Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wspomnienia Okuki

Źródło: Gazeta Wyborcza

30.06.2003 22:08

(akt. 01.01.2019 15:20)

Dostałem trzy oferty z serbskich klubów pierwszoligowych. Istnieje także szansa, że zostanę selekcjonerem reprezentacji. To dały mi sukcesy u was - mówi Dragomir Okuka, który przez dwa lata i trzy miesiące był trenerem Legii i zdobył z nią mistrzostwo Polski oraz Puchar Ligi. Dziś definitywnie żegna się z Warszawą i opowiada o wszystkim Gazecie Wyborczej. Przyleciałem w czwartek pożegnać się i załatwić sprawy mieszkaniowe, wyczyścić konto w banku i tym podobne rzeczy. Patrząc na to, jak odnoszą się do mnie kibice, bywa, że żałuję decyzji o odejściu z Legii. Jednak zawsze jestem konsekwentny. Prezes Zarajczyk proponował mi dalszą pracę w charakterze trenera, dyrektora, co sobie wybiorę, jednak już zdecydowałem. Klub ma wobec mnie zaległości, tak jak wobec piłkarzy. Nie boję się, że będę za daleko, by dbać o swoje sprawy finansowe. Zostawiam tutaj przyjaciół. W Legii bym nie został, nawet gdyby udało się awansować do europejskich pucharów. Po raz pierwszy o odejściu pomyślałem, gdy zimą byliśmy na obozie przygotowawczym na Cyprze, po tym jak drużyna straciła Stanewa i Omieljańczuka. Gdybym teraz miał pracować za granicą, to zrobiłbym wszystko, by zabrać ze sobą rodzinę. W Warszawie ponad dwa lata mieszkałem sam. Stosunkowo łatwiej było, kiedy drużyna wygrywała, ale kiedy coś nie szło, musiałem wracać do domu i sam wszystko przeżywać. Jednak sprawy rodzinne to był tylko jeden powód mojego odejścia z Warszawy. Drugi jest taki, że w najbliższym czasie Legia nie miała szans na grę w pucharach, a moim celem jest uzyskanie z zespołem liczącego się wyniku w Lidze Mistrzów. Tu trzeba od nowa budować drużynę. To już zadanie dla nowego trenera - dla Dariusza Kubickiego. Na zakończenie kariery okaże się, czy zrobiłem błąd, opuszczając Legię. Trenerzy często czekają do ostatniej chwili. Boją się tego, co będzie. Tą decyzją pokazałem, że ja nie boję się niczego, a już na pewno nie nowych wyzwań. Ludzie zawsze najlepiej pamiętają to, co było na końcu. Odchodząc teraz, pozostawiam chyba głównie dobre wspomnienia. A kto wie, co byłoby za pół roku? Pożegnania w Warszawie były długie, ale serdeczne. Po raz pierwszy żegnałem się tydzien po zakończeniu sezonu. Minęły dwa tygodnie i znów tutaj jestem, i znowu się żegnam. Tym razem jednak po raz ostatni. W poniedziałek ok. godz. 17.30 już na stałe odlatuję do Belgradu. Z zawodnikami pożegnałem się w szatni, kiedy w piątek spotkali się z nowym trenerem. Wyznaję zasadę, że piłkarze nie muszą się bać trenera, ale muszą mieć dla niego szacunek. Dlatego zbytnie bratanie się z nimi nikomu nie służy. Na przykład w Groclinie piłkarze ogolili trenera Kaczmarka. Takie rzeczy fajnie ogląda się w telewizji, czyta się o tym w prasie, ale w rzeczywistości lepiej zachować dystans. A w Polsce, zwłaszcza po sukcesach, trenerzy są zbyt blisko zawodników. Takim egzaminem dojrzałości bywają właśnie sukcesy. Po mistrzostwie Polski dla Legii euforia była ogromna, ale pozostaliśmy po właściwych stronach. I teraz rozstajemy się - jak myślę - z szacunkiem. Natomiast co do trenerów, to wydaje mi się, że u was za