Blog: Make „Hit z Wiednia” Great Again

Redaktor Besni(L)

Besni(L)

Źródło: własne, wypociny własne

21.04.2025 09:00

(akt. 21.04.2025 09:57)

Niniejszy tekst będzie zupełnie inny niż moje poprzednie wpisy. Z jednej strony przestanę mówić wyłącznie o przeszłości, z drugiej – pokażę, jak bardzo może ona pozytywnie wpływać na teraźniejszość i dlaczego, naprawiając to, co jest tu i teraz, warto sięgnąć do tego, co było kiedyś. Tym razem chciałbym zwrócić się do Was w sprawie czysto kibicowskiej, bezpośrednio związanej z dopingiem na naszym stadionie. Wiem, że powinienem poruszyć ten temat na portalu konkurencyjnym – tym, który uchodzi za „bardziej kibicowski”, w przeciwieństwie do obecnego, mającego opinię „bardziej sportowego”. Problem w tym, że „tam” już od dawna nie ma możliwości publikowania własnych tekstów, a bardzo zależy mi na nagłośnieniu pewnej sprawy, która trwa od lat i której niemal nikt nie zauważa - pisze w nadesłanym do nas tekście Besni(L). Zachęcamy do lektury i dyskusji.

W swoim niemal 40-letnim życiu przeżyłem wiele sezonów z Legią. Bywały lepsze i gorsze, ale jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć – sezon 2003/2004. Wówczas odnieśliśmy spektakularne zwycięstwa: z Wisłą Kraków (4:1), Polonią Warszawa (7:2) czy Widzewem Łódź (6:0). Nie brakowało jednak również druzgocących porażek – jak przegrany finał Pucharu Polski z Lechem Poznań czy wyjazdowa porażka z Wisłą, która praktycznie przekreśliła nasze szanse na mistrzostwo.

To wtedy po raz pierwszy zaśpiewaliśmy „Sen o Warszawie”, stowarzyszenie kibiców zorganizowało pierwszy międzynarodowy turniej fanów, hucznie obchodziliśmy rocznicę Powstania Warszawskiego, a w klubie pojawił się nowy inwestor – wiązano z nim spore nadzieje, choć z perspektywy czasu wiemy, że przyniósł też wiele problemów ciągnących się przez lata.

Jednak z tamtego sezonu najbardziej utkwiło mi w pamięci coś innego – niesamowicie energetyczna, melodyjna przyśpiewka, która dawała prawdziwego „kopa” do zabawy. Była uwielbiana przez większość kibiców i potrafiliśmy śpiewać ją niemal przez całą połowę meczu. Wszyscy wkręcali się bez reszty, bawili się świetnie – miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że po prostu chciało się dopingować. Jeszcze długo po meczu każdy ją sobie nucił – pod prysznicem, w drodze do pracy, podczas joggingu. Zdecydowanie podniosła jakość naszego dopingu.

Czytelnik, który nie pamięta tamtych czasów, zapewne zada sobie teraz pytanie: skoro to było takie zajebiste, to dlaczego dziś już tego nie śpiewamy?

Otóż – śpiewamy. Tyle że to, co wykonujemy dzisiaj, jest jedynie marną wersją tego, czym ta przyśpiewka była kiedyś. Bez swojej właściwej melodii staje się kompletnie nijaka – zwykłym zapychaczem, który zamiast dodawać energii, tylko obniża jakość naszego dopingu.

Mowa oczywiście o słynnym „Hicie z Wiednia” – śpiewaliśmy go jeszcze na długo przed pierwszym wyjazdem do stolicy Austrii (wrzesień 2004), a wtedy nazywaliśmy go po prostu: „Legiaaaaaaa Warszawaaaaaaaa”. I być może, gdybyśmy zostali przy tej nazwie, dziś jego oryginalna melodia wciąż by się zachowała.

Cytując naszego gniazdowego: „Drodzy bracia i siostry, jeżeli znów chcemy to śpiewać dobrze, jeżeli znów chcemy się dobrze bawić, jeżeli chcemy mieć fajny, melodyjny doping na Żylecie – musimy pamiętać o trzech rzeczach.

1) Nie śpieszyć się.

Z całym szacunkiem do współczesnych gniazdowych – kierowanie dopingiem nie polega jedynie na „zarzucaniu” pieśni i obsesyjnym wrzeszczeniu: „głośnieeeeej!”, „co to jest?!”, „głośno, k...!” itd. To tylko sprawia, że ludzie zamiast śpiewać – krzyczą, zamiast trzymać się melodii – zaczynają się ze sobą ścigać.

