Wojciech Szczęsny: Poza Legią nic nie istniało
02.04.2012 22:10
- Poza Legią nic nie istniało! Wstawałem codziennie o 6:30, jechałem z przymusu do szkoły, a później dwoma autobusami na treningi. Tyle że z wielką przyjemnością. Harowałem dzień po dniu, widząc jednocześnie jak inni koledzy opuszczają treningi, imprezują, chodzą na domówki. Wkurwiały mnie te ich teksty o tym, ile wypili i do której balowali. Mnie to kompletnie nie interesowało, bo jedyną świętą rzeczą była piłka. Liczyło się tylko boisko i treningi. Na swoją pierwszą w życiu imprezę poszedłem dopiero w Anglii, gdzie nauczyłem się, że jest czas na pracę i czas na zabawę. Wracają do czasów, kiedy ważyły się losy transferu do Arsenalu... Byłem jeszcze dzieckiem, nie myślałem racjonalnie. Sytuacja była zbyt dojrzała jak na mój wiek. Na szczęście o wszystko bardzo troszczył się tata. Gdyby nie on, nie byłbym tu gdzie jestem. Poza tym z Legii łatwo też się nie było wyrwać.
Dlaczego?
- Pewnego razu zadzwonił ojciec i powiedział, że trener Wdowczyk absolutnie się nie zgadza na transfer. Choć nie. Inaczej. Wdowczyk powiedział: zgadzam się, jeśli... Resztę można sobie dopowiedzieć.
O co chodziło?
- Wdowczyk z różnych powodów nie chciał dopuścić do tego transferu. Nie no, właściwie z jednego powodu.
Jakiego?
- Pomidor. Ani razu z nim na ten temat nie rozmawiałem. Miałem kontakt tylko z moim ojcem i Jackiem Bednarzem, który wtedy był moim menedżerem.
Wdowczyk chciał kasę za twój transfer?
- Jak nie wiadomo o co chodzi... Tata się mocno wkurzył i zagrał pokerowo. Poszedł do prezesa Waltera i powiedział, że mam życiową szansę, że teraz albo nigdy! No i pan Walter okazał się człowiekiem bardziej ludzkim, życzliwym, rozumiejącym sytuację ojca, którego syn może znaleźć się w piłkarskim Oksfordzie. Prawdę mówiąc w tamtym czasie był to bardziej problem Macieja Szczęsnego niż Wojtka. Ja byłem zafiksowany na Legię. Na szczęście ojciec Walter zrozumiał ojca Szczęsnego. I tak droga do Arsenalu została otwarta. Prawda jest taka, że gdyby nie Mariusz Walter nigdy, podkreślam – nigdy nie przeszedłbym do Arsenalu. Tu nawet nie chodziło o jego wyczucie biznesowe, a zwyczajne, ludzkie zachowanie.
Tata dokładnie opowiedział ci jak wyglądało to spotkanie?
- Tak. Nie poszedł kozaczyć, pyskować, wykłócać się. Po prostu poprosił. Powiedział, że ktoś może zablokować mój transfer do Arsenalu i zapytał, czy to jest w porządku? Oczywiście prezes Walter mnie doskonale znał, zawsze starałem się być dla niego uprzejmy i myślę sobie dziś, że to też mogło zaważyć na jego decyzji. Powiedział, że nie widzi żadnego problemu, że doskonale rozumie sytuację. Do dziś nie miałem mu okazji podziękować, ale na pewno to kiedyś zrobię. Okazał się po prostu dobrym człowiekiem.
Czytasz o sobie w sieci, co ludzi myślą o Tobie?
- Dziś nie czytam opinii o sobie, nie ekscytuję się bluzgami na swój temat, choć mam świadomość, że są ich tysiące. Wiem, co tam jest napisane. Jakaś część, żebym wyp..., bo Boruc ma wrócić do kadry, jakaś, że jestem beznadziejny i głupi, jakaś - pewnie napisana przez rodzinę (śmiech), że nie ma lepszego ode mnie w Polsce. Kiedyś przeglądałem absolutnie wszystko. Gdy trafiłem do Legii, to na portalu legialive.pl albo legia.net pojawiła się o tym informacja. Wróciłem podjarany do domu, odpaliłem komputer i zacząłem czytać. Ale tak od A do Z. Wszystko. I czytałem, że gówno potrafię i że załatwił mi wszystko ojciec. Że będę się woził na jego nazwisku do końca życia. Że nie mam pojęcia o graniu, że jest wielu utalentowanych chłopaków, ale nie mają znanych tatusiów i jest im trudniej. Wiesz, jeśli jesteś kilkunastoletnim chłopakiem, to nie rozumiesz do końca specyfiki internetu. Niby mówiłem wtedy otwarcie, że mam to gdzieś, ale jednak mnie bolało. W głowie miałem bardzo namieszane.
Miałeś problemy z aklimatyzacją w Londynie?
- Wiesz co, byłem w szoku w sensie sportowym. Henry, Ljunberg, Pires, Lehmann, Fabregas. Kompletnie inny świat, a ja w mgnieniu oka zmieniłem Legię Warszawa na Arsenal. Czułem, że trafiłem do innego wymiaru. Wtedy cały przesiąknięty byłem Legią, a najlepszym piłkarzem na świecie był dla mnie – z całym szacunkiem – Piotr Włodarczyk. Z nową rzeczywistością oswoiłem się bardzo szybko. Pierwszy trening to wielki stres. Drugi już mniejszy, a później poszło dość gładko. Pamiętam, że przez pewien czas trenował z nami David Beckham. Któryś z kolegów z drużyny rezerw powiedział mi wtedy: na bank nie zakozaczysz i nie zapytasz się go, jak masz na imię? Mówię: tak, no to zobaczymy. David jako mega gość, najpierw przywitał się z pierwszym zespołem, później podszedł do nas, więc zapytałem: a jak masz na imię, przyjechałeś na testy czy co?
Złapał żart?
- Pewnie, że złapał. Uśmiechnął się i powiedział: nazywam się David. Przyjechałem tu trochę z wami pokopać.
Zapis całej rozmowy z Wojciechem Szczęsnym można przeczytać tutaj
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.