News: Wywiad na 100 - Rozmowa z Aleksandarem Vukoviciem

Wywiad na 100 - Rozmowa z Aleksandarem Vukoviciem

Samuel Szczygielski

Źródło: Legia.Net

10.03.2016 23:11

(akt. 07.12.2018 16:46)

Kolejnym gościem "Wywiadu na 100" jest Aleksandar Vuković. "Aco" to pierwszy obcokrajowiec w naszym cyklu, jednak jak dobrze wiecie - taki, który ma DNA Legii. Były kapitan, a obecnie członek sztabu trenera Stanisława Czerczesowa wspomina swoją karierę, mówi o różnicach w szatni teraz i 15 lat temu, przedstawia sprawę powrotu Radovicia i szczerze przyznaje, że myśli w przyszłości o samodzielnym prowadzeniu Legii. Zapraszamy do lektury lub obejrzenia wywiadu w wersji wideo.

Pojawiłeś się jako gość w "Meczu na wysokim poziomie" - po odcinku z tobą program został usunięty. Byłeś w "Asie Wywiadu" - mija miesiąc i "As Wywiadu" znika. Miejmy nadzieję, że do trzech razy sztuka i tym razem tak nie będzie...


- Z tego co wiem, to kolejne odcinki masz zaplanowane, budżet jest klepnięty, więc spokojnie, nie zagrożę (śmiech).


Jesteś tu od 2001 roku. W którym momencie poczułeś, że Legię żywisz większym uczuciem niż zwykły klub?


- Potrzeba na to trochę czasu, nie od razu czułem się tu tak świetnie, jak teraz. Ale jako że całe życie byłem nie tylko piłkarzem, a też kibicem, to do gry w każdym swoim klubie podchodziłem emocjonalnie. W Legii po pierwszym wspaniałym roku - dla mnie i dla klubu - nie był to zespół obojętny. W moim przypadku nie dało się nie polubić Legii. Chociaż wielu ludzi w Polsce ma przeciwne zdanie.


Był taki mecz w pucharach, w którym pod koszulką meczową miałeś t-shirt z Kazimierzem Deyną. Akurat strzeliłeś gola i miałeś okazję go pokazać. Już wtedy miałeś Legię głęboko w sercu czy była to trochę kokieteria w stosunku do kibiców?


- Poprosił mnie o to Wiktor Bołba, kustosz muzeum i wielki kibic Legii. Ja jako kibic rozumiałem, jakie znaczenie ma dla "legionistów" Kazimierz Deyna. Oczywiście byłem na tak i założyłem koszulkę, a traf chciał, że chociaż rzadko strzelałem bramki, to właśnie w meczu z Utrechtem się udało.


W kontekście Deyny mówi się, że na boisku lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. Za to o tobie przeczytałem fajne zdanie: "Vuković męczył się, kiedy stał, a odpoczywał tylko w biegu".


- A kto tak powiedział?


To słowa Roberta Błońskiego z jego książki o Legii.


- Ja się strasznie męczyłem biegając! (śmiech) Dlatego skończyłem grać, jak miałem 33 lata. Zawsze śmiałem się, że nie liczy się wiek, liczy się przebieg. W moim przypadku ten przebieg był duży i w pewnym momencie organizm odmówił posłuszeństwa. Lubiłem dużo pracować na boisku, uczestniczyć w grze. Grałem jako środkowy pomocnik, bo od małego podobało mi się ciągłe bycie "pod grą".


W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zdobyłeś 1/4 ligowych tytułów dla Legii. Można więc nazywać cię wybitnym piłkarzem Legii?


- Zawsze, jak słyszę "legenda Legii", to mówię, że to nadużywanie tego słowa. Ale wiem, jaka jest moja pozycja i wiem, co w Legii osiągnąłem. Mam świadomość, ile dawałem drużynie, kiedy byłem na boisku, więc czuję się kimś, kto zapisał się pozytywnie w historii Legii i jestem z tego dumny. Ani nie przeceniam ani nie lekceważę swoich osiągnięć. Ja zdobyłem z Legią 2 mistrzostwa i mówiłem to, jak Legia miała 8 tytułów i jeden odebrany. Ale oczywiście chciałbym, żeby "moje" trofea nie stanowiły 1/4, tylko zdecydowanie mniej, czyli żeby Legia zdobywała kolejne mistrzostwa.