Jasne, apelowanie do prowadzących doping może być zadaniem karkołomnym, ale, do jasnej cholery – jeśli nie zwracacie uwagi na to, że ludzie wypadają z melodii, to ci, którzy śpiewają, nawet nie wiedzą, że coś jest nie tak. I niestety, w ten sposób przyswajają sobie złe nawyki.

2) Przedłużanie ostatniej litery.

Właśnie dlatego wcześniejsza nazwa tej przyśpiewki była lepsza – bo zakładała, że należy przeciągać ostatnią literę słów „Legia” i „Warszawa”:

Legiaaaaaaaaaaa (do utraty tchu)

Warszawaaaaaaa (do utraty tchu)

...a potem dopiero dalej „eae-eae eae-eae eae-eae eae-eae eae-eae Legia Warszawa” – powoli, równo i głośno, bez zbędnego przyśpieszania.

3) „Żadne prawe ręce w górę”.

Kiedy śpiewaliśmy to dobrze, owszem – był gest ręką, ale bardziej przypominał machanie niż wyprostowywanie ręki przed siebie. I co najważniejsze – nie był masowy.

Nikt wtedy nie ścigał się w zawodach „kto szybciej wyprostuje prawą rękę”. Nikt nie walczył z wyimaginowanym niedowładem. W sezonie 2003/04 bardziej popularne było rytmiczne klaskanie – właśnie po to, żeby zaśpiewać to równo i trzymać się melodii. To działało choćby na Praterstadion w 2004 roku. Niestety – już dwa lata później zaczęła się ta sama „kaszana”, którą mamy do dziś.

Na szczęście zachowały się nagrania z tamtego okresu – i one dokładnie pokazują, jak melodia „Hitu z Wiednia” powinna brzmieć:

08:37- 09:25 https://youtu.be/i9xmyZc4kLE?t=517

14:12- 15:30https://youtu.be/_zMfvrUR9zE?t=852

06:16 - 06:38https://youtu.be/4pdCjcQA_k8?t=376

19:09 - 23:45https://youtu.be/aT-uvBu8VFs?t=1149 (w tym fragmencie na interesującą nas przyśpiewkę zwrócili uwagę komentatorzy)

No i co? Widać różnicę? Wtedy się udało – mimo że nie było jeszcze smartfonów, a internet dopiero stawał się powszechny. Nikt nie musiał pisać takich tekstów jak ten, a wszystko było śpiewane perfekcyjne, a kierujący wówczas dopingiem R. bronił dobrego wykonania, jak niepodległości.

Kto za to odpowiada? My wszyscy – bo zapomnieliśmy, jak ta przyśpiewka miała brzmieć. Wszyscy bezrefleksyjnie podążamy za stadem i nie zauważamy, że została po prostu zepsuta. Gniazdowi też nie widzą problemu, bo sami nabrali złych nawyków – i dlatego jest, jak jest.

Moim zdaniem trzeba podjąć próbę ratowania tej zacnej piosenki – albo… zwyczajnie z niej zrezygnować, bo w obecnej formie brzmi słabo. Przecież nieraz już zmienialiśmy melodie naszych pieśni – „Hit z Lokeren”, „Tylko Legia” – i wszystko działa bez zarzutu. Może więc czas, by i w przypadku „Hitu z Wiednia” po prostu przypomnieć, jak ta melodia powinna właściwie brzmieć.

Warto też wspomnieć, że w tamtym czasie „Hit z Wiednia” miał wersję: „Jaceeeeeeek Magieraaaaaaaa”. Po latach, mniej więcej w okresie budowy nowego stadionu, została „zarzucona” ponownie – i wtedy wykonaliśmy ją perfekcyjnie. Na starą, dobrą melodię, którą – jak się okazało – ludzie wciąż pamiętali i nikt nie miał wtedy potrzeby prostowania prawej ręki.

Dlaczego więc ta właściwa wersja już potem nie wróciła na dobre? Nie wiem. Naprawdę – nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć.

Jeśli zgadzasz się ze mną i też zależy Ci na tym, żeby znów bawić się tak, jak kiedyś – podeślij ten tekst kumplowi.

Make „Hit w Wiednia” great again.

Autor: Besni(L)

Instrukcję dodawania tekstów na Bloga znajdziecie w TYM MIEJSCU.

Polecamy

Komentarze (4)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.