Wojciech Kowalczyk: Niczego nie żałuję
23.11.2010 19:39
Kariera Wojciecha Kowalczyka potoczyła się w zawrotnym tempie. Chłopakowi z Bródna wystarczyło zaledwie 50 oficjalnych meczów, aby stać się jednym z filarów drużyny. Niecałe dwa lata po przyjściu na Łazienkowską popularny "Kowal" miał już na swoim koncie srebrny medal igrzysk olimpijskich w Barcelonie i koronę wicekróla strzelców turnieju, gole strzelane Sampdorii Genua we Włoszech i Manchesterowi United na Old Trafford w Pucharze Zdobywców Pucharów oraz tytuł największego odkrycia i najlepszego piłkarza sezonu według tygodnika "Piłka Nożna". Znalazł się także wśród dziesięciu najlepszych sportowców 1992 roku według "Przeglądu Sportowego". Niemało, jak na niespełna 21-letniego zawodnika.
- Wychowało mnie podwórko na Bródnie, tam kształtował się mój charakter - przyznaje Kowalczyk, który swojego pochodzenia nigdy się nie wstydził. Ba, gdy tylko może, przypomina gdzie się wychował i skąd pochodzi. - Gdy wchodziłem do ligowej piłki, nie miałem kompleksów przed nikim. To była moja siła. A pamiętajmy, że Legia to klub, który od zawsze jest w moim sercu. Z dnia na dzień piłkarze, których oglądałem z trybun, stali się moimi kumplami. Nawet gdy później czekałem w korytarzu na Camp Nou, tuż przed finałowym meczem igrzysk olimpijskich w Barcelonie, nie czułem żadnego lęku - wspomina "Kowal"
Z Legii nie odszedł zaraz po zakończeniu hiszpańskich igrzysk. Miał przecież niewyrównane porachunki w Polsce. Marzył o tytule mistrzowskim dla Legii, chciał grać z Wojskowymi w europejskich pucharach. Pierwsze mistrzostwo Kowalczyka w Legii przyszło w sezonie 1992/93. Zespół prowadził wówczas Janusz Wójcik, dobry znajomy "Kowala" z reprezentacji olimpijskiej. Tyle tylko, że wywalczony tytuł dzień po ostatnim meczu sezonu został Legii odebrany. Jak później argumentował PZPN - za przekupstwo.
Jak mówi "Kowal", w sezonie 1992/93 narodziła się Wielka Legia, której w następnych latach nie była w stanie powstrzymać ani żadna drużyna, ani działacz. Wojskowi zdobyli potrójną koronę już rok po odebraniu pierwszego od ponad 20 lat tytułu. Kowalczyk nie spodziewał się jednak, że swoją skuteczną grą ukręcił bat, którym z Legii chwilę później został "pogoniony". Mistrzowski sezon nadszarpnął na tyle klubowy budżet, że kierownictwo potrzebowało szybkiego zastrzyku finansowego. Taki właśnie gwarantował Betis Sewilla, który za Kowalczyka wykładał na stół potężne jak na tamte czasy i polskie realia pieniądze - prawie dwa miliony dolarów. - Ani się obejrzałem, a już siedziałem w samolocie do Madrytu - mówi. Miał wtedy niespełna 22 lata.
W zasadzie wszystko układało się znakomicie - dobra liga, dobry kontrakt, skuteczna gra, pochwały. - Już w pierwszym sezonie, jako beniaminek, zajęliśmy trzecie miejsce w La Liga i zagraliśmy w finale Pucharu Króla - wspomina napastnik. Drugi sezon na hiszpańskich murawach miał być już w całości "jego". Poznał język, specyfikę gry, więc nie pozostawało nic innego, jak strzelać bramki i zwracać na siebie uwagę najmożniejszych ligi. "Czuł gaz". Balon pękł jednak już w pierwszym meczu nowego sezonu. Podczas konfrontacji z Meridą Kowalczyk został ścięty równo z płytą boiska. Druzgocąca diagnoza budziła na plecach dreszcz - złamana noga, gips, stracone pół sezonu. Napastnik do składu przestał się jednak łapać, gdy w klubie nastąpiła rewolucja i dotychczasowy trener zastąpiony został przez Luisa Aragonesa. Szkoleniowiec, który ponad dziesięć lat później zdobył złoty medal w austriacko-szwajcarskich ME z La Furja Roja, całkowicie zmienił system gry. Stawiał tylko na jednego napastnika. Wybrańcem tym z reguły nie był Kowalczyk, który nie potrafił posadzić na ławie znajdującego się wówczas w kapitalnej formie Alfonso. Na dokładkę drugi raz w karierze Polak złamał nogę - tym razem na zgrupowaniu reprezentacji Polski. To był praktycznie jego koniec w Betisie. Później było drugoligowe Las Palmas, krótki powrót do Legii oraz wojaż cypryjski - z mistrzostwem i pucharem tego kraju oraz tytułem króla strzelców ligi.
- Według mnie Wojtek osiągnął bardzo dużo. Proszę mi wskazać piłkarza, który nie chciałby grać w lidze hiszpańskiej. Nie ma takich. Tyle tylko, że chcieć, to nie zawsze móc. A "Kowal" miał takie umiejętności, że Betis z Legii ściągnął go za wielkie jak na tamte czasy pieniądze. I nie żałował - zaznacza Roman Kosecki. - Czy było go stać na więcej? Ciężko powiedzieć. Ale być gwiazdą w Hiszpanii to mało? Odważne stwierdzenie... - kończy. Sam Kowalczyk niczego nie żałuje, a na pytanie co by zmienił, gdyby mógł cofnąć czas, odpowiada, że… nic. - Grałem w mojej ulubionej lidze, już w pierwszym sezonie zająłem tam trzecie miejsce. Występowałem w kadrze, jeździłem po świecie. Lepsze kluby? Robiłem wszystko co mogłem, ale Barcelona się nie zgłosiła - mówi Kowalczyk z uśmiechem.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.