News: Wiktor Bołba opowiada o Kazimierzu Deynie i nowej książce

Wiktor Bołba opowiada o Kazimierzu Deynie i nowej książce

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

01.05.2014 12:10

(akt. 13.12.2018 19:36)

- Prawdziwą gwiazdą Legii Był Lucjan Brychczy, ale już moje pokolenie pamiętało zmierzch kariery Kiciego. My zaś wychowaliśmy się na Kazimierzu Deynie. Uwielbiałem go i jako piłkarza i jako człowieka. Sam jestem trochę krnąbrnym człowiekiem, lubię ludzi, którzy idą swoją drogą. Będąc młodych chłopakiem po meczu nigdy nie wychodziłem ze stadionu, szedłem pod szatnie. Dla mnie to było coś wielkiego, zobaczyć tych piłkarzy z bliska. Deyna z reguły z szatni wychodził ostatni, my zaś urządzaliśmy procesje – odprowadziliśmy Kazika pod klatkę. On nam później dziękował, każdemu podawał rękę – nie zgrywał gwiazdora, był zwykłym, normalnym facetem – wspomina Wiktor Bołba, autor książki „Deyna – geniusz futbolu, książę nocy”.

- Pamiętam taką sytuację, która wydarzyła się w Poznaniu. Dwóch kolegów kibiców zawieruszyło się na stadionie Lecha. Zawieruszyli się do tego stopnia, ze szukało ich na obiekcie kilkuset fanów „Kolejorza”. Jedynym wyjściem dla chłopaków było wskoczenie do autokaru z piłkarzami Legii. Zawodnikami, którzy sami z siebie otworzyli tylne drzwi autokaru i kazali im wskoczyć do środka byli Kazio Deyna i Tadzio Nowak. W tajemnicy przez Bogusławem Rezlerem, który był wówczas kierownikiem drużyny, dowieźli ich do Warszawy.


- Będąc na spotkaniu w Mielcu Andrzej Muzyk – taki dzisiejszy Piotrek Staruch – razem z Wojtkiem „Legią”podeszli do Kazimierza Deyny i mówi, że są z Warszawy, a nie maja pieniędzy na bilet powrotny. Choć kasy potrzebowali na… coś innego. Kazik zapytał ile potrzebujecie i dał trochę grosza. Na drugi dzień przyjechali na Łazienkowską, poszli na trening i Kazio wychodząc na murawę zobaczył ich, pozdrowił i się uśmiechnął. To dla niech wiele znaczyło, byli podbudowani faktem, ze nie są anonimowi dla Kazimierza Deyny. Za takie małe gesty był kochany, wieści o takich rzeczach szybko rozchodziły się po Warszawie. Kibice wiedzieli, że zawsze mogą na nich liczyć, nie tylko na boisku.


- Wieść o śmierci Kazimierza Deyny w San Diego była dla mnie ogromnym ciosem. 2. czy 3. Września jechaliśmy na wyjazd do Lubina. Legia grała z Zagłębiem. Jechaliśmy pociągiem mocno przytłoczeni zaistniałym faktem. Chcieliśmy wywiesić czarną flagę na znak żałoby, ale nikt z nas nie miał takiego płótna. To był dzień, kiedy historia Legii się zatrzymała, przynajmniej dla mnie.


- Pamiątki Legii zbierałem od zawsze. Miałem z tego powodu wiele różnych scysji, mieszkanie miałem wypełnione gadżetami – było wśród nich rzeczy związane z Deyną. Zaczynałem od notatników, wycinanek – jak wszyscy w tamtym okresie. A tak bardzie profesjonalnie zacząłem się tym zajmować, gdy pracowałem w Naszej Legii. Pamiętam taką sytuację, że siedziałem w redakcji i w pewnym momencie wpada do pokoju jeden z pracowników klubu i mówi, ale hajcują się rzeczy Deyny w kotłowni. Jak siedziałem tak wstałem o popędziłem ile sił by ratować, co się da. Wiele rzeczy oddało się wyrwać z rąk palaczy, ale niestety spora część spłonęła – m.in. słynne futro Kazia. Mariola w pewnym momencie musiała pozbyć się mieszkania przy Świętokrzyskiej i uznała, że najlepsze co może zrobić to przekazać wszystkie rzeczy po mężu do klubu, do Legii. Niestety przy Łazienkowskiej te rzeczy zostały potraktowane kotłownią… Część rzeczy takich jak listy, dyplomy znalazły się w kontenerze na śmieci. Pół dnia w nim siedziałem i przebierałem różne pamiątki. Były tak takie unikaty jak list z Australii, w którym na śmiesznych warunkach proponowano Deynie grę w tym kraju. Ważną rzeczą, może najważniejszą były zapiski Marioli, z których dowiedzieliśmy się wiele szczegółów, o których nikt nie mówił, nikt nie wiedział. Mieliśmy spisane dzień po dniu całe lata. Może nie było to dziennik, ale suche notatki dnia codziennego i kłopotów, jakie Kazik sprawiał żonie podczas pobytu w Manchesterze.