mało ich się szanuje. Prezesi często myślą, że są w klubie najważniejsi, o czym świadczą przypadki w Dospelu oraz Groclinie. A jak Legia zwalniała Smudę? On potem gadał na mój temat może i trochę za wiele, ale za trzy tytuły mistrzowskie należy mu się szacunek. Raz można bowiem szczęśliwie zdobyć tytuł, lecz trzy razy to już nie przypadek. I stosunki między trenerami są za mało koleżeńskie, jest wiele zawiści. Może to dlatego, że bardzo wielu czeka na pracę. Jednak gdyby mieli dla siebie większy szacunek, to z kolei szacunek dla nich mieliby prezesi. A piłkarze? Nasi chyba więcej trenują indywidualnie. Jednak na piłkarzy Legii nie powiem złego słowa. Na ich przykładzie mogę powiedzieć, że Polacy mają z kolei to, czego nie mają Serbowie - determinację, konsekwencję, dyscyplinę. Kiedy wprowadziłem tu nowe metody, to chociaż narzekali, robili wszystko, co chciałem. Mogę wybierać W Serbii propozycje pracy złożyły mi Żeleznik Belgrad (piąty zespół ubiegłego sezonu), Sartid Smederevo (z trudem uratował się przed spadkiem, ale w finale krajowego pucharu pokonał Crveną Zvezdę) i FC Zemun (też z trudem uratował się przed spadkiem). Jednak z serbskich klubów w tej chwili interesowałaby mnie praca tylko u najlepszych - w klubach z Belgradu Crvenej Zvezdzie i Partizanie. Może być tak, że za pół roku albo za rok sam będę składał oferty w klubach, bo przez ten czas nigdzie nie znajdę zatrudnienia. Póki co jednak mogę wybierać. A odkąd osiem lat temu zostałem trenerem, najdłużej bez pracy pozostawałem cztery miesiące, kiedy zwolniono mnie z Obilicia Belgrad. Teraz mogę trochę poczekać i naładować akumulatory. Jeszcze gdy pracowałem w Warszawie, chciał mnie Apoel Nikozja. Gdybym z Legii odchodził w ubiegłym roku, to być może tę ofertę bym przyjął, bo był to przynajmniej mistrz Cypru. Teraz zajął w lidze tylko trzecią lokatę, a ponieważ futbol nie stoi tam na wysokim poziomie, to nie ma tematu. Do tego klubu poszedł Wojciech Kowalczyk, który po odejściu z Legii mocno mnie krytykował. On jednak nie wiedział, że mam ofertę z Apoelu, a ja wiedziałem, dokąd on idzie. Dlatego kiedyś go ostrzegałem, aby uważał na to, co mówi, bo nigdy nie wiadomo, czy znów nie spotkamy się w tym samym zespole. Oczywiście żartowałem. Poza tym dostałem też propozycję z Kataru. Można tam bardzo dobrze zarobić, jednak przynajmniej na razie wyjazd aż tak daleko mnie nie interesuje. W tej chwili najciekawsza z pewnością jest możliwość poprowadzenia reprezentacji Serbii i Czarnogóry. Co prawda nasza federacja chce, by kadrę objął Bora Milutinović - wszyscy uważają, że zbawi naszą piłkę, co ja uważam za błąd - ale wydaje mi się, że on nie zdecyduje się na objęcie posady. Ma rodzinę w Meksyku, niezbyt przypadły mu do gustu warunki finansowe. Dostał tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji, lecz wydaje mi się, że odmówi. Gdyby tak się stało, to w odwodzie pozostaje Ljubisa Tumbaković, który niedawno był trenerem Partizana, i właśnie ja. Z tego, co mi mówiono, mam sporą szansę. Już w ubiegłym roku, kiedy selekcjonerem miał zostać mój przyjaciel Dusan Bajević, zaproponował mi funkcję asystenta. Ostatecznie nie podjął się wyzwania, został tam, gdzie pracował, czyli w greckim AEK Ateny. Nieco