Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wielki mały człowiek

Stefan Szczepłek (Rzeczpospolita)

Źródło:

30.09.2004 00:00

(akt. 30.12.2018 14:35)

W czerwcu obchodził 70. urodziny. We wrześniu minęło 50 lat od jego pierwszego meczu w barwach Legii. Od pół wieku pracuje w tym samym miejscu i pobił w tym czasie większość piłkarskich rekordów Polski. Nadal trenuje piłkarzy Legii. Nazywa się Lucjan Brychczy. Jeśli ktoś nie znał się na piłce, a popatrzył na Brychczego, najpierw zdumiał się, że jest tak niski (166 cm), potem - że można tak "kiwać". Brychczy miał przez kilkanaście lat najlepszy drybling w Polsce. Był fantastyczny technicznie, panował nad piłką w sposób mistrzowski. Nie ma zdjęcia, a robiono ich Brychczemu tysiące, na którym piłka byłaby od jego stopy dalej niż pół metra. Każdy drybling Brychczego, w którym mijał po kilku przeciwników, kończył się albo podaniem do partnera, albo strzałem. On piłki prawie w ogóle nie tracił. Rodowity Ślązak Jest jedynym w Legii czterokrotnym mistrzem Polski i czterokrotnym zdobywcą Pucharu Polski. Przez dziewiętnaście sezonów rozegrał 452 mecze (368 w lidze). To rekord klubu. Rekordem jest też liczba strzelonych goli - 225 (182 w lidze). Jeśli policzymy gry towarzyskie, można będzie mówić o około siedmiuset meczach i ponad trzystu bramkach! Są to najlepsze osiągnięcia polskiego piłkarza, z którymi nie wytrzymują porównania imponujące przecież wyniki Ernesta Pola, Gerarda Cieślika czy Włodzimierza Lubańskiego. Jeśli do tego dodamy 60 meczów w reprezentacji Polski w ciągu piętnastu lat, udział w igrzyskach olimpijskich w Rzymie, funkcję kapitana w Legii i reprezentacji oraz ponad 30 lat pracy trenerskiej na Łazienkowskiej, to wszystko będzie świadczyło o fenomenie Brychczego. Jest rodowitym Ślązakiem (jego ojciec walczył w powstaniach śląskich). Kiedy zobaczył go węgierski trener Legii Janos Steiner, zażądał natychmiastowego sprowadzenia do stolicy. Brychczy otrzymał powołanie do wojska na pół roku przed ustawowym terminem. W połowie 1954 roku zameldował się w Warszawie i został do dziś. Kici To Steiner nazwał go "Kici", czyli z węgierska "Mały". Kiedy Steiner, znany ze swojego specyficznego języka, robił odprawę przedmeczową, na której przydzielał piłkarzom zadania, nigdy nie miał ich dla Brychczego. "Kici das ist Kici - mówił Steiner - szibkie labda, duszo rucha, gut spielt, dobra robi gol". Brychczy "bardzo dobra robił gol". Kiedy w roku 1955 zdobywał pierwsze mistrzostwo Polski, miał dopiero 21 lat, a już należał do podstawowych zawodników drużyny. Rok później powtórzył sukces. Koledzy ze Śląska wracali po wojsku do domu i Brychczy też chciał. Legia chciała go zatrzymać, ale sytuację pogarszał fakt, że Brychczy wziął ślub. On mieszkał w Warszawie, żona na Śląsku. Generałowie opracowali tajny plan, któremu nadano nawet jakiś kryptonim. Na Śląsk wyjechała delegacja, mająca za zadanie namówić żonę Lucjana na przeprowadzkę do Warszawy. Pomógł sprzymierzeniec - ojciec piłkarza. Żona przeniosła się do stolicy, zaprzyjaźniła z małżonką innego śląskiego gracza Czesława Ciupy, a po dwóch latach ani jej w głowie był powrót na zadymione południe. Od roku 1959 zajmują nieduży lokal w bloku przy Świętokrzyskiej, między Pałacem Kultury i kościołem Wszystkich Świętych. Brychczy grał i grał, czarując wszystkich