- Kiedyś dowiedziałem się, że Władek Grotyński ma koszulkę Kazia Deyny z mistrzostw świata 1974 roku. Deyna był jedynym graczem, który jeździł na widzenia do Władka, gdy ten siedział w więzieniu.  Umówiliśmy się u Władka Komara i tam zjedliśmy obiad, wypiliśmy po lufie. Ale w pewnym momencie patrzę, ze Władek nie ma dla mnie niczego w ręku, żadnego prezentu. Pytam gdzie ta koszulka, wtedy Władek rozpiął koszulę i facet tęgawej postury miał na siebie wciśniętą koszulkę Adidasa z 1974 roku. Wyglądał w niej jak baleron, nie mógł jej zdjąć. Byłem pewien, że się porwie, popęka i tyle będzie z koszulki, ale z pomocą Komara jakoś się udało zdjąć bez większej dewastacji.

- Mieliśmy już prawie zamknięta książkę, chcieliśmy w niej wyjaśnić wszystko i poprzeć to dokumentami. I nagle wyjaśniło się skąd wziął się pseudonim „Kaka”. W felietonach dla „Przeglądu Sportowego” Deyna zapytany o genezę swojego pseudo odparł, ze prawdopodobnie od Kazimierza Frąckiewicza, który odchodził z Legii w momencie, kiedy ja przychodziłem. A krążyły przecież wersje, że to od chodu, który wyglądał jak chód kaczki i wiele innych historii. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Wojtek Hadaj i mówi, że w klubie jest pan Frąckiewicz i chciałby ze mną rozmawiać. To był właśnie Kazimierz Frąckiewicz, facet miał pseudonim „Kaka”. On to wyjaśnił i potwierdził genezę pseudonimu Deyny.


- Kiedy Deyna wyjeżdżał do Anglii służby bezpieczeństwa zagięły na niego parol i próbowały oskarżyć o szpiegostwo na rzecz zachodniego wywiadu. Znalazłem się w IPN-ie, trafiłem na dokumenty, potwierdziliśmy to, zrobiłem fotokopię dokumentu. Było w gromadzeniu tych materiałów sporo przypadku, jakby Kazimierz Deyna chciał aby coś jeszcze w książce się znalazło.


- Książkę pisałem i jako kibic i jako dziennikarz – dokumentalista. Deynę uwielbiam, jestem jego wielkim fanem, ale miałem mnóstwo materiałów i mogłem udokumentować wiele zdarzeń. Dzięki temu jest to pozycja szczegółowa. W swoim życiu poznałem wszystkie najważniejsze osoby, z którymi związany był Kazimierz Deyna – zarówno, jako człowiek i piłkarz Legii. Od piłkarzy z lat 50 po zawodników z lat 70, przez lekarzy i masażystów i całą rodzinę.  Łatwo mi było dotrzeć do wielu informacji. Koledzy nazwali Deynę księciem nocy – lubi sobie w nocy wychodzić. Geniuszem futbolu był – to wszyscy wiedzą. Stad wziął się tytuł książki. Wielu rzeczy w książce nie napisałem, były w jego życiu momenty przykre dla niego i dla kibiców. O tym nie powinno się mówić, to zostanie moja tajemnicą, nigdy o tym nie napiszę.


- Geniusz futbolu, książe nocy - zamów tutaj

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.