Zmierzch Franciszka S.
15.04.2003 00:00
Polscy trenerzy nie są może jakoś wyjątkowo charakterystyczni, ale kilku z nich posiada cechy wyróżniające ich spośród reszty. Bogusław Kaczmarek dał się poznać po tym, że potrafił stworzyć dobry zespół tam, gdzie nie było wielu pieniędzy.
Podobną zaletę miał Janusz Białek, który jednak zniknął na pewien czas ze sceny. O Franciszku Smudzie mówiło się zaś „Franek Smuda, czego się nie dotknie to mu się uda”. I tak do pewnego czasu rzeczywiście było, Franza całkiem słusznie nazywało się cudotwórcą. Wygrywał z Widzewem kolejne mecze w Lidze Mistrzów, doprowadził łódzki zespół do wielu zwycięstw na krajowym podwórku, potem zachciała go Wisła, a on rozpoczął pracę w Krakowie. Efekt – kolejny tytuł mistrzowski w karierze Franciszka S. Teraz znów jest w Łodzi, ale mówi się o nim już zupełnie co innego. Kiedyś wszyscy podkreślali, jak to on wspaniale potrafi się porozumieć z zawodnikami, jak dobrze potrafi zmobilizować ich. Teraz stał się w stosunku do niektórych agresywny, a piłkarze anonimowo skarżą się na Smudę, dając dowód na to, że nie cieszy się on już u nich zaufaniem. Wielkim strategiem nigdy nie był, ale dogadać się z futbolistami umiał się, jak mało kto. Gdy stracił tą zaletę, odszedł od niego mit cudotwórcy. Natomiast wszyscy zaczęli go kojarzyć z trenerem, który potrafi zepsuć wszystko, nawet, jeśli dostanie dużo pieniędzy na wybranych przez siebie graczy, a prezesi stworzą mu optymalne warunki do pracy. Tak było, gdy przyszedł do Legii, gdzie z początku nic nie zwiastowało nieszczęścia. Przyszło ono dopiero na jego pierwszą wiosnę w Warszawie. Wtedy wyszła jego pierwsza wada – nieumiejętność odpowiedniego przygotowania drużyny do rundy. Zawodnicy Legii poruszali się po boisku wolno, zupełnie nie chciało im się walczyć, a po 60 minucie dosłownie słaniali się na nogach. Pierwszej wiosny jeszcze wszyscy przymykali na to oko, podkreślając, że zespół jeszcze się odpowiednio nie zgrał. A wydawało się, że potencjał ma olbrzymi. Smuda ma zwyczaj ciągania za sobą pupilków, których zresztą podobno traktuje o wiele lepiej, niż innych podopiecznych. Do stolicy przyprowadził Wojtalę, Citkę, Siadaczkę i Łapińskiego. Wydawało się, że będziemy mieli przy Łazienkowskiej prawdziwy dream team. Niestety, cała czwórka już przed przyjściem do Legii praktycznie przestała grać na najwyższym poziomie. Do tego wszystkich trapiły przeróżne kontuzje. Gdy się zorientowano, że Smuda nie umie przygotować do rozgrywek, było za późno. Po pierwszym meczu kolejnej rundy, Franz wyleciał, ale dolegliwość Legii pozostała. Pozostali też zawodnicy, których przyprowadził Smuda, a którzy zarabiali mnóstwo pieniędzy, nie dając nic w zamian. Żaden z prezesów w naszej ekstraklasie nie przejął się niepowodzeniem Franciszka S. Nadal cieszył się on dużą popularnością i na brak ofert nie mógł narzekać. Ostatecznie wyleciał z trzeciej na mecie sezonu Legii, a wylądował w Krakowie, gdzie grał ówczesny mistrz – Wisła. Do tego odpoczął sobie pół roku, zgarniając przy tym pieniądze, które dawała mu Legia, z której przecież wyleciał z hukiem. I jeszcze podkreślał, że gdyby nie został wyrzucony, zdobyłby mistrzostwo. Szkoda, że tak nie mówił, gdy jeszcze był w Legii. A tak nikt już nie mógł tego sprawdzić, czy rzeczywiście odniósłby na mecie rozgrywek taki sukces. W każdym razie nic, absolutnie nic na to nie wskazywało.
Tak więc mamy naszego bohatera w Wiśle. Niedługo. Zaprzecza on teorii, jakoby nawet dozorca mógł prowadzić Wisłę i nawet wówczas odnosiłaby ona spektakularne sukcesy. Jego drużyna przegrywa na Camp Nou z Barceloną, nie mogąc przejść przez własną połowę boiska. Trener Kasperczak udowodnił, że tak nie musi być. Udowodnił też trener Okuka w Warszawie, że Legia może walczyć przez 90 minut. Natomiast właściciel Wisły – Bogusław Cupiał był pierwszym, który trafił na Smudę mającego już za sobą pierwszą porażkę. A przecież ten sam Cupiał nie tak dawno przedtem wyrzucił Franza ( wtedy to było niesłuszne, po zaledwie paru słabszych grach), a odbyło się to ponoć w atmosferze skandalu. Na początek wiosny Wisła wymęczyła zwycięstwo z Ruchem strzelając gola dającego zwycięstwo w 90 minucie, a następnie poległa dwukrotnie w Warszawie – najpierw jej pogromcą okazała się Polonia, potem Legia. Byłem i na jednym, i na drugim spotkaniu i widziałem Wisłę bezsilną, grającą bez pomysłu, która wysiada na koniec meczu (zresztą właśnie pod koniec tych spotkań Biała Gwiazda traciła bramki). Efekt – Cupiał znowu mówi Smudzie: żegnam pana.