wcześniej mówiono, że gdybym chciał, mógłbym poprowadzić kadrę młodzieżową. Wówczas jednak to mnie nie interesowało. Co ja tutaj robię? Gdy obejmowałem Legię, ze wszystkich stron czułem presję. Nie ufała mi prasa, kibice, zawodnicy nie wiedzieli, czego od nich oczekuję. Próbowałem mówić do nich po angielsku, nie wiedziałem nic o kulturze, zwyczajach. Prezes Zarajczyk kazał mi czytać prasę i dzięki temu zacząłem coraz więcej rozumieć, a niedługo sam mówiłem po polsku. Do dzisiaj nie idzie mi doskonale, ale z porozumiewaniem się nie mam problemów. Od początku starałem się dotrzeć do zawodników w ten sposób, by uświadomić im, że musimy stanowić jedność, być drużyną, nikt nie może na boku wygrywać własnych interesów. Nie ze wszystkimi udało mi się dogadać. Marek Citko, Mariusz Piekarski, Paweł Wojtala czy Wojciech Kowalczyk to na pewno nie są źli zawodnicy. Jednak nie rozumieli, że wartość zawodnika może zostać wyróżniona tylko poprzez wyróżnienie zespołu. Byli zadowoleni, gdy strzelili bramkę, gdy dziennikarze wystawili im dobre recenzje, a jak wyróżnia się tylko zawodnik, to jego interesy i interesy reszty się rozmijają. Tłumaczyłem, że to problem Legii. Oni nie zaakceptowali moich warunków, musieliśmy więc się pożegnać. Przez trzy miesiące pierwszego sezonu nie miałem za sobą zbyt wielu argumentów. Brakowało podstawowego - wyniku. Czasem sam zadawałem sobie pytanie, czy robię dobrze. Na szczęście w następnym sezonie drużyna zaczęła wygrywać. Początkowo oferta z Legii nie wzbudziła mojego zainteresowania. Wielu trenerów z Jugosławii po sukcesach w kraju podejmowało pracę za granicą i odnosili sukcesy. W dobrych ligach - takich jak hiszpańska. Nazwę Legia znałem, bo to być może jedyny polski klub naprawdę znany poza granicami Polski, ale ja byłem u was jakieś 20 lat temu, gdy grałem jeszcze w reprezentacji olimpijskiej, i zapamiętałem ten kraj jako strasznie biedny. W tamtych czasach Jugosławia to dla Polski było jakby USA. A finansowo nie oferowano mi wcale o wiele więcej niż w ojczyźnie. Imponować mogła jedynie oferta pracy w Europie Zachodniej. Jednak dałem się namówić, żeby przylecieć i zobaczyć, jak to u was wygląda. Byłem mile zaskoczony. Zauważyłem, że sporo się zmieniło, byłem też pod wrażeniem atmosfery na stadionie Legii. Uznałem, że warto spróbować. Chociaż gdy w trakcie meczu z Wisłą kibice podpalili stadion, to zacząłem się zastanawiać, co ja tutaj robię. Mała Serbia Gdy przyszedłem do Legii, zacząłem sprowadzać rodaków. Większość z tych piłkarzy przyszła jednak nie dla mojej wygody, tylko dlatego, że byli znacznie tańsi od Polaków. Tak naprawdę to upierałem się jedynie przy sprowadzeniu Stanko Svitlicy i Aco Vukovicia (tego drugiego zresztą początkowo Legia miała za darmo). Prezes Zarajczyk zapytał mnie, kogo powinniśmy kupić do ataku. To mu powiedziałem, że chciałbym Rasiaka, Grzybowskiego... I okazało się, że za każdego z nich kluby chcą milion marek. Nie było szans, żeby tyle wydać. Jak się okazało, że możemy zapłacić 200-250 tys. dol., to stwierdziłem, że jadę do Jugosławii i przywożę Stanka. Vuković też przyszedł tylko dlatego, że Legia chciała do pomocy Sobolewskiego i usłyszała cenę: milion marek. Potem szukaliśmy do obrony kogoś, kto zastąpiłby kontuzjowanego Jacka Zielińskiego. Chcieliśmy Lekkiego z Górnika - milion marek. Załatwiłem więc wypożyczenie Marjana Gerasimovskiego z Partizana. Potem był Robert Gusnić na prawą pomoc, na miejsce Karwana. Przyszedł w ostatniej chwili, nie udało mu się zaaklimatyzować. Zoran Mijanović też pojawił się tuż przed sezonem. Z moich rodaków więcej spodziewałem się po Ajazdinie Nuhim, ale gdyby nie kontuzja, może lepiej by się sprawdził. Ich podstawową zaletą było jednak, że przychodzili za darmo, względnie za małe pieniądze. Podczas mojej pracy w Legii zaproponowałem do składu ponad 20 zawodników, tymczasem z polskiej ligi udało się załatwić tylko Dudka, Surmę i Saganowskiego. Namiastkę domu miałem w restauracji "Mała Serbia", gdzie często się stolowałem. Był czas, że zastanawiałem się, czy nie sprowadzić sobie asystenta rodaka. Klub jednak nie miał pieniędzy, by opłacać kolejnego trenera, łożyć na jego mieszkanie, samochód itp. Poza tym na dłuższą metę byłby to nie najlepszy pomysł. Na początku byłoby łatwiej, ale wytworzyłaby się bariera między nami a zespołem. A tak - musiałem się dogadywać z polskimi asystentami i to po pewnym czasie "zagrało". Spokojny człowiek Po zakończeniu mojego pierwszego sezonu zmieniłem asystenta. Krzysztofa Gawarę zastąpił Kubicki. Gawara to bardzo spokojny człowiek, a ja potrzebowałem kogoś, kto dałby zespołowi trochę adrenaliny. Szalę przechyliła jednak historia z kończącego sezon spotkania z Wisłą u siebie. Wstawiłem wtedy do składu Giuliano. Okazało się, że wszyscy na stadionie wiedzą o jego pobycie w izbie wytrzeźwień dwa dni przed meczem. Zagrał słabo, zmieniłem go po pierwszej połowie. Kibice myśleli, że go zmieniam, bo jest pijany. Później zapytałem prezesa Miklasa, dlaczego nie powiedział mi o incydencie. On myślał, że powiedział mi Gawara. Jak zapytałem Gawarę, usłyszałem, że on się spodziewał, iż usłyszę o tym od prezesa. Uznałem wtedy, że w osobie asystenta muszę mieć bezwarunkowe oparcie, i dlatego od nowego sezonu zaczął ze mną pracować Kubicki. Teraz on jest trenerem i może jemu taki spokojny człowiek jak Gawara się przyda. On jest impulsywny. Wydaje mi się, że ja umiałem się kontrolować i to było moim atutem. Jednak mimo tej kontroli miałem momenty zwątpienia. Gdy po pierwszym sezonie na początku drugiego Legia przegrała dwa pierwsze mecze, przed trzecim - z Ruchem w Chorzowie - powiedziałem prezesowi, że w razie porażki do Warszawy nie wracam. Jest dobra okazja, bo blisko do granicy. Na szczęście wygraliśmy 4:0 i drużyna zaczęła grać coraz lepiej. Po remisie z Valencią 1:1 zobaczyłem, że ma naprawdę spore możliwości. Przegraliśmy co prawda rewanż 1:6, ale już widziałem, że praca tutaj ma sens. A potem było mistrzostwo, Puchar Ligi i europejskie puchary. Zdobyłem zaufanie kibiców, zresztą wspaniałych. Nigdy nie wiadomo, czy nie wrócę do Polski pracować. Miałem tu nawet ofertę, ale po pracy w Legii w innym klubie mógłbym się zatrudnić nie wcześniej niż za kilka sezonów. Czułbym się nie w porządku. Gdy podejmowałem pracę w Warszawie, nie spodziewałem się, że będę u was dwa lata, a byłem nawet dłużej. I nie żałuję. Chociaż - jak ten czas leci.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.