecku można było się poczuć jako gość z Europy Zachodniej, ale po wejściu do ośrodka treningowego Szachtara wydawało się, że przyjechaliśmy z Zakaukazia. W Polsce musi jeszcze nastąpić dużo zmian, bo na razie poprawiają się tylko boiska - na takim stadionie w Kielcach pachnie trochę Europą i od razu budzi to większe zainteresowanie kibiców. Liga też jest ciekawsza. Potwierdziły się moje przewidywania, że żadna z drużyn nie odskoczy na choćby dziewięć punktów. - Jeśli obroni pan mistrzostwo Polski, to presja właścicieli może być już większa. - Presji nie czuję, ale niedosyt na pewno, więc zapewne takie samo jest odczucie w ITI. Musimy ustabilizować swoją formę na krajowym podwórku, a potem myśleć o tym, co dalej. Dopiero europejskie puchary weryfikują naszą pozycję. Nie może być tak, że drużyna, której w ogóle nie idzie w lidze austriackiej, jest w stanie nas wyeliminować. Robiliśmy wszystko, żeby zmotywować piłkarzy przed rewanżem, spodziewaliśmy się innego wyniku. Byliśmy jednak w kiepskiej formie psychicznej i fizycznej, bo granie co trzy dni ciągle robi nam dużą różnicę w porównaniu ze spotkaniami raz na tydzień. - Na konferencji po meczu w Wiedniu wyglądał pan, jakby nic się nie stało. - Stało się, mocno to przeżyłem. Od razu na gorąco szukałem przyczyn porażki, a musiałem wyjść do dziennikarzy i coś im powiedzieć. - Porażkę w Sanoku nazwał pan upokorzeniem. - Wielka Legia przyjeżdża do Sanoka na mecz ze Stalą, która nie jest w stanie wygrać spotkania w swojej grupie w III lidze. Przyjeżdża i przegrywa. Kiedy byłem piłkarzem, takie mecze traktowaliśmy prosto: zrobić co swoje, a potem to już kwestia czasu, jak wiele goli uda nam się wbić. Nie musiałem więc robić moim piłkarzom wielkiej odprawy. - Podobno w ogóle pan nie zrobił. Nieprawda. Chociażby po to, żeby potem nie padały takie pytania, jak pańskie. Odprawę robię zawsze. Ta przed spotkaniem ze Stalą była jednak krótsza niż przed meczami ligowymi. Myślałem, że mam do tego prawo - prosiłem o profesjonalizm, zapewnienie zwycięstwa, a później zabawę piłką dla publiczności, która przyszła nas zobaczyć. - Nie miał pan po tej porażce dość swoich piłkarzy? - Aż tak to nie, ale gotowało się we mnie. To był nasz blamaż. Zawodnicy, tak samo jak ja, wstydzili się później wyjść w miasto, zamienić parę słów z kibicami. Spojrzeć im w oczy. W szatni nie rzucałem jednak butami, jak Alex Ferguson. To kolejna plotka, że ja ciągle krzyczę. Nie chciałem opuszczać drużyny, z którą tyle przeżyłem. A jeśli właściciele klubu nie byliby zadowoleni z mojej pracy, to pożegnalibyśmy się jak dżentelmeni. Ja wiem jednak, jak przebudować ten zespół, mimo że zarzuca mi się, że nie mamy stylu. I to nawet, kiedy wysoko wygrywamy. Odpowiem słowami Marcello Lippiego: najpierw wynik, potem atrakcyjność. - Janas, Skorża, Majewski - codziennie inne nazwisko w prasie. Czuł się pan zagrożony? - Ani przez chwilę. W trudnych momentach miałem bardzo częsty kontakt z prezesem Piotrem Zygo i Mariuszem Walterem. Wspierali mnie i było to bardzo miłe. Mimo gorzkiej pigułki, jaką mieliśmy do przełknięcia, potrafiliśmy snuć plany na przyszłość. - Nie udały się panu letnie transfery. - Poza Miroslavem Radoviciem to prawda. Największą pomyłką okazał się Hugo. Facet grał przez pięć lat w lidze portugalskiej i było dla mnie dużym zaskoczeniem, że nie mógł wejść w Legię. Liczyłem, że ci, którzy przyjdą, będą naszą siłą napędową, zwłaszcza w ofensywie, wniosą