Domyślne zdjęcie Legia.Net

Widziane znad Bałtyku

Albert Kuźmiński

Źródło: Legia.Net

18.11.2007 20:53

(akt. 21.12.2018 18:43)

Po sobotnim zwycięstwie z Belgią cała Polska oszalała ze szczęścia. Zapełniły się kluby i puby – taka okazja do wychylenia kilku głębszych nie zdarza się przecież zbyt często. Ta zdarzyła się po raz pierwszy w dziejach – nasza reprezentacja awansowała do Mistrzostw Europy. Na naszych oczach zapisała się nowa karta historii.
Entuzjazm udzielił się prawie wszystkim – poczynając od Prezydenta RP, który przekazał osobiste gratulacje, poprzez Macieja Szczęsnego (pochwalił Artura Boruca, wyjątkowo nie wspominając o jego domniemanej nadwadze), kończąc na samych zawodnikach, otwarcie twierdzących, że oto dokonali sztuki wyjątkowej. Dlaczego więc prawie wszystkim, a nie wszystkim? Ponieważ w tym ogólnonarodowym uniesieniu pojawiły się głosy sceptyczne – jak nietrudno zgadnąć, należały do przedstawicieli „polskiej myśli szkoleniowej”. Dobitnie uznania jej zasług domagał się Antoni Piechniczek, a Jacek Gmoch nie omieszkał wskazać najsłabszej formacji w polskiej drużynie. Studzenie emocji jest oczywiście wskazane, choć niekoniecznie w ten historyczny wieczór. Panowie ci mogli wraz z całym narodem, choćby na chwilę, „odpłynąć”, na fali radości. Jak widać jednak, nie byli w stanie tego uczynić. Teraz oczywiście pojawia się pytanie, co zrobić z tym sukcesem. Dobrze, że Leo Beenhakker zdaje sobie sprawę, że został zrobiony dopiero pierwszy krok. Nie ma przecież sensu jechać na mistrzostwa tylko po to, aby się zbłaźnić. Wtedy wygrane eliminacje bardzo szybko odeszłyby w niepamięć. Swoistym testem dla tej reprezentacji będzie środowy mecz z Serbami. Znając mentalność tego narodu, z pewnością będą chcieli udowodnić, że to im należał się awans na Euro. Zlekceważenie tego wyjazdu może, więc skończyć się bardzo nieprzyjemnie. Nie wspominając już o tym, że zwycięstwo zapewne pozwoli uniknąć Anglii w fazie grupowej finałowego turnieju. Miejmy nadzieję, że błędy kadry Jerzego Engela (pamiętne 1;4 z Białorusią) nie zostaną powtórzone. Że piłkarze poprzestaną na sobotnim, pomeczowym świętowaniu i jeszcze raz się sprężą. Przez parę dni powinniśmy się jeszcze cieszyć tym historycznym sukcesem. Dzięki niemu ligowa „młócka” zeszła na dalszy plan, a wraz z nią problemy Legii („fatum”, jak wyraził się sam zainteresowany”, wiszące nad Piotrem Gizą, odwyk Kamila Grosickiego). Miło byłoby zakończyć te eliminacje szczęśliwym akcentem. Wtedy, już po spotkaniu w Belgradzie, narodowa fiesta wciąż będzie trwać, niczym niezmącona. I może nawet polscy trenerzy się do niej dołączą . Mimo swej zwykłej zazdrości.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.