Domyślne zdjęcie Legia.Net

Widziane znad Bałtyku

Albert Kuźmiński

Źródło: Legia.Net

14.09.2007 07:34

(akt. 22.12.2018 05:36)

Miniony tydzień przyniósł ogromne emocja związane z występami polskiej reprezentacji na arenie międzynarodowej. I choć nie jednego kibica mecze te mogły przyprawić o zawał serca, wszystko skończyło się w miarę dobrze. Dzięki Bogu, chciałoby się rzec. Momentami bowiem działy się rzeczy dziwne, niespotykane na tak wysokim szczeblu rozgrywek, trudno wytłumaczalne nawet przy pomocy zdrowego rozsądku.
Celowało w tym zwłaszcza spotkanie w Helsinkach. Przed rywalizacją polscy kadrowicze zgodnie podkreślali, że remis to ucieszył ich w Lizbonie, a tutaj walczą tylko o 3 punkty. Widocznie w czasie trwania pojedynku niektórzy z nich zmienili na ten temat zdanie. Oto bowiem środkowy pomocnik, skądinąd czołowego polskiego zespołu, wszystkie prostopadle piłki gra do.. własnego bramkarza. Być może chciał udowodnić krytykom, ze oprócz destrukcji potrafi także rozegrać ładną akcję. Szkoda tylko, że postanowił powtórzyć to wielokrotnie podczas 2 połowy meczu, który podobno chcieliśmy wygrać. Klubowy partner „playmakera” parę minut później błogo przyglądał się, jak lewą stroną sunie groźny atak, zakończony nawet dośrodkowaniem. Pewnie skupił się na wierze, że nic z tej akcji nie będzie. „Zrobił to samo na Mundialu, wiec to nie jest nic nowego” powie ktoś. Zgoda, ale od reprezentanta Polski powinno chyba wymagać się elementarnej choćby umiejętności wyciągania wniosków. Na obronę lewego defensora można powiedzieć, że prawy, uczestnik tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, prezentował się jeszcze gorzej. Ekscytował się chyba jeszcze pojedynkiem w Lizbonie i zapomniał, że naprzeciw siebie nie ma rywali pokroju Ronaldo czy Quaresmy, a topornych raczej Finów. W każdym razie zdrowo myślący kibic ze zdziwieniem mógł obserwować, jak gracze, noszący w większości pseudonimy pokroju „ góra lodowa”, kręcą Golańskim, jakby w swej ojczyźnie znani byli jako „ złota kiwka”, względnie pod inną, podobną „ksywką”. Szukającemu logicznego wytłumaczenia tych zdarzeń kibicowi los postanowił zadać decydujący cios. Fan ujrzał bowiem premiera swego kraju, znanego dotąd głównie z bojowej postawy, przystrojonego w gustowną czapeczkę i szalik reprezentacji. Widok zaskakujący, kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze, z tą osoba w roli głównej, się powtórzy. Jednak w tym momencie to nie były żadne przewidzenia, to prezes RM Jarosław Kaczyński we własnej osobie wybrał się na stadion, ładnie odział, aby dopingować swój narodowy zespół. Wyraz jego twarzy mógł jednak sugerować, ze Roman Giertych, mówiąc, ze „premier nie odróżnia piłki nożnej od siatkówki„ wiele się nie pomylił. A może premier Kaczyński zna się na footballu lepiej niż większość sądzi, i również zastanawiał się nad zaskakującymi zagraniami niektórych reprezentantów? Mimo tego wszystkiego, z Helsinek wywieźliśmy cenny remis. Niektórzy piłkarze na szczęście nie zapomnieli o oczywistych prawdach – że znają swój fach (Boruc, mimo kiksu w 1 połowie), że przeciętny Polak jest od Fina technicznie lepszy (Błaszczykowski), czy że nawet z Samim Hyppią można wygrać pojedynek główkowy (Saganowski). Dzięki temu udało się osiągnąć rezultat, pozwalający naszym graczom pozostać na 1 miejscu w grupie. Następne emocje dopiero za miesiąc. W międzyczasie na pierwszy plan znów wysuwa się Orange Ekstraklasa, a wraz z nią już dziś szlagier bieżącej kolejki, pojedynek Legii z łódzkim Widzewem. Nie trudno wskazać faworyta, większość pewnie zastanawia się tylko, czy Jan Mucha pozostanie niepokonany w tym sezonie. Tak wiec racjonalnie myślący kibic, starający się zapomnieć o helsińskich emocjach, ze spokojem zaznaczy „1” u bookmachera. Oby znów nie spotkała go jakaś niespodzianka... nie, lepiej nawet tak nie myśleć. Wystarczy „cudów” jak na jeden tydzień.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.