trochę polotu. Co do Hugo miałem wątpliwości, bo widziałem, że jest mało zwrotny w czasie dopinania transferu. Myślałem jednak, że go oszlifujemy. Nie udało się. Zawiódł też Elton, który chociaż miał dużo do zaoferowania na boisku, wolał skoncentrować się na alkoholu. - Michał Gottwald to też pana wynalazek. - Wrócił z pięciokilogramową nadwagą. Gdybym panu dał takie ciężarki, to też by pan za wysoko nie poskakał. Pofolgował sobie po sezonie mistrzowskim, w którym i tak za dużo się nie nagrał, bo szybko złapał kontuzję. Nie miał chłopak farta. - Od dawna pytano też pana, kiedy wreszcie straci pan cierpliwość do Piotra Włodarczyka. - Miałem i mam do niego dużo cierpliwości. Było nie było, to on strzelił dla nas najwięcej goli w poprzednim sezonie. Ma bardzo nieustabilizowaną formę strzelecką, bo marnuje wiele sytuacji. To było irytujące i dla niego, i dla mnie, i dla kibiców. Jeśli nie padają gole, to rozlicza się napastników. - Wyrzucił go pan z drużyny tylko za nieskuteczność? - Z pewnymi decyzjami się nie dyskutuje. - Nie rozumiem. Fatalnie zagrał ze Stalą Sanok. Czy ten mecz był tylko gwoździem do trumny? - Następne pytanie proszę. - Nie boi się pan, że powrót do składu piłkarza, który sprzeciwił się karom zaakceptowanym przez innych zawodników, obniży pana autorytet? - Nie boję się. - Jego dni w Legii są już policzone? - Najgorszy trener, to złośliwy trener. Nie jestem pamiętliwy. - Dlaczego zawsze, kiedy pytam pana o Włodarczyka, odpowiada pan jednym zdaniem. - Bo może to pytania nie do mnie. - To do kogo? Szef kazał panu przywrócić go do drużyny? - Następne pytanie proszę. - Zastanawiał się pan nad teorią, że wystawiając pięciu Brazylijczyków w pierwszym składzie zaburzył pan niezbędne proporcje? Zawiedli przecież nie tylko Elton i Hugo, ale także gwiazdy poprzedniego sezonu - Roger i Edson. - To prawda, że obniżyli loty. Wydaje mi się, że w zachodnich ligach są drużyny, w których gra pięciu Brazylijczyków i klub odnosi sukcesy. Może w Legii rzeczywiście Polacy poczuli się zagrożeni, ale nie mogę tego stwierdzić z pewnością. Wszyscy moi piłkarze muszą pogodzić się ze świadomością, że jest jeden gość, który tym wszystkim zawiaduje i później ponosi odpowiedzialność. Nazywa się Wdowczyk. A z 23 osobowej kadry większość jest zawsze niezadowolona, bo na boisku w pierwszym składzie wybiega zawsze jedenastu. Z Brazyiijczyków jednak na razie się wyleczyliśmy, nie będziemy ich więcej sprowadzać. Na temat wykupienia Rogera trwają rozmowy, a Edsona, wbrew temu co pisze prasa, wcale nie zamierzamy sprzedawać. Teksty o naszym konflikcie, o tym jak to po golu już nie rzuca mi się w ramiona, zwyczajnie mnie śmieszyły. - Jest pan kumplem piłkarzy? Mogą przyjść do pana z problemem niezwiązanym z boiskiem? - Przychodzą, proszą o dzień wolny, żartujemy, śmiejemy się. Jest jednak granica, której nie można przekroczyć. Może nawet większa niż w poprzednim sezonie. A poza tym jeśli przychodzi czas rozliczeń, zapominamy o przyjaźniach. - Z wieloma zamierza się pan rozliczyć w zimowej przerwie? - Rewolucji nie będzie. Szukamy piłkarzy na dwie pozycje. Na pewno zostanie Łukasz Fabiański, o Grześku Bronowickim będziemy rozmawiać, zobaczymy co proponują Francuzi, ale myślę, że za milion euro go nie puścimy. - I takim składem obroni pan z Legią mistrzostwo Polski? - Daję nam 99 procent szans... Rozmawiał: Michał Kołodziejczyk

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.