Domyślne zdjęcie Legia.Net

Złudne bogactwo

Stefan Szczepłek (Rzeczpospolita)

Źródło:

29.03.2004 00:00

(akt. 30.12.2018 15:19)

W ten weekend piłkarze I ligi strzelili aż 32 bramki. Bardzo często od tego rodzaju informacji rozpoczynają się wiadomości sportowe. Zwykło się uważać, że dużo bramek świadczy o wysokim poziomie, a mało - o niskim. Patrzę na to inaczej. Weekend pod względem liczby goli jest rzeczywiście wyjątkowo bogaty, ale to złudne bogactwo. Jeśli ktoś oglądał mecze, zamiast cieszyć się ze skuteczności strzelców, powinien raczej zapłakać nad bezradnością obrońców i bramkarzy. Jeśli gole padają po akcjach z udziałem kilku zawodników, indywidualnych rajdach lub strzałach nie do obrony - jest powód do radości, bo świadczy to o umiejętnościach atakujących. Ich technice, szybkości, pracy w zespole. Ale czy ktoś nawet bardzo życzliwy polskiej lidze powie o jej uczestnikach, że grają na satysfakcjonującym poziomie? Raczej nie. I te gole, wbijane w nadmiarze, dają raczej świadectwo słabości powołanych do obrony bramki. Z dziewięciu goli, jakie padły na Łazienkowskiej, kilka było wyjątkowej urody (dwa Saganowskiego, jeden Surmy), ale większości w ogóle nie powinno być. Piłka wpadała do bramki po błędach, jakie na poziomie rozgrywek nazywanych potocznie i zdecydowanie na wyrost "ekstraklasą" nie powinny się zdarzyć. Prześmiewcy powiedzieli nawet, że wprawdzie Legia wygrała pierwszą połowę 5:0, ale drugą Polonia 4:0, ponieważ dwa gole wbiła przeciwnikom, a dwa we własną bramkę. I z czego tu się cieszyć? Piłkarze Górnika Zabrze stracili cztery gole z Wisłą Kraków i nie strzelili żadnego, chociaż mistrzowie Polski przez godzinę grali w dziesiątkę. To, co wydarzyło się w Płocku, świadczy tyleż o ambicji Lecha co o braku profesjonalizmu u zawodników tamtejszej Wisły. Żadnej z tych drużyn nie udało się strzelić gola w dwóch pierwszych meczach i nikt mi nie powie, że nagle nabrali takich umiejętności, które pozwoliły im zdobyć po cztery. Prowadzić na trzy minuty przed końcem 4:2, mieć za sobą kibiców i dać sobie wydrzeć zwycięstwo w ostatniej chwili, to rzeczywiście rzadka sztuka. Na co bardziej zwrócić uwagę? Na wolę walki Lecha, umiejętności i koncentrację Michała Golińskiego, który zdobywa wyrównanie strzałem z wolnego w ostatniej chwili, czy na rozkojarzenie Wisły Płock, a zwłaszcza jej bramkarza, Pawła Kapsy, który w takiej sytuacji przepuszcza strzał z 25 metrów? Mecz kończący się wynikiem 0:0 stoi często na wyższym poziomie niż ten, w którym pada osiem czy dziewięć bramek. Jedyna różnica polega na tym, że ten drugi przyjemniej się ogląda i dłużej pamięta.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.