Wiktor Bołba opowiada o Kazimierzu Deynie i nowej książce
01.05.2014 12:10
- Pamiętam taką sytuację, która wydarzyła się w Poznaniu. Dwóch kolegów kibiców zawieruszyło się na stadionie Lecha. Zawieruszyli się do tego stopnia, ze szukało ich na obiekcie kilkuset fanów „Kolejorza”. Jedynym wyjściem dla chłopaków było wskoczenie do autokaru z piłkarzami Legii. Zawodnikami, którzy sami z siebie otworzyli tylne drzwi autokaru i kazali im wskoczyć do środka byli Kazio Deyna i Tadzio Nowak. W tajemnicy przez Bogusławem Rezlerem, który był wówczas kierownikiem drużyny, dowieźli ich do Warszawy.
- Będąc na spotkaniu w Mielcu Andrzej Muzyk – taki dzisiejszy Piotrek Staruch – razem z Wojtkiem „Legią”podeszli do Kazimierza Deyny i mówi, że są z Warszawy, a nie maja pieniędzy na bilet powrotny. Choć kasy potrzebowali na… coś innego. Kazik zapytał ile potrzebujecie i dał trochę grosza. Na drugi dzień przyjechali na Łazienkowską, poszli na trening i Kazio wychodząc na murawę zobaczył ich, pozdrowił i się uśmiechnął. To dla niech wiele znaczyło, byli podbudowani faktem, ze nie są anonimowi dla Kazimierza Deyny. Za takie małe gesty był kochany, wieści o takich rzeczach szybko rozchodziły się po Warszawie. Kibice wiedzieli, że zawsze mogą na nich liczyć, nie tylko na boisku.
- Wieść o śmierci Kazimierza Deyny w San Diego była dla mnie ogromnym ciosem. 2. czy 3. Września jechaliśmy na wyjazd do Lubina. Legia grała z Zagłębiem. Jechaliśmy pociągiem mocno przytłoczeni zaistniałym faktem. Chcieliśmy wywiesić czarną flagę na znak żałoby, ale nikt z nas nie miał takiego płótna. To był dzień, kiedy historia Legii się zatrzymała, przynajmniej dla mnie.
- Pamiątki Legii zbierałem od zawsze. Miałem z tego powodu wiele różnych scysji, mieszkanie miałem wypełnione gadżetami – było wśród nich rzeczy związane z Deyną. Zaczynałem od notatników, wycinanek – jak wszyscy w tamtym okresie. A tak bardzie profesjonalnie zacząłem się tym zajmować, gdy pracowałem w Naszej Legii. Pamiętam taką sytuację, że siedziałem w redakcji i w pewnym momencie wpada do pokoju jeden z pracowników klubu i mówi, ale hajcują się rzeczy Deyny w kotłowni. Jak siedziałem tak wstałem o popędziłem ile sił by ratować, co się da. Wiele rzeczy oddało się wyrwać z rąk palaczy, ale niestety spora część spłonęła – m.in. słynne futro Kazia. Mariola w pewnym momencie musiała pozbyć się mieszkania przy Świętokrzyskiej i uznała, że najlepsze co może zrobić to przekazać wszystkie rzeczy po mężu do klubu, do Legii. Niestety przy Łazienkowskiej te rzeczy zostały potraktowane kotłownią… Część rzeczy takich jak listy, dyplomy znalazły się w kontenerze na śmieci. Pół dnia w nim siedziałem i przebierałem różne pamiątki. Były tak takie unikaty jak list z Australii, w którym na śmiesznych warunkach proponowano Deynie grę w tym kraju. Ważną rzeczą, może najważniejszą były zapiski Marioli, z których dowiedzieliśmy się wiele szczegółów, o których nikt nie mówił, nikt nie wiedział. Mieliśmy spisane dzień po dniu całe lata. Może nie było to dziennik, ale suche notatki dnia codziennego i kłopotów, jakie Kazik sprawiał żonie podczas pobytu w Manchesterze.
- Kiedyś dowiedziałem się, że Władek Grotyński ma koszulkę Kazia Deyny z mistrzostw świata 1974 roku. Deyna był jedynym graczem, który jeździł na widzenia do Władka, gdy ten siedział w więzieniu. Umówiliśmy się u Władka Komara i tam zjedliśmy obiad, wypiliśmy po lufie. Ale w pewnym momencie patrzę, ze Władek nie ma dla mnie niczego w ręku, żadnego prezentu. Pytam gdzie ta koszulka, wtedy Władek rozpiął koszulę i facet tęgawej postury miał na siebie wciśniętą koszulkę Adidasa z 1974 roku. Wyglądał w niej jak baleron, nie mógł jej zdjąć. Byłem pewien, że się porwie, popęka i tyle będzie z koszulki, ale z pomocą Komara jakoś się udało zdjąć bez większej dewastacji.
- Mieliśmy już prawie zamknięta książkę, chcieliśmy w niej wyjaśnić wszystko i poprzeć to dokumentami. I nagle wyjaśniło się skąd wziął się pseudonim „Kaka”. W felietonach dla „Przeglądu Sportowego” Deyna zapytany o genezę swojego pseudo odparł, ze prawdopodobnie od Kazimierza Frąckiewicza, który odchodził z Legii w momencie, kiedy ja przychodziłem. A krążyły przecież wersje, że to od chodu, który wyglądał jak chód kaczki i wiele innych historii. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Wojtek Hadaj i mówi, że w klubie jest pan Frąckiewicz i chciałby ze mną rozmawiać. To był właśnie Kazimierz Frąckiewicz, facet miał pseudonim „Kaka”. On to wyjaśnił i potwierdził genezę pseudonimu Deyny.
- Kiedy Deyna wyjeżdżał do Anglii służby bezpieczeństwa zagięły na niego parol i próbowały oskarżyć o szpiegostwo na rzecz zachodniego wywiadu. Znalazłem się w IPN-ie, trafiłem na dokumenty, potwierdziliśmy to, zrobiłem fotokopię dokumentu. Było w gromadzeniu tych materiałów sporo przypadku, jakby Kazimierz Deyna chciał aby coś jeszcze w książce się znalazło.
- Książkę pisałem i jako kibic i jako dziennikarz – dokumentalista. Deynę uwielbiam, jestem jego wielkim fanem, ale miałem mnóstwo materiałów i mogłem udokumentować wiele zdarzeń. Dzięki temu jest to pozycja szczegółowa. W swoim życiu poznałem wszystkie najważniejsze osoby, z którymi związany był Kazimierz Deyna – zarówno, jako człowiek i piłkarz Legii. Od piłkarzy z lat 50 po zawodników z lat 70, przez lekarzy i masażystów i całą rodzinę. Łatwo mi było dotrzeć do wielu informacji. Koledzy nazwali Deynę księciem nocy – lubi sobie w nocy wychodzić. Geniuszem futbolu był – to wszyscy wiedzą. Stad wziął się tytuł książki. Wielu rzeczy w książce nie napisałem, były w jego życiu momenty przykre dla niego i dla kibiców. O tym nie powinno się mówić, to zostanie moja tajemnicą, nigdy o tym nie napiszę.
- Geniusz futbolu, książe nocy - zamów tutaj
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.