swoją techniką. W maju 1960, na meczu Legii z Wisłą przy Łazienkowskiej była cała brazylijska drużyna FC Santos, wtedy jedna z najlepszych na świecie. Kiedy "Kici" strzelił bramkę, nawet Pele bił brawo. Gdy w roku 1966 trenerem został słynny Jaroslav Vejvoda, Brychczy chciał zakończyć karierę. Miał już 32 lata i coraz mniej zapału. Do tego stopnia, że Vejvoda wyrzucił go z treningu. Po ćwiczeniach zamknął się z Brychczym w szatni i przez godzinę przekonywał, że przy jego umiejętnościach i formie zakończenie kariery nie ma sensu. "Kici" jest potrzebny drużynie, jemu, młodemu, nieznanemu Deynie, zdolnemu skrzydłowemu Gadosze, których w wielki futbol powinien wprowadzać wielki mistrz. Podpułkownik "Vejvoda umiał podejść człowieka. Sam nie wierzyłem, że w tym wieku jestem w stanie osiągnąć coś, co się nie powiodło wcześniej" - powiedział Brychczy. Efekt tej decyzji był dla Legii zbawienny. Kolejne dwa tytuły mistrza kraju i przede wszystkim kariera w rozgrywkach o Puchar Mistrzów, z półfinałem w roku 1970. Kiedy Legia walczyła w ćwierćfinale tych rozgrywek z Galatasaray, remisując 1:1 w Stambule i wygrywając 2:0 w Warszawie, wszystkie trzy bramki zdobył właśnie on. Miał już ponad 35 lat i nie schodził z boiska ani na minutę! Ostatni mecz rozegrał dopiero w roku 1972. Miał wtedy ponad 37 lat. Brychczy nie mógł spróbować swoich sił w zagranicznym klubie. W jego czasach się nie wyjeżdżało. Wojskowi mogli to sobie już całkiem wybić z głowy, a on doszedł do stopnia podpułkownika. W meczu Polski z Hiszpanią w roku 1959 strzelił gola piętą. Największe światowe gwiazdy - Alfredo di Sfefano, Francisco Gento z Realu Madryt i Luis Suarez z Barcelony rozmawiali z trenerem hiszpańskiej kadry - Helenio Herrerą, czy nie warto by było tego małego Polaka zabrać do Hiszpanii. W kimś takim kibice na stadionach Santiago Bernabeu czy Nou Camp szybko by się zakochali. "Podobno Herrera z kimś na ten temat z polskiego kierownictwa rozmawiał - wspomina Brychczy - ale do mnie żadna oficjalna informacja nie dotarła. Wcześniej i później musiałem odrzucić oferty klubów francuskich i belgijskich. Dopiero przed czterdziestką mogłem wyjechać do polonijnego klubu Orły Chicago, ale ostatecznie zostałem w klubie jako trener". Tam, gdzie chce Od ponad 30 lat, w nowej roli, jest nadal przy wszystkich sukcesach Legii. Kiedy drużynę prowadził Andrzej Strejlau, poważnie zastanawiał się, czy nie namówić "Kiciego", żeby wszedł choćby na pół meczu. Na treningach był bowiem lepszy od zawodników, a miał wtedy 45 lat! Dziś, mimo siedemdziesiątki na karku, jeszcze doprowadza do rozpaczy bramkarzy, którym z linii pola karnego strzela tam, gdzie chce, a oni nic nie mogą zrobić. Paweł Janas, któremu Brychczy pomagał, kiedy Legia zdobywała mistrzostwo w latach 1994 i 95 nie przeszedł z nim na "ty", ponieważ za bardzo go szanował. Były trener kadry Wojciech Łazarek, który jako zawodnik Startu Łódź miał pilnować Brychczego, w ogóle nie wywiązał się z zadania. Na pomeczowe pretensje trenera odparł: "On tak pięknie grał, że nie miałem sumienia mu przeszkadzać". Dziś prezydent Warszawy Lech Kaczyński wręczy Lucjanowi Brychczemu nagrodę za 50 lat pracy w Legii. Dostanie ją Ślązak, który przyjechał do stolicy wbrew swojej woli, a został symbolem warszawskiego futbolu.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.