Co jest przez ciebie najlepiej wspominane w kontekście Legii?


- Na pewno feta po mistrzostwie w 2002 roku to wspaniałe przeżycie. To był mój pierwszy sezon w Warszawie, więc nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Pamiętam też wiele poszczególnych meczów - na przykład finał Pucharu Polski w Bełchatowie, kiedy Legia czekała na zwycięstwo w nim 13 lat. Teraz Legia zdobywa go seryjnie, więc można powiedzieć, że ten Bełchatów był przełamaniem. A były wtedy protesty i słaba atmosfera wokół, więc fajnie było wygrać wtedy puchar. Jest co wspominać.


A jak grało ci się przeciwko Legii, rywalizując z niedawnymi kumplami z drużyny i patrząc na kibiców, do których chętnie pokazałbyś "elkę", co zresztą robiłeś?


- To nie były zwykłe mecze. W pierwszym spotkaniu, kiedy przyjechaliśmy z Koroną na Łazienkowską, było dziwnie. Dostałem też pierwszy raz w życiu czerwoną kartkę. W kolejnych meczach nie było już takiego szoku, ale nie potrafiłem rywalizować na maksa, całym sobą. Trudno było się skoncentrować. Z czasem się przyzwyczaiłem. Ale co mnie cieszy - zawsze byłem tu mile witany przez kibiców i z tego jestem dumny.


Wszyscy piłkarze grający 20 - 30 lat temu chętnie opowiadają o tym, jak dobrze kiedyś grali, jakie osiągali wyniki, a że teraz nie ma porównania i spadek jakościowy jest duży. Na przykład Roman Kosecki opowiadał o tym ostatnio w "Wywiadzie na 100". Ty jesteś jedynym, który mówi inaczej. Uważasz, że te wszystkie chwalebne opowieści to mity?


- Zależy, kto to mówi. Nie ulega wątpliwości, że w polskiej czy legijnej przeszłości są wybitni piłkarze. Ale nie dam sobie wmówić takiego gadania, powiedzmy - nie do końca wybitnych zawodików, którzy mogli ugrać coś na międzynarodowej arenie, a nie odegrali żadnej roli. Dlatego dobrym wykładnikiem jest to, jak dany piłkarz radził sobie po wyjeździe za granicę. Czasami czytam wywiady przeciętnych zawodników z lat 90', którzy uczestniczyli w Lidze Mistrzów, ale byli przeciętni, na co jest wiele dowodów - jest to irytujące. Czytam o ograniu przez Legię Sampdorii, ale ile drużyn oni wtedy pokonali? Dwie drużyny. Jedną z Luksemburga, drugą ze Szwecji czy z Danii. I już grali o półfinał! A załóżmy - dwa lata temu Legia musiałaby pokonać Celtic, jeszcze kolejnego rywala i dopiero grać w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Robert Lewandowski grając w Lechu nie mógłby zagrać w półfinale europejskich pucharów z polskim klubem. Ludzie nie analizują dogłębnie, jak to wygląda. A teraz nie jest dużo gorzej, to nieprawda.


Mówisz o różnicach. Jesteś tu aż 15 lat, więc masz porównanie. Szatnia bardzo się różni?


- Troszeczkę tak. Znaczy, "troszeczkę" to za mało powiedziane. Tak jak w życiu - nastąpiła przede wszystkim technologiczna zmiana. "Przegląd Sportowy" w szatni jest czytany zdecydowanie rzadziej niż w 2001, 2002 roku. Wtedy codziennie patrzyło się, kto wszedł do klubu z "Przeglądem". Patrzyliśmy, kto jaką notę dostał, czytaliśmy komentarze do tych wszystkich wydarzeń. A teraz, jeśli dziennikarz nie zaznaczy się jakoś w internecie, to dla piłkarza jest mało znaną postacią. Dzisiaj w szatni gazety widuje się rzadko.


Zakładam, że jak wchodzisz do szatni, to kilku czy kilkunastu zawodników patrzy w telefon. Relacje między piłkarzami są na gorszym poziomie niż kiedyś?


- Powiem tak, myślę że gdybyśmy weszli do szatni Realu czy Barcelony, to byłoby podobnie. I to nie przeszkadza im grać w piłkę na maksymalnym poziomie. To znak czasów. Teraz rozmowa dwóch osób polega na tym, że przez 15 minut ty gapisz się w telefon, ja gapię się w swój i po kwadransie rozmawiamy o tym, co tam zobaczyliśmy. Mi to się nie podoba, staram się inaczej rozmawiać z ludźmi. Ale nie doszukiwałbym się w tym przyczyn słabszej formy na boisku.