Smuda trochę odpoczywa, ma czas, aby pomyśleć nad tym, co się wydarzyło. Ale nie pracuje, bo nie chce on, a nie dlatego, że nie chce go żaden z klubów. Nadal cieszy się sławą wśród prezesów. A powraca do ekstraklasy w okolicznościach niesamowitych. Włodarze łódzkiego Widzewa zwalniają na dzień (!) przed pierwszym meczem trenera Wdowczyka, który przepracował z zespołem ponad 2 miesiące i doskonale zna zawodników. Wydawało się, że nawet w Widzewie nie jest to realne. A jednak. Franciszkowi S. dano duży kredyt zaufania i mimo porażek w pierwszych spotkaniach nadal cieszył się on mocną pozycją. Ale, gdy łódki zespół nie zmieniał stylu gry pod koniec rundy, atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. Aż wreszcie: wybuchło. Smuda wylatuje. Potwierdza też przypuszczenia, że w słabym klubie nie jest w stanie sobie poradzić (przecież sukcesy odnosił tylko w zespołach aktualnie najlepszych w Polsce, ale trudno się przyczepić, bo mistrzostwo to mistrzostwo i zawsze ma ono dużą wartość).
Teraz nie czeka już długo. Z Widzewa odchodził też prezes Czesny, który niedługo potem zakotwiczył w Piotrcovii Piotrków Trybunalski. I oczywiście pierwszym człowiekiem, którego spytał się, czy nie chce zostać szkoleniowcem tego ambitnego drugoligowca był Franz. Ale druga liga to nie była w tym przypadku degradacja, bo warunki są w Piotrkowie lepsze, niż w wielu pierwszoligowych klubach. Prezesi spełnili wszystkie fanaberie Smudy, wzięli zawodników, o których wszyscy zapomnieli, piłkarzy starych i dawno nigdzie nie grających. Bo tak chciał FS. Pierwsze nieporozumienia nastąpił podczas obozów przygotowawczych. Zawodnicy anonimowo skarżyli się, że trener dobrze traktuje swoich dwóch pupilków – Majaka i Łapińskiego. Innych zaś obraża i wyśmiewa. Zaczyna się liga i... nie trudno się domyśleć. Smuda przegrywa 0:4. Tak jest, właśnie Smuda. To on po raz kolejny źle przygotował zespół i zepsuł coś, co wydawało się niemożliwe do zepsucia. Komfortowe warunki, jakie stworzyli mu prezesi, zakupieni piłkarze, jakich najbardziej chciał i klapa. Co potem? To też nietrudne do przewidzenia, choć zarazem niesamowite. Po raz czwarty z rzędu Smuda wylatuje, a trzeci raz po którymś z pierwszych spotkań na wiosnę.
Wydaje się, że limit niepowodzeń już wyczerpał, a prezesi zrozumieli, że Smuda nic nie daje. A jednak – nie. Dziwne, bo ja to wiedziałem już po jego pierwszym niepowodzeniu. Dlaczego znów zatrudnili go w Widzewie (bo tak się stało)? Układy, dobre kontakty z nim? Trudno powiedzieć, w każdym razie teraz trudno będzie coś popsuć, choćby bardzo się starał, ponieważ drużynę do rozgrywek przygotował czeski trener – Petr Nemec. Smuda pracuje za darmo. Trener, któremu nie trzeba płacić. Wydaje się, że to luksus. A jednak – w tym przypadku nie. Dlaczego Smuda nie chciał pieniędzy? Może sam zrozumiał, że jest słaby? W każdym razie jest to postać niesamowicie barwna. Ale też kilka rzeczy w tym wszystkim bardzo dziwi.
Rozumiem, że w Polsce nie ma wielu trenerów, którzy zdolni byliby do pracy z pierwszoligowym klubem, ale na pewno paru znaleźć można. Na miejsce szkoleniowców, którzy cały czas są w obiegu, mimo, że odnieśli parę większych porażek pod rząd, czego efektem było wywalenie z klubu, powinno się znaleźć nowych trenerów. Bo ci pierwsi – a wśród nich nasz (anty) bohater – psują naszą ligę. Gdyby nie taki Smuda, rozwinęłoby się więcej talentów, a w naszej lidze graliby ambitni chłopcy, zamiast emerytów. Straciły na Smudzie też poszczególne kluby, bo musiały utrzymywać zawodników, którzy nic nie pokazywali na boisku. A jednak prezesi na Smudę stawiali, stawiają nadal nie widząc, że od kilku lat nieustannie jest na dnie. Dziwne jest to, co kluby przyciąga do Smudy. Przecież obraża piłkarzy, nie umie przygotować drużyny do rundy, jest przywiązany do schematów (mówi się, że gdyby został selekcjonerem reprezentacji, to by powołał do niej Koniarka, który już od paru lat nie gra; to taki żart, ale trafnie oddający tą cechę Smudy) i nie interesuje się nowinkami taktycznymi. Pojawiły się pomysły, aby Smudzie dać specjalistę od przygotowania wydolnościowego, by jego zespół był lepiej przygotowany do rundy. Ale po co te pomysły? Przecież Smuda pokazał, ze jest słabym szkoleniowcem, a do tego chamem, więc po co go trzymać w polskiej piłce? Dlaczego więc piszę o słabym trenerze? Bo większość prezesów nadal uważa, że jest mocny, choć wydaje się, iż nie mają do tego żadnych podstaw. Smuda krąży w obiegu i będzie krążył, ponieważ kluby nie widzą lepszych trenerów do wzięcia. Ale czy są gorsi od Smudy? Ryzykuje się, że nie wypalą, ale mogą okazać się dobrymi trenerami. A Smuda już cztery razy potwierdzał, że dobrym trenerem nie jest. Dlaczego ma udowadniać to po raz kolejny i to ze szkodą dla naszego futbolu?
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.