Potrafisz, tak jak kiedyś, stanąć w szatni po meczu czy treningu i zacząć dosadnie przemawiać do drużyny?


- Mamy trenera, który pod tym względem nie potrzebuje wielkiego wsparcia. Jest ekspresyjny i samowystarczalny w tym temacie. Ja ze swojej strony chcę pomagać zawodnikom bardziej w indywidualnych rozmowach. Od wygłaszania mowy do całej drużyny jest trener.


Ale kiedyś za czasów Dragomira Okuki czy innych szkoleniowców, trener coś mówił, a potem ty wstawałeś i przemawiałeś. Pytanie, czy nadal się do tego poczuwasz?


- Dobrze mówisz - oprócz trenera są ważni zawodnicy. Kapitanowie, wicekapitanowie i ci, którzy mają więcej do powiedzenia. Nieraz jest to tak samo ważne, jak to, co mówi trener. Czasem nawet ważniejsze, bo jakaś omawiana sprawa może nie dotyczyć trenera. To rola należąca do zawodników.


Do ciebie już nie?


- Do mnie nie. W tej chwili jako członek sztabu jestem już po drugiej stronie. Jako trener będę namawiał zawodników, żeby w razie potrzeby sami rozwiązywali swoje sprawy. Wtedy siła drużyny jest największa.


Kiedy przyjechałeś tu z Bałkanów szybko i bardzo dobrze nauczyłeś się polskiego. Podobnie było z Miro Radoviciem czy Stanko Svitlicą. Potem było z tym gorzej,  dziś Nikolić czy Prijović nie uczą się języka. To problem czy też znak czasów?


- To znaczy... to kwestia indywidualna. Legia bardzo otworzyła się na Europę i bardzo powszechny jest tu język angielski. Na odprawach czy na rozpiskach dla zawodników oprócz polskiego jest też język angielski. Myślę, że to troszeczkę hamuje zawodników z zagranicy, którzy uważają, że dobra znajomość angielskiego wystarczy do funkcjonowania w drużynie. Ja miałem trochę inną sytuację, nie lubiłem czuć się obco w szatni. Na zasadzie, że mija kilka miesięcy, a ty nadal nie rozumiesz, co mówią koledzy. Było to dla mnie nie do przyjęcia. Starałem się nauczyć języka i na dobre mi to wyszło, bo jest tu 40 milionów Polaków, często spotyka się ich też poza Polską i mogę się z nimi bez problemu dogadać. Tu jest Polska, więc powinien obowiązywać w niej język polski, ale niestety nie dla wszystkich jest to do przeskoczenia.


Wspominałem wcześniej o Miro Radoviciu. Co chwila pojawiają się plotki o powrocie Rado do Legii. Ty masz z nim bliski kontakt, przekonywałeś go do powrotu zimą?


- Mam teraz z Rado sporadyczny, ale mocny kontakt. Tu wiele się zmieniło. Jest nowy trener, nowi zawodnicy na jego pozycji. Na pewno jest tak, że Legia bez Radovicia sobie poradzi, ale też smutne jest, jak ktoś ma o nim złe zdanie, po tych wszystkich latach spędzonych w Legii. Kiedy mamy szanować człowieka? Odszedł z Legii, ale 90% osób nawet przez chwilę nie zastanawiałoby się nad odejściem. Od razu by się spakowali. A Mirko się zapierał. Chińczycy pięć razy podnosili stawkę, bo Rado im odmawiał. Ludzie oceniają różne kwestie nie znając żadnych szczegółów i średnio im to wychodzi. Wiem, że teraz miał dużo lepszą ofertę finansową z Cracovii, niż ze Słowenii, a na grę w innym polskim klubie się nie zgodził.


Inni nie znają, ale ty dokładnie znasz sytuację od samego Miro. Bardzo mu zależało, żeby teraz wrócić?


- To nie była sprawa życia i śmierci. Rado zdawał sobie sprawę, jaka jest teraz sytuacja w drużynie i że nie grał w piłkę przez ostatni rok. W mojej ocenie zaważyło to, że on nie chciał wrócić do Legii w momencie, kiedy po kontuzji nie jest jeszcze gotowy na 100%, a przecież każdy od początku wymagałby od niego maksimum. Nie wiem, czy jeszcze tu zagra, czy nie. Za to na pewno mogę powiedzieć, że mocno zapisał się w historii tego klubu.


A jego możesz nazwać legendą czy to za dużo?


- Tak: wyżej niż ja, niżej niż Brychczy. Coś pomiędzy. (śmiech)


Wróciłeś do pierwszej drużyny w roku obchodzenia stulecia. W szatni, w klubie wyczuwalne jest ciśnienie, że to musi być bardzo, bardzo, bardzo dobry rok?


- Przede wszystkim, kiedy zaczął pracować tu trener Czerczesow, a z nim ja, to sytuacja była jak była. Mieliśmy 10 punktów straty do pierwszej drużyny. To sprawiało, że ciśnienie ciśnieniem, ale były rzeczy ważniejsze. Jestem święcie przekonany, że zdobędziemy mistrzostwo Polski, ale jakkolwiek ten sezon się nie zakończy, to za chwilę ruszy następny i wszyscy będą mówić: Legia w pierwszym roku drugiego stulecia musi zdobyć mistrzostwo. A my musimy podchodzić do tego rozsądnie, bo zbytnia napinka nigdy nikomu nie pomogła. Jednym jest chęć wygrywania, a drugim jest mieć nóż pod gardłem.


Pierwszy telefon dostałeś od prezesa, ale w czyjej głowie zapaliła się lampka, żebyś awansował do pierwszej drużyny?


- Tak, telefon dostałem od prezesa. Nie wiem, czyj dokładnie był ten pomysł, skoro prezes do mnie zadzwonił, to na pewno jemu ten plan się spodobał. Nie wpadł na to trener Czerczesow, bo się nie znaliśmy i pierwszy kontakt mieliśmy, jak już tu przyleciał. Myślę, że pracuję przy pierwszym zespole, bo właściciele chcieli mieć "klubowego człowieka" w nowym sztabie, oczywiście oprócz trenera Dowhania, który jest tu od lat i oby był jak najdłużej. Padło na mnie. Ten telefon był wielkim zaskoczeniem.


Twoi niedawni koledzy - Rzeźniczak czy Borysiuk, który jest nazywany twoim synem, muszą mówić teraz do ciebie "per trener"?


- Trochę nad tym myślałem, ale sytuacja sama się wykreowała. Mówią "trenerze", ale nie mam żadnego problemu, jak ktoś powie do mnie "Vuko". Jakby nie było, niedawno byłem ich kolegą, a teraz jestem trenerem. Jednak nie mamy żadnych problemów z dogadaniem się.


Przez to, że jesteś jedynym "stąd", masz dbać o to, żeby szatnia nie utraciła polskości?


- Moim zadaniem jest, żeby ta szatnia zachowała chemię, która da nam mistrzostwo. Liczy się "legijność", a nie polskość. Nie ma różnicy, czy mamy jedenastu Polaków na boisku, czy jedenastu obcokrajowców. Ma grać jedenastu legionistów.


Rozmyślasz czasem nad tym, żeby za jakiś czas zostać pierwszym trenerem i być w pełni odpowiedzialnym za Legię?


- Oczywiście, że myślę. Jako ktoś, kto przygotowuje się do zawodu trenerskiego muszę patrzeć też w przyszłość, nie tylko na najbliższy trening. Nie powiem, że myślę o tym codziennie. Ale mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazję prowadzić Legię. Idę w tym kierunku, a czy tak będzie? Na tę chwilę obecna rola jest dla mnie wymarzona, a za parę lat? Zobaczymy.


To moje zdanie, ale pewnie wiele osób tak uważa - ty jesteś najlepszą osobą do tej roli, bo popatrzmy na Zidane'a w Realu. Też nie jest stamtąd, ale był tam przez lata, wiele osiągnął i ma w sercu chemię Realu Madryt. Z tobą i Legią jest identycznie. Obyś trafił na to miejsce, co on.


- Ładnie to powiedziałeś na koniec. Dzięki. (śmiech)


Jedenastka stulecia według Aleksandara Vukovicia:


Szczęsny
Choto, Zieliński, Stachurski
Deyna, Blaut, Michalski, Pisz
Radovic, Kowalczyk, Brychczy

Polecamy

Komentarze